Zima świata. Ken FollettЧитать онлайн книгу.
że tak – zapewniła Eva. – Jeśli ktoś jest chory, tata mu pomaga. – W jej głosie pojawił się ton przygany. – Nie pyta, kto jest jakiej rasy i do jakiej partii należy. Nie jesteśmy nazistami. – Eva wyszła.
Erik zdziwił się, że mundur może go wpędzić w takie tarapaty. W szkole wszyscy uważali, że jest wspaniały.
Po chwili zjawił się doktor Rothmann.
– Wrócę, gdy tylko będę mógł – rzekł do dwojga pacjentów. – Proszę wybaczyć, dziecko nie może czekać z przyjściem na świat. – Spojrzał na Erika. – Chodź, młody człowieku, pojedziesz ze mną, mimo że nosisz ten mundur.
Erik podążył za lekarzem i wsiadł do zielonej żaby. Uwielbiał samochody, nie mógł się doczekać, kiedy sam usiądzie za kółkiem. Zazwyczaj lubił jazdę każdym autem, śledził kontrolki i technikę jazdy kierowcy. Teraz jednak czuł się jak eksponat, siedząc w brunatnym mundurze obok żydowskiego lekarza. A jeśli zobaczy go Herr Lippmann? Jazda była prawdziwą udręką.
Na szczęście nie trwała długo. W ciągu kilku minut dojechali do von Ulrichów.
– Jak nazywa się ta młoda pani? – spytał Rothmann.
– Ada Hempel.
– Była u mnie w zeszłym tygodniu, dziecko jest wcześniakiem. No dobrze, prowadź mnie do niej.
Erik wszedł do domu i usłyszał płacz dziecka. Już się urodziło! Ruszył schodami do piwnicy, doktor za nim.
Ada leżała na wznak. Łóżko było mokre od krwi i czegoś jeszcze. Carla trzymała w ramionach maleńkiego noworodka całego pokrytego śluzem. Od spódnicy Ady do dziecka biegło coś, co wyglądało jak gruby sznur. Z szeroko otwartych oczu Carli biło przerażenie.
– Co mam robić?! – krzyknęła.
– Robisz właśnie to, co trzeba – uspokoił ją doktor Rothmann. – Potrzymaj dziecko przez minutę blisko przy sobie. – Usiadł obok Ady, posłuchał bicia jej serca i zmierzył puls. – Jak się czujesz, kochana?
– Jestem taka zmęczona – wyszeptała.
Rothmann z zadowoleniem skinął głową, po czym wstał i spojrzał na dziecko, które trzymała Carla.
– Chłopczyk – oznajmił.
Erik z fascynacją i odrazą patrzył, jak lekarz wyjmuje z torby nić i zawiązuje dwa węzły na pępowinie. Podczas tej czynności przemawiał do Carli kojącym głosem:
– Dlaczego płaczesz? Wspaniale się spisałaś. Sama przyjęłaś poród. Prawie wcale nie byłem potrzebny! Kiedy dorośniesz, zostaniesz lekarką.
Carla się uspokoiła, a potem rzekła cicho:
– Niech pan spojrzy na główkę. – Doktor nachylił się do niej. – Chyba coś jest nie tak.
– Wiem.
Wyjął ostre nożyce i przeciął pępowinę między węzłami, a potem wziął nagie dziecko od Carli i przytrzymał je na odległość ramion, uważnie mu się przyglądając. Erik nie widział żadnych defektów, lecz noworodek był czerwony, pomarszczony i pokryty śluzem, więc niewiele dało się zauważyć.
– Ojej – sapnął doktor po chwili.
Przyjrzawszy się dokładniej, Erik zobaczył, że twarz dziecka jest niesymetryczna. Jedna strona główki wyglądała normalnie, lecz druga miała coś w rodzaju wgłębienia; oko także było dziwne.
Rothmann oddał noworodka Carli.
Ada jęknęła i wyprężyła się.
Kiedy opadła na materac, Rothmann wsunął rękę pod jej spódnicę i wyjął grudę czegoś, co przypominało mokry ochłap mięsa.
– Eriku, przynieś mi gazetę – poprosił.
– Którą? – spytał chłopiec. Rodzice codziennie kupowali wszystkie najważniejsze gazety.
– Obojętnie którą – odparł łagodnie Rothmann. – Przecież nie będę jej czytał.
Erik wbiegł na górę i znalazł wczorajszy numer „Vossische Zeitung”. Kiedy wrócił, lekarz owinął mięso w papier i położył na podłodze.
– Nazywamy to łożyskiem – wyjaśnił Carli. – Najlepiej to później spalić.
Usiadł na brzegu łóżka.
– Ado, moja droga, musisz być bardzo dzielna – zaczął. – Twoje dziecko żyje, ale możliwe, że coś mu dolega. Umyjemy je, opatulimy ciepło, a potem zabierzemy do szpitala.
– Co mu się stało? – spytała przestraszona Ada.
– Nie wiem, trzeba je zbadać.
– Będzie zdrowe?
– Lekarze w szpitalu zrobią wszystko, co w ich mocy. Resztę musimy powierzyć Panu Bogu.
Erik przypomniał sobie, że żydzi wierzą w tego samego Boga co chrześcijanie. Tak łatwo o tym zapomnieć.
– Zdołasz wstać i pojechać ze mną do szpitala? – spytał doktor. – Trzeba nakarmić dziecko.
– Jestem taka zmęczona – jęknęła Ada.
– A więc odpocznij minutę lub dwie. Ale nie dłużej, bo dzieckiem wkrótce trzeba się zająć. Carla pomoże ci się ubrać, ja poczekam na górze. Pozwól ze mną, mały nazisto – rzekł z łagodną ironią do Erika.
Chłopiec miał ochotę zapaść się pod ziemię. Pobłażliwość doktora była jeszcze gorsza niż przygana Frau Rothmann.
– Panie doktorze – odezwała się Ada, nim wyszli.
– Tak, skarbie?
– Ma na imię Kurt.
– Bardzo dobre imię – pochwalił doktor Rothmann i wyszedł, a Erik za nim.
VI
Pierwszy dzień pracy Lloyda Williamsa w roli asystenta Waltera von Ulricha był jednocześnie pierwszym dniem sesji nowego parlamentu.
Maud i Walter rozpaczliwie walczyli o ocalenie kruchej niemieckiej demokracji. Lloyd podzielał ich lęk po części dlatego, że byli zacnymi ludźmi, których znał przez całe życie – choć z przerwami – ale też dlatego, że bał się, by Wielka Brytania nie pogrążyła się w piekle tak jak Niemcy.
Wybory niczego nie rozwiązały. Naziści zdobyli czterdzieści cztery procent, czyli więcej niż w poprzednich wyborach, lecz nie mieli pięćdziesięciu jeden, których tak pragnęli.
Walter dostrzegał w tym promyk nadziei. Jadąc samochodem na inaugurację parlamentu, powiedział:
– Zastosowali metodę zastraszania na masową skalę, a i tak nie zdołali uzyskać głosów większości Niemców. – Uderzył ręką w kierownicę. – Mogą gadać, co chcą, ale nie są lubiani. A im dłużej będą się utrzymywali przy władzy, tym lepiej ludzie poznają ich nikczemność.
Lloyd nie był o tym przekonany.
– Pozamykali opozycyjne gazety, wtrącili do więzień deputowanych do Reichstagu i skorumpowali policję – przypomniał. – A czterdzieści cztery procent Niemców pochwala takie działania. Nie uważam tego za krzepiące.
Gmach Reichstagu został poważnie zniszczony w czasie pożaru i nie nadawał się do użytku, toteż parlament zebrał się w Operze Krolla stojącej po przeciwnej stronie Königs Platzu. Był to ogromny kompleks z trzema salami koncertowymi i czternastoma mniejszymi; znajdowały się w nim także restauracje i bary.
Dotarłszy na miejsce, przeżyli szok. Gmach otoczyły brunatne koszule. Deputowani