Szpiegowskie dziedzictwo. Джон Ле КарреЧитать онлайн книгу.
dzierżawców. Ja też tam mieszkam, bo tak mi wygodnie. I nie wiem, czy to wasz interes, ale nigdy się z nią nie przespałem i nie zamierzam się przespać. Wystarczy?
– Jak najbardziej. Dziękujemy.
To pierwsze kłamstwo wyszło mi całkiem nieźle. Teraz trzeba szybko odbić piłeczkę:
– Zaczynam mieć wrażenie, że sam mogę potrzebować adwokata.
– Na razie na to za wcześnie. Zresztą nie stać cię. Takie ceny… W papierach masz napisane raz, że jesteś żonaty, raz, że nie. To się zgadza?
– Zgadza.
– I to wszystko w ciągu jednego roku? No, no, jestem pod wrażeniem.
– Miło mi.
Czy my sobie żartujemy? Czy prowokujemy się nawzajem? Coś mi się zdaje, że to drugie.
– Taki błąd młodości? – sugeruje Bunny tym samym grzecznym pytającym tonem.
– Nieporozumienie – odpowiadam. – Jeszcze jakieś pytania?
Ale Bunny łatwo nie rezygnuje i chce, żebym to wiedział.
– Czyli kto zawinił? Dziecko? A może ojciec? – Ten sam gładki ton.
Udaję, że się zastanawiam.
– A wiesz, chyba nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby ją o to spytać – odpowiadam. A ponieważ on dalej nad tym medytuje, dodaję: – Skoro już sobie opowiadamy, co kto z kim i tak dalej, to może mi powiesz, co tu robi Laura?
– Laura jest od historii – odpowiada dźwięcznie Bunny.
Czyli historia to baba o pozbawionej wyrazu twarzy, krótkich włosach, piwnych oczach, bez makijażu. Już nikt się nie uśmiecha. Oprócz mnie.
– No to co mamy w akcie oskarżenia, Bunny? – pytam wesoło, skoro idziemy do zwarcia. – Podpalenie portów Jej Królewskiej Mości?
– Co ty wygadujesz, Peter, jaki akt oskarżenia?! – oponuje równie wesoło Bunny. – Trzeba tylko wyjaśnić to i owo. Pozwól, że zanim przejdziemy do konkretów, zadam ci jedno pytanie. Mogę? – Zmrużenie oczu. – Operacja „Fuks”. Jak ją przygotowano, kto ją prowadził, w którym miejscu poszło coś nie tak i jaki był w niej twój udział?
Podobno gdy sprawdzają się najgorsze przeczucia, ludziom robi się lekko na duszy. Nie w moim przypadku.
– Jaka operacja? Powiedziałeś: „Fuks”? Tak?
– „Fuks”. – Głośniej, bo może nie wychwycił tego mój aparat słuchowy.
Powolutku. Muszę pamiętać, że jestem w podeszłym wieku. I pamięć też już nie ta… Bez pośpiechu.
– Co to było ten „Fuks”? Bunny, musisz mi podpowiedzieć. O jakich czasach mówimy?
– Z grubsza biorąc, początek lat sześćdziesiątych. Odpowiesz mi dziś?
– I to była aż operacja?
– Tajna. O nazwie „Fuks”.
– Przeciwko komu?
Teraz Laura zachodzi mnie od tyłu:
– Sowietom i satelitom. A konkretnym celem był wywiad NRD. Znany również pod nazwą Stasi. – Na pełny regulator, żebym na pewno usłyszał.
Jaka „Stasi”? Co to jest „Stasi”? Ach tak, Stasi!
– A o co tam chodziło? – pytam Laurę, kiedy już przypomniałem sobie, co to było Stasi.
– O dezinformację, wprowadzenie przeciwnika w błąd, ochronę ważnego źródła informacji. Przeniknięcie do moskiewskiego Centrum w celu zidentyfikowania jednego lub więcej zdrajców w Cyrku. – I nagle zmienia ton na płaczliwy: – Tylko że nie mamy na to żadnych papierów. Jedynie kilka odnośników do akt, po których nie zostało ani śladu. Nie wiemy, czy ktoś je spalił, czy tylko wyniósł.
– „Fuks”… „Fuks”… – powtarzam, kręcąc głową i uśmiechając się, jak to my, starcy, mamy w zwyczaju, nawet jeżeli nie jesteśmy tak starzy, jak się innym wydaje. – Bardzo mi przykro. Niestety. Nic mi się nie przypomina.
– Nic a nic? – To już Bunny.
– Nic a nic. Zero. – A równocześnie z całych sił usiłuję wyrzucić z głowy to wspomnienie: jestem młody, przebrany za dostarczyciela pizzy i pędzę skulony nad kierownicą motorynki, wioząc jakieś ekstrapilne akta z kwatery głównej Cyrku pod pewien londyński adres.
– Bo jeżeli zapomniałem powiedzieć albo ty nie dosłyszałeś – mówi tymczasem Bunny niewinnym głosikiem – to o ile nam wiadomo, w operacji „Fuks” brał udział twój przyjaciel i kolega Alec Leamas. Pewnie pamiętasz, że to ten, co dał się zastrzelić przy murze berlińskim, kiedy biegł na pomoc swojej dziewczynie Elizabeth Gold, zastrzelonej chwilę przedtem pod tym samym murem? Jego też nie pamiętasz?
– Cholera, oczywiście, że pamiętam – wybucham. I dopiero po chwili tłumaczę: – Pytałeś mnie o „Fuksa”, nie o Aleca. Ale odpowiedź brzmi: nie. Nic nie pamiętam. W życiu o tym nie słyszałem. Sorry.
W każdym przesłuchaniu odpowiedź „nie” staje się punktem zwrotnym. Wcześniejsze uprzejmości przestają się liczyć. Kiedy się powie „nie”, potem już nic nie będzie takie samo. Z punktu widzenia przesłuchującego to sygnał do natychmiastowych represji również dlatego, że przeciętny przesłuchujący jest głupszy od przesłuchiwanego. Ale gdy drzwi zatrzaskują się przed nosem inteligentnego przesłuchującego, on nie próbuje zaraz ich wyważyć. Woli się wycofać i podejść do celu z innej strony. Sądząc po zadowolonym uśmiechu Bunny’ego, do tego właśnie się szykował.
– No dobrze. – Znów korzysta z wersji głosu przeznaczonej dla niedosłyszących, choć mu mówię, że słyszę dobrze. – Zostawmy na razie operację „Fuks”. Czy masz coś przeciwko temu, żebyśmy razem z Laurą zadali ci parę wstępnych pytań na tematy bardziej ogólne?
– Czyli jakie?
– Czyli na przykład na temat odpowiedzialności osobistej. Stary problem: gdzie kończy się posłuszeństwo względem przełożonych, a zaczyna odpowiedzialność za własne czyny. Rozumiesz, o co chodzi?
– Nie bardzo.
– Powiedzmy, że jesteś w terenie. Centrala dała ci zielone światło, ale nie wszystko idzie zgodnie z planem. Polała się niewinna krew. Panuje przekonanie, że ty albo jakiś twój bliski kolega przekroczyliście uprawnienia. Myślałeś kiedyś o takiej sytuacji?
– Nie.
Albo zapomniał, że niedosłyszę, albo uważa, że słyszę doskonale.
– A nie potrafisz, tak sam z siebie, teoretycznie wyobrazić sobie, że coś takiego mogło się zdarzyć? Bo przecież w swojej karierze musiałeś chyba nie raz i nie dwa znaleźć się w podbramkowej sytuacji?
– Niczego takiego sobie nie przypominam. Bardzo mi przykro.
– Ani razu się nie zdarzyło, że przekroczyłeś uprawnienia, że spowodowałeś coś, czego potem nie mogłeś zatrzymać? Albo że postawiłeś własne uczucia, potrzeby czy choćby zachcianki ponad obowiązkami służbowymi? I że w efekcie doszło do czegoś, czego ani nie chciałeś, ani nie przewidziałeś?
– Wtedy dostałbym naganę z Firmy, nie? Albo ściągnięto by mnie z powrotem do Londynu. A gdyby to było coś naprawdę poważnego, po prostu wyrzucono by mnie z roboty – wyliczam z poważną miną zdyscyplinowanego pracownika.
– Ale popatrzmy na to szerzej. Powiedzmy,