Szpiegowskie dziedzictwo. Джон Ле КарреЧитать онлайн книгу.
był każdy obecny i były członek Komitetu. Czyli zdrajca mógł być jednym z pięćdziesięciu, sześćdziesięciu ludzi. Zastanawialiśmy się, kto miał wystarczające dojścia, żeby wydać „Scyzoryk”, ale dobrze wiedzieliśmy, że ponieważ Bill był szefem Komitetu, ponieważ Percy Alleline jadł mu z ręki, a Bland z Esterhase’em wciąż się przy nich kręcili, aby się pod nich podpiąć, wystarczyłoby, żeby taki zdrajca pojawił się na praktycznie ogólnodostępnych zebraniach Komitetu albo choćby w oficerskiej mesie, żeby posłuchać przechwałek Alleline’a. Bill zawsze twierdził, że podział kompetencji to głupi pomysł, że najlepiej, jak wszyscy wiedzą wszystko. No i dla niego była to rzeczywiście idealna sytuacja.
– A jak Smiley zareagował na waszą inicjatywę?
– Powiedział, że musi to wszystko dobrze przemyśleć i że da nam odpowiedź. George nigdy nie reagował inaczej. Wiecie co? Chyba jednak skuszę się na kawusię, skoro tak ładnie prosicie. Bardzo proszę czarną bez cukru.
Przeciągnąłem się, pokręciłem głową, ziewnąłem. Na miłość boską, przecież mam swoje lata. Ale Bunny nawet się nie ruszył, a Laura już dawno przestała mnie lubić. Oboje patrzyli z takimi minami, jakby mnie mieli serdecznie dość. Kawa w ogóle nie wchodziła w rachubę.
Bunny przybrał teraz prawniczy wyraz twarzy. Koniec z mrużeniem oczek. I z mówieniem głośno, żeby otępiały, przygłuchy starszy pan na pewno wszystko dobrze usłyszał.
– To teraz, jeśli można, wróćmy do tego, od czego zaczęliśmy. Do twojej sytuacji z prawnego punktu widzenia. I sytuacji Agencji z prawnego punktu widzenia. Czy mogę liczyć na twoją niepodzielną uwagę?
– Powiedzmy, że tak.
– Wspominałem już, że angielska opinia publiczna bardzo się interesuje starymi zbrodniami. I że nasi dzielni parlamentarzyści doskonale zdają sobie z tego sprawę.
– Wspominałeś? Może.
– I że tak samo podchodzi do tego nasze sądownictwo. Roztrząsanie starych spraw to ostatni krzyk mody. Nasz najnowszy narodowy sport. Dzisiejsze pokolenie niewinne jak je Pan Bóg stworzył kontra twoje pokolenie, winne jak diabli. Kto odpowie za grzechy ojców, nawet jeżeli za ich czasów to wcale nie były grzechy? Tylko że ty przecież nie jesteś ojcem. Swoją drogą dziwna sprawa, bo z twoich akt wynika, że powinieneś mieć teraz cały tłum wnucząt.
– A mówiliście, że moje akta nie istnieją. To jednak istnieją?
– Ja usiłuję zrozumieć, co czujesz. Ale mi się nie udaje. Albo w ogóle nie masz uczuć, albo masz ich za dużo. Przeszedłeś do porządku dziennego nad śmiercią Liz Gold. Dlaczego? Przeszedłeś do porządku dziennego nad śmiercią Aleca Leamasa. Symulujesz kompletną amnezję na temat „Fuksa”, a przecież wiemy doskonale, że do tej operacji miałeś pełny dostęp. A najciekawsze, że z kolei twój nieżyjący przyjaciel Alec Leamas nie był do „Fuksa” dopuszczony. I że zginął w trakcie operacji, o której nic nie wiedział! Nie proszę, żebyś mi przerywał, więc bądź taki dobry i nie przerywaj. No tak, ale mimo wszystko – dodał, kładąc krzyżyk na mojej niegrzeczności – zaczyna mi się zarysowywać jakiś kompromis między nami. Przyznałeś, że operacja „Fuks” mogła ci się obić o uszy. I powiedziałeś milutko i jak skończony idiota, że pewnie to były jakieś ćwiczenia. A może zróbmy tak: my powiemy ci trochę więcej, a ty w zamian usłyszysz wreszcie, że gdzieś dzwoni, i nawet zaczniesz się domyślać, w którym kościele.
Zamyślam się, kręcę głową, wsłuchuję się w te odległe dzwony. Mam wrażenie, że prowadzę walkę do ostatniego żołnierza. I że tym żołnierzem jestem ja.
– Rzeczywiście coś mi się mgliście przypomina. – Idę Bunny’emu na rękę, by poczuł, że zaczynam usposabiać się do niego trochę przychylniej. – Jeżeli w ogóle był jakiś „Fuks”, nie była to operacja, tylko źródło. Kompletnie nieprzydatne zresztą. Chyba stąd to całe nasze nieporozumienie. – Miałem nadzieję, że ci z drugiej strony stołu trochę mi teraz odpuszczą, lecz nic z tego. – To było potencjalne źródło informacji, które padło na pierwszej przeszkodzie. I zaraz całą sprawę zamknięto. Bardzo słusznie. Odłożona ad acta, zapomniana. – I brnę dalej: – Źródło „Fuks” to była jakaś zaszłość z życiorysu George’a. O znaczeniu czysto historycznym, można powiedzieć. – Tu ukłon w stronę Laury. – Jakiś enerdowski profesor literatury barokowej z uniwersytetu w Weimarze. Kumpel George’a z czasów wojny, robił dla nas to i owo. Skontaktował się z George’em przez jakiegoś szwedzkiego naukowca w pięćdziesiątym dziewiątym roku czy coś koło tego. – Podstawowa zasada: mówić płynnie i mętnie. – I ten „profesorek”, bo tak go nazywaliśmy, twierdził, że wie o jakimś supertajnym układzie między obiema połówkami Niemiec i Kremlem. Twierdził, że powiedział mu to jakiś kolega o podobnych poglądach, jakiś wysoki enerdowski urzędnik. – Słowa jak za dawnych dobrych czasów ściekają mi teraz z języka niczym ślina. – Obie połówki mają się połączyć, pod warunkiem że zachowają neutralność i się rozbroją. Innymi słowy powstanie dokładnie to, czego Zachód nie chciał: próżnia w samym środku Europy. A jeżeli Cyrk przemyci profesorka na Zachód, dowiemy się wszystkiego ze szczegółami.
Uśmiecham się blado, kręcę starą siwą łepetyną. Z drugiej strony stołu jednak kompletny brak reakcji.
– Okazało się, że za to wszystko profesorek życzył sobie dostać katedrę w Oksfordzie, dożywotnią pracę i zaproszenie na herbatkę do królowej. – Teraz chichot. – I oczywiście zmyślił wszystko od początku do końca. Wszystko wyssał z palca. Po sprawie – kończę w poczuciu, że mimo wszystko świetnie sobie poradziłem i że George na pewno by mi przyklasnął, gdyby tu teraz był.
Ale ani Bunny, ani Laura bynajmniej mnie nie oklaskują. Bunny ma nieszczerze zmartwioną minę, Laura chyba nie wierzy własnym uszom.
– No widzisz, Peter, sęk w tym – wyjaśnia Bunny po chwili – że ty nam tu sprzedajesz te same stare pierdoły, które możemy sami sobie przeczytać w spreparowanych aktach „Fuksa” ze starej kartoteki. Mam rację, Lauro?
Wydaje się, że ma, bo Laura dopowiada jak na zawołanie:
– Dokładnie te same. Słowo w słowo. Jedna wielka bujda, żeby się nie wydało. Nie było żadnego profesorka. Cała historia jest wyssana z palca. Od początku do końca. I zresztą nic dziwnego: bo jeżeli „Fuksa” trzeba było strzec przed bystrym wzrokiem Haydonów tego świata, można zrozumieć, dlaczego ktoś zdecydował się na taką fałszywkę.
– Ale zupełnie nie rozumiem, Peter, dlaczego teraz, na stare lata, serwujesz nam te same pierdoły, tę samą dezinformację, którą ty, George Smiley i w ogóle całe Operacje Tajne puściły w świat o całe pokolenie wstecz – zauważa Bunny i nawet zmusza się do lekkiego przyjacielskiego zmrużenia oczek.
– Bo widzisz, Pete, znaleźliśmy stare faktury Kontrolera z czasów, kiedy łaskawie wam panował – wyjaśnia usłużnie Laura, gdy ja jeszcze zastanawiam się nad odpowiedzią. – Te z jego nieoficjalnego funduszu. Z tych pieniążków, które minister dawał mu w ciemno na drobne wydatki, ale Kontroler jakoś rozliczać się z nich musiał, i to co do pensa, prawda? – Mówi jak do dziecka. – Wszystko przekazywał osobiście, z rączki do rączki, swojemu wiernemu kolesiowi z Ministerstwa Skarbu. A koleś nazywał się Oliver Lacon, potem nawet sir Oliver i w końcu, niestety, świętej pamięci lord Lacon z Ascot West…
– Czy dowiem się wreszcie, jaki to ma związek ze mną?
– Ależ proszę bardzo – odpowiada spokojnie Laura. – Otóż w swych zeznaniach finansowych dla Ministerstwa Skarbu, ale tak naprawdę tylko dla Lacona, Kontroler podaje nazwiska dwóch