Эротические рассказы

Czerwony Pająk. Katarzyna BondaЧитать онлайн книгу.

Czerwony Pająk - Katarzyna Bonda


Скачать книгу
się.

      – Mam robotę, Duchu. I tak to nie będziemy gadali.

      – Człowieku, sprawa jest prosta i pilna. Potrzebuję, żeby tu była dziś wieczorem.

      – Poważnie? – przerwał mu Jekyll. Ale ponieważ Duch milczał, ciągnął utyskiwanie: – Trzeba było jej wręczyć wezwanie na zlot oficjeli, a nie chachmęcić i chować je pod stołem. Ona i tak wiedziała, że nie podpisałeś.

      – Martwię się, że zapiła.

      – Nie sądzę – odparł Jekyll, ale bez przekonania.

      – Ostatnio nie była w najlepszej formie.

      – Trudno się dziwić.

      – Nie odbiera telefonów od nikogo.

      – Przez pierwszy tydzień nie spała wcale. Przez drugi wisiała na kablu. Dopiero po pół roku straciła wiarę. Gdyby miała pić, dawno by już zaczęła, nie sądzisz? Ma prawo mieć doła. Nikomu nie życzę takiej sytuacji. No, z wyjątkiem mojej szwagierki Dory. Ale jeszcze się zastanowię. Napisz mejl, krótką wiadomość tekstową. Sym-pa-tycz-ną. To zwykle działa.

      – Dobre rady zawsze w cenie – zbiesił się Duch. – Znajdź Załuską i dostarcz mi ją. Jakby trzeba było ją dowieźć, możesz wziąć Kowalczyka. Ucieszy się. Ma tutaj dziewczynę. Może zostać choćby do poniedziałku. To polecenie służbowe.

      – Chyba cię Bozia nie kocha, Duchu – odparował gromkim głosem Jekyll, na chwilę zapominając o małżonce. Zaraz się jednak zreflektował i zniżył głos: – Przewijałem cię prawie, szczylu. Nosa zasmarkanego wycierałem. Ze mną jeździłeś na pierwsze zdarzenia! Wyciągałem cię ze szponów Słonia, Jonaszu! Trzymałem cię za rączkę, kiedy pierwszy raz rzygałeś, a delikwent tylko dwa miesiące leżał pod kaloryferem. Nigdy wyśmiać nie dałem! Polecenie, kurwa, służbowe wsadź sobie w otwór odbytniczy, komendancie p.o.! Albo z twojej jamy gębowej wydostaje się otwarty tekst poparty materiałem dowodowym, co jest, do jasnej ciasnej Anielki błogosławionej w niebiosach, grane, albo dzwoń do swojego Papieża i jemu zjebki rzucaj. W końcu jest twoim drugim, nie? Z tego, co wiem, nie ma dziś żadnej drogi krzyżowej do zabezpieczania. Zresztą ostro zarobiony jestem. Co ja mogę, prosty technik?

      Zgodnie z oczekiwaniem w słuchawce rozległ się stek wyzwisk. Jekyll profilaktycznie odsunął aparat od ucha. Kiedy na chwilę zapadła cisza, ponownie go przystawił. Duch dyszał ciężko.

      – Już? – upewnił się Jekyll. – Mówisz, synu marnotrawny. Jestem cały twój.

      – Mają tutaj ekipę specjalną w sprawie porwań dla okupu. Chcą zająć się tą sprawą.

      – Znaczy nam ją zabrać?

      – Oferują pomoc.

      – Taa – ziewnął Jekyll. – A gdzie byli wcześniej? W poszukiwaniach dziecka czterdzieści osiem godzin to priorytet. Minęło pół roku. Po małej ani śladu. Ja bym zwariował. Sasza i tak dobrze się trzyma. Powiedziałeś im, że od trzech miesięcy szukamy już ciała?

      – Nie siejmy defetyzmu – uciął Robert. – Mają swoje metody, kontakty. Myślę, że są skuteczni.

      – Teraz to już musztarda po obiedzie, Duchu, żeby nie powiedzieć dosadniej: polityka. Sam wiesz najlepiej.

      – Nie wiem.

      – To ci mówię.

      – Jeśli szczerze, to… – zaczął Duch po długim namyśle. – Nadzór chętnie im oddam. Ta sprawa to gorący kartofel. Właściwie co o niej wiemy?

      – O kim?

      – No, o Załuskiej.

      – Co ty chrzanisz, Duchu? Kto zna lepiej Saszę niż ty?

      – Właśnie nie jestem pewien, stary. Nie mam czasu teraz tłumaczyć. Porwanie dziecka ma związek z nią. Z jej przeszłością.

      – No raczej – żachnął się Jekyll. – Odkrył, kurwa, Amerykę.

      – Co tak naprawdę o niej wiemy? – powtórzył Duch i zawiesił głos. – Tyle, ile ci powiedziała. Koniec.

      Jekyll w tle usłyszał kilka głosów. Myślał gorączkowo. Był skołowany. Jedyne, co przychodziło mu do głowy, to odwlekać. Wypuścić Ducha. Niech się wysypie.

      – Jak bibka z generałami? – zmienił temat.

      – Oficjałka jeszcze trwa. Właściwa impreza zaczyna się wieczorem. I Sasza jest potrzebna.

      – Jako zabezpieczenie?

      – Jako karta wejściowa.

      – Nic nie rozumiem – przyznał szczerze Jekyll. – Co tam się stało?

      – Wszystko ci wyjaśnię. Ale nie przez telefon. I nie teraz. Zrobisz to dla mnie? Pójdziesz? Zgarnij ją i wyekspediuj najszybciej, jak zdołasz. Wyślę ci adres, pod który trzeba ją odstawić. Jeśli byłaby pijana…

      – Nie jest – zapewnił Jekyll, tym razem stanowczo.

      – Gdyby była, ocuć ją, podaj sodę, roztwór z chlorkiem magnezu, wodę z kiszonej kapusty albo i klina. Wsio rawno. Byle była spionizowana. A zresztą to też nie jest konieczne. Wystarczy, że przywieziesz ją w jednym kawałku. Sprawdź jej lokal, mieszkanie matki, brata. Tego pajaca z wariatkowa, co jeździ białą vespą, też odwiedź. Może z nim się łajdaczy.

      – To nawet nie jest śmieszne.

      – Chcę jej pomóc – skapitulował Duch. – Mimo wszystkiego, co było. To źle?

      Jekyll spojrzał na prosiaka, a potem na walizkę ze sprzętem. Układał to z pół godziny. Druga szansa nadarzy się dopiero po świętach. Chyba że przyjdzie mróz, jeśli Bóg będzie miłosierny.

      – Sprawdzę, co jest grane – obiecał wreszcie. A potem dodał na jednym oddechu, starając się, by brzmiało to jak ojcowska reprymenda: – Nie podoba mi się to. Bardzo źle wygląda. Coś kombinujesz, Duchu. Coś ukrywasz. Robię to dla niej, dla jej dzieciaka. Nie dla ciebie, draniu. Co się z tobą dzieje, człowieku?

      Dopiero wtedy zauważył, że Robert już się rozłączył. Niestety nie dane mu było porządnie przeanalizować sprawy, bo z naprzeciwka nadchodziło realne zagrożenie. W trakcie dynamicznej rozmowy z Duchnowskim Jekyll nie zauważył, jak na podjazd wtoczył się zielony garbus zwany przez Anielę pieszczotliwie żabką, a teraz po trawie, w fartuchu lekarskim i szpilkach, maszerowała ku niemu jego ukochana małżonka. To, że Anielka zdecydowała się zmarnować tak drogie obuwie (wiedział o tym, bo sam za nie zapłacił), zwiastowało poważne kłopoty.

      Ludwik Kot prawie skończył czytać książkę Sławomira Cenckiewicza o pierwszym polskim prezydencie RP, po czym zajrzał przez bulaj do wnętrza komory hiperbarycznej. Przyjrzał się leżącej postaci, sprawdził wskaźniki. Człowiek podłączony do mieszanki z tlenem wyglądał, jakby spał. Był tak wysoki, że stopy zwisały mu z kozetki. Słowem, był niemal tak długi jak doktor, na dodatek o połowę chudszy i tysiąc razy przystojniejszy, a takich spotykało się arcyrzadko, właściwie wcale. Ordynator Ludwik Kot od lat był uznawany za największego żigolo tej kliniki, choć z tej opinii nigdy nie korzystał, gdyż wierzył w miłość do grobowej deski i był wierny swojej żonie, jak, nie przymierzając, słoń.

      Kiedy wczoraj wojskowi przywieźli na jego dyżur nieprzytomnego nurka, ordynator nie dał im żadnej gwarancji, że pacjent odzyska przytomność. Obejrzał uszkodzony sprzęt, zbadał pacjenta i postawił diagnozę: zbyt szybkie wynurzenie spowodowało zatory gazowe w mózgu i niedotlenienie. Niewykluczone, że cierpiał także na chorobę dekompresyjną, ale dolegliwości ze strony stawów nie sposób stwierdzić u nieprzytomnego. Dryfujący ponton z człowiekiem


Скачать книгу
Яндекс.Метрика