Czerwony Pająk. Katarzyna BondaЧитать онлайн книгу.
była jedwabista, lekko połyskliwa, zupełnie inna niż jej rodaczek czystej krwi słowiańskiej.
– Mój ojciec pochodzi z Ruandy. Mama z Grudziądza – wyznała i strzepnęła mu z munduru niewidoczny pyłek. – Najbliżsi mówią do mnie po prostu Klaudia.
– Szykuje się więc całkiem udany wieczór.
– To dopiero początek. – Złożyła usta w ciup, jak do pocałunku. – Chciałabym, żebyś kogoś poznał. Spodoba ci się. – Urwała.
– To niemożliwe.
Claudine się spięła, co bardzo go rozbawiło. A więc jesteś próżna, pomyślał. Tu cię mam. I dodał, z namysłem rozciągając sylaby:
– Nie może mi się dziś nikt bardziej spodobać od ciebie.
Dostrzegł w jej oczach iskierkę prawdziwego zainteresowania.
– Daj spokój. – Udała trzpiotkę, ale zaraz spoważniała. – Jest taka dziennikarka z Londynu. Rodzice byli Polakami, ona wychowała się w Anglii. Kręci z nami kolejny materiał.
– Z tajną grupą?! – Tym razem to on wszedł jej w słowo. Był ubawiony.
– Jeszcze tylko dwa miesiące. Potem szef nas ujawni. Razem z naszymi dokonaniami. Film dokumentalny zrealizowany dla BBC bardzo pomoże nam marketingowo. Pomyślałam, że może poza awansem chciałbyś wziąć udział i w fejmie.
– W czym? – Robert się skrzywił.
– Pokażesz swoją komendę, najlepszych ludzi.
– Muszę zapytać bossa. – Duch udawał obojętność, ale słabo mu to wychodziło. Chciał, bardzo chciał się popisać. Pokazać im wszystkim, że nie był jedynie p.o.
– Sandra ma już na taśmie twoje wystąpienie z bykami. – Mulatka mrugnęła do niego znacząco. – Niezłe na debiut w telewizji. Przemontuje, udzielisz jej wywiadu, pokręci się na twoich śmieciach, zrobi trochę przebitek. A jeśli chodzi o zgodę komendanta, to ja ci ją gwarantuję.
– Tak jak stanowisko? – roześmiał się drwiąco Duch. – Widzę, że wiele możesz.
Claudine nie zaszczyciła go tym razem uśmiechem.
– Sporo. Ale nie mów nikomu.
Zerknęła na zegarek.
– Mamy sześć godzin na ściągnięcie tutaj Załuskiej. W razie konieczności możecie ją dowieźć radiowozem. Choćby była pijana w sztok lub w inny sposób niedysponowana. Rozumiesz?
– Coś jej grozi?
Claudine sięgnęła do torebki i wyjęła rzutkę. Podała Duchowi.
– Chcemy tylko porozmawiać.
Jekyll podstępem wydostał się z domu i żwawym krokiem ruszył w kierunku dołu na tyłach ogrodu, w którym z doktorem Szymonem Konwerskim z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu osiemnaście dni temu ułożyli truchło niedużego prosiaka. Tym razem nie przykryli zwłok brezentem, lecz ubrali je w spodnie i T-shirt. Całość przymocowali siatką, a we wszystkich czterech rogach dołu zakopali pułapki na owady biegające. Pierwsze na zwłokach pojawiły się oczywiście larwy muchówki, potem przyszły chrząszcze skórniki. Jekyll odwiedzał swoją świnkę każdego dnia i pieczołowicie rejestrował oraz oznaczał kolejne robaki. Nigdy przy Szymonie nie użyłby tego określenia, ponieważ entomolog był bezkompromisowy w doborze słownictwa i szkolił Jacka wyłącznie po to, by popularyzować metodę, a nie rozpowszechniać stereotypy. Obaj wiedzieli, że w Polsce nadal brakuje ekspertów do opiniowania. Wykształconych w tej dziedzinie biegłych sądowych wciąż jest mniej niż palców u obu rąk. A technicy kryminalistyki z braku wiedzy po prostu pomijają te ślady podczas oględzin. Jekyll chciał to zmienić. Od kilku lat wykładał w Szkole Policji w Pile i na innych uczelniach, gdzie poza pobieraniem odcisków, odbitek, śladów biologicznych uczył adeptów także analizy owadów, które przychodzą do zwłok.
Choć odór był niewątpliwy, Jekyll nigdy nie używał maseczki. Lubił bowiem tę „maciejkę” wciągać na samo dno płuc. Poprawił lateksowe rękawiczki i był już gotów do wyłapywania obiektów biegających. Na nic nie zdadzą się wszelkie mechaniczne sprytne pułapki. Pęsetą można tylko dranie uszkodzić, nawet te opancerzone chrząszcze z rodziny gnilikowatych. Odsunął teraz fragmenty pokrytych szlamem tkanin, jakie pozostały na ciele zwierzęcia, i przyjrzał się rozłożonej tkance, a następnie rozpoczął pobieranie. W tym momencie w kieszeni zawibrowała jego komórka, wybrzmiały pierwsze takty arii z Traviaty. Jekyll zamarł ze szczypcami w jednej i plastikowym pudełkiem w drugiej dłoni. Przeklął się w myślach, że nie wyciszył dzwonka, bo jeśli ten poniemiecki czajnik nie zamilknie, małżonka wykryje jego tajemnicę, a mieli już o to niejedną scysję. Anielka tolerowała wiele jego kryminalistycznych eksperymentów, ale na rozkładające się zwłoki w ogrodzie nigdy nie wyraziłaby zgody. Prędzej zakopałaby w tym grobie jego samego i z całą pewnością by go nie odwiedzała. Musiał więc się ukrywać i odwiedzać prosiaka potajemnie. Nadchodziły zaś jeszcze cięższe czasy, bo w przyszłym tygodniu zjeżdżała do nich chmara pociotków oraz chrześnica Anieli z małymi dziećmi. Gdyby żona nakryła teraz Jekylla na nielegalnych działaniach hobbystycznych, wywaliłaby go z domu jak nic. A tak się składało, że garsoniery nie miał. Czekałoby go więc waletowanie u Ducha, co dałoby się jeszcze przeżyć, zwłaszcza że p.o. gdańskiego komendanta praktycznie nie bywał w domu. Jekyll piłby więc w spokoju co wieczór zgrzewkę piwa, żywił się szprotami z puszki z cebulą, oglądał CSI i czytał Suworowa. Tyle że taki piękny eksperyment szlag by trafił. Nie po to przecież napocił się, by ukatrupić tego prosiaka, oddał mu swoją odzież, o kopaniu dołu nocami nie wspominając, żeby teraz siedzieć przed telewizorem u Ducha i gadać z jego zezowatym kotem.
Znów rozbrzmiał dzwonek. Jekyll błyskawicznie odrzucił połączenie. Nastała błogosławiona cisza, ale po chwili aria zagrzmiała jeszcze głośniej, bo Aniela ustawiła mu dźwięk rosnąco, twierdząc, że nie odbiera od niej połączeń z powodu szwankującego słuchu. O wielka naiwności! A potem jeszcze raz i jeszcze. Jekyll wyjrzał zza winkla, czy nie nadchodzi ślubna. Odstawił sprzęt, zdjął rękawiczki i wysupłał z kieszeni komórkę. Sześć nieodebranych. Wszystkie od Ducha. A szwagierka Dora wciąż go ostrzega, że myśl jest energią. Po cholerę dziś wspominał przyjaciela? Wszedł w wiadomości. Wszystkie tej samej treści: „Zadzwoń, pilne”. Przy czym każde kolejne wezwanie okraszone było większą liczbą przekleństw. Jekyll się zmarszczył. Od kiedy to pan szef tak bardzo mnie pragnie? Wściekł się? Stało się coś w tej Warszawie? A może chodzi o Saszę? – zastanawiał się. W końcu nacisnął zieloną słuchawkę i szybkim marszem ruszył pod ogrodzenie.
– Halo? – Ledwie zdążył odezwać się szeptem, gdy Duch huknął mu do ucha:
– Ile razy mam jeszcze słuchać Pszczółki Mai? Ogłuchłeś czy jak?!
– Ja też za tobą tęskniłem, najdroższy – szeptał dalej Jekyll. – Od wczoraj się nie widzieliśmy, a już ci mnie brakuje. Wracaj, to obejmę cię moimi włochatymi udami. Wzruszyłem się normalnie jak na pasterce.
– Beż żartów, Buchwic. Muszę pogadać z Saszą.
Jekyll natychmiast spoważniał. Duch prawie nigdy nie zwracał się do niego po nazwisku. Znaczyć to mogło tylko jedno z dwojga: „uszy teściowej” lub „najgorsze”.
– Znaleźliście Karolinę?
– W tej sprawie status się nie zmienił.
Jekyll odetchnął z ulgą. Więc jednak w pobliżu Ducha znajdował się szpicel. Dam ci popalić, zdecydował, po czym także przyjął oficjalny ton:
– Niedobrze,