Star Force. Tom 9. Martwe Słońce. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
ruszam.
– Ktoś próbował cię zabić. Musimy cię stąd wyciągnąć.
Spojrzałem na nią spode łba.
– Co jeszcze wiesz?
Szybko oblizała wargi, spuściła wzrok i znów spojrzała mi w oczy.
– Cokolwiek to było, miało miejsce w twoim gabinecie.
– No tak. Kimkolwiek byli, próbowali dorwać mnie. Ale to nie znaczy, że będę siedział bezczynnie w tej puszce.
– Kyle, musimy cię stąd zabrać. Najlepiej w ogóle z planety.
– Na górze są ludzie, w tym zapewne ranni. Nie chcę uciekać, zamiast im pomagać, tylko dlatego, że ktoś spieprzył zamach na mnie.
– Kyle, bądź rozsądny.
Nie miałem nastroju na rozsądek. Byłem wkurzony, zaskoczony i stwierdziłem, że, o dziwo, dobrze się bawię. Dawno nie miałem okazji robić nic osobiście – od wszystkiego miałem ludzi.
Jako że drzwi do windy zacięły się, miałem dwie opcje: walić w nie pięściami albo wyjść przez właz awaryjny na dachu. Wybrałem tę drugą możliwość.
Podskoczyłem i uderzyłem w kwadratowy panel, który odskoczył w górę. Przez otwór widać było kłęby dymu. Wydostałem się na zewnątrz.
Każdy marine Sił Gwiezdnych mógłby zrobić to samo. Mamy wszczepione nanity, zwiększające siłę mięśni i dające nam możliwość regeneracji. Poruszamy się szybko, jesteśmy niezwykle silni i leczymy się nienaturalnie łatwo. Na Ziemi możemy wykonywać skoki tak długie, jak zwykli ludzie na Księżycu.
Teraz miałem możliwość i ochotę wykorzystać potencjał swojego ciała. Wspinałem się w górę szybu windy jak małpa na drzewo. Jasmine stała na dachu kabiny i coś krzyczała. Chyba chciała, żebym natychmiast zszedł, ale uznałem, że jako władca Ziemi mam w takich sytuacjach pewne przywileje. Na przykład wolno mi czasami nie słuchać swojej dziewczyny.
Gdy dotarłem na ósme piętro, usłyszałem, że wciąż gada, ale już ciszej. Wiedziałem, że informuje właśnie ekipę ewakuacyjną, gdzie jestem i jak mnie przechwycić.
Z jakiegoś powodu mnie to wkurzyło. Myślałem o zrzuceniu komunikatora w dół, ale nie zrobiłem tego. Uznałem, że to głupi i lekkomyślny pomysł – mógłbym trafić w Jasmine. Wspinałem się więc dalej.
Na czternastym piętrze znajdował się panel awaryjny. Byłem pięć czy sześć pięter pod swoim gabinetem, ale musiało mi to wystarczyć. Wyważyłem właz kopnięciem i wszedłem na korytarz.
Czternaste piętro okazało się puste i zadymione. Powietrze było gorące i pokasływałem nieco od dymu. Co prawda dzięki ulepszeniom mogłem znosić nawet przebywanie w obcej, mało przyjaznej atmosferze, ale nadal było to nieprzyjemne uczucie.
Ruszyłem w stronę klatki schodowej, gdzie spotkałem pierwszą grupkę ludzi. Zbiegali w dół, kaszląc mocno. Przeciskałem się między nimi.
Kilku chyba mnie rozpoznało. Byli w szoku już wcześniej, ale gdy mnie zobaczyli, szczęki opadły im do ziemi. Ciekawe, jak wyglądałem. Sprawdziłem, czy nie mam jakichś widocznych otwartych ran. Czasami przez nanity wyglądało się jak kosmita. Nie zwracało się uwagi na rany, w których lśnił inteligentny metal, wyglądający jak krople rtęci. Ale taki widok mógł przerazić kogoś niewtajemniczonego.
Nie znalazłem jednak żadnych większych obrażeń. Miałem nieco otarć, a z rąk kapała mi krew, ale poza tym czułem się dobrze. Mój kombinezon z nanowłókna też był w dobrym stanie i załatał po drodze wszelkie rozdarcia.
Wzruszyłem ramionami i ruszyłem dalej. Może po prostu zdziwiło ich, że władca pędzi po schodach?
W końcu wbiegłem na piętro, na którym mieścił się mój gabinet. Chciałem zobaczyć to na własne oczy. W momencie ataku było tam sporo dobrych ludzi i chciałem wiedzieć, co się z nimi stało.
Gdy dobiegłem na miejsce, problemem okazał się nie tylko dym, ale i pożar. Pierwsze ciało znalazłem pod jednym z biurek. Cywilna urzędniczka udusiła się dymem.
Jak miała na imię? Chyba Beatrice? Jakoś tak. Pamiętałem, że była Szwajcarką.
Kolejnym trupem okazał się mężczyzna. Wielki facet, który leżał teraz twarzą w dół na środku pomieszczenia z kawałkiem metalu wystającym z pleców.
Gdy dotarłem do sali, w której piętnaście minut wcześniej kłóciłem się z Miklosem i Jasmine, temperatura była już dość wysoka. Osłaniałem twarz ręką, czując, że płomienie przypiekają mi skórę przez mundur z nanotkaniny. Nawet ja nie byłem w stanie znieść przez dłuższy czas temperatury w okolicach stu stopni. Zrobiłem komunikatorem nagranie wideo pomieszczenia, ale musiałem się ostatecznie wycofać. Przeszukałem resztę piętra, jednak nie znalazłem nikogo żywego, co było dość przygnębiające.
Gdy opuściłem płonący kompleks biurowy, zobaczyłem biegnącą w moją stronę grupę marines. Nie byli to wartownicy, ale oddział szturmowy.
– Sir. – Dowódca zasalutował. – Jestem tu, żeby pana stąd zabrać.
Miał na sobie lekki pancerz, podobnie jak pozostali. Jego twarz zasłaniał hełm, ale znałem ten głos.
– Gaines, to ty?
– Tak, sir.
Major Bjorn Gaines był moim dobrym przyjacielem. Cieszyłem się, że osobiście się zjawił, i nie zaskoczyło mnie to. Był krępym, czarnoskórym facetem, który często dowodził oddziałami w czasie walk na planetach.
Rozejrzałem się wokół.
– Niezły burdel, co? Szkoda, że musiało zginąć tylu dobrych ludzi.
– Sir, musimy ruszać. Transport czeka na dachu.
– Dobrze. Miałem nadzieję, że kogoś tu uratuję, ale nie znajduję nawet złotej statuetki, którą dostałem wczoraj od Turków.
– Słucham, pułkowniku?
– Mniejsza z tym. Idziemy.
Byłem w połowie schodów, gdy zdałem sobie sprawę, że Jasmine została sama w kabinie windy. Skrzywiłem się na myśl o tym. Nie zostawia się swojej dziewczyny w niebezpieczeństwie. Zatrzymałem się, a Gaines zrobił to samo.
– Zaczekajcie. Muszę wrócić na parter.
– Po co, sir? – spytał Gaines. Nie widziałem jego twarzy, ale zapewne przewracał oczami.
– Muszę zabrać Jasmine z windy.
Patrzył na mnie przez chwilę.
– Zostawił ją pan tam?
– Tak.
– Możemy po nią iść. Zaraz wyślę tam ludzi. Nasz transport…
– Nie – powiedziałem stanowczo. – Nie odlatuję. Znasz kobiety tak samo dobrze, jak ja. Wracam po nią.
Westchnął i podążył za mną w dół, uznawszy, że nie ma sensu się kłócić. Gdy do głowy przyszedł mi jakiś pomysł, nie porzucałem go łatwo.
W czasie gdy zbiegaliśmy po schodach, próbowałem wymyślić, co powiem Jasmine. Musiałem jakoś ją podejść. Nie było mnie na tyle długo, że odpadały wymówki w rodzaju „wspinaczka zajęła mi więcej, niż się spodziewałem”.
Gdy dotarliśmy na miejsce, miałem płonną nadzieję, że ktoś uratował już Jasmine. Hol opróżnił się, a ekipy ratownicze albo zajmowały się rannymi na zewnątrz, albo martwiły się mną.
Przyjrzałem się ludziom Gainesa, a przede wszystkim ich sprzętowi.