Эротические рассказы

Star Force. Tom 1. Rój. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.

Star Force. Tom 1. Rój - B.V. Larson


Скачать книгу
robić, co chcemy… dopóki nie opuszczamy statków. Jesteśmy ich niezależnymi kapitanami, ale też tworzymy własną organizację. Co prowadzi do kolejnej kwestii.

      – Mianowicie?

      – Dołączysz do mnie, Kyle’u Riggsie? Dołączysz do nas? W swojej flocie mam blisko trzydzieści jednostek. Jestem byłym kapitanem marynarki. Wiem, co robię, przynajmniej do pewnego stopnia. Potrzebujemy cię. Na początek proponuję ci stopień podporucznika floty.

      Zdziwiłem się tak, że na chwilę aż mnie zatkało. Co to za gadanie? Chce stworzyć jakąś siłę polityczną niezależną od rządu?

      – Kto ci dał prawo do podejmowania takich działań? – spytałem, kiedy odzyskałem głos.

      – Okręty dały mi prawo. Nic na tej naszej Ziemi nie jest w stanie się im przeciwstawić, a my je kontrolujemy, nikt inny. Żeby tę kontrolę oddać, musimy umrzeć. Nie jestem zainteresowany popełnieniem samobójstwa dla dobra żadnego rządu. Co ty na to?

      – Ale dlaczego? Dlaczego przyleciały? Co chcą osiągnąć?

      Tym razem to Crow milczał przez chwilę, a potem odpowiedział mi pytaniem:

      – To ty nic nie wiesz?

      – Nie mam o niczym pojęcia.

      Mój kontakt ze światem znów roześmiał się nieprzyjemnie. Powtarzam, nie podobał mi się ten śmiech. Tak śmieją się szkolne osiłki, kiedy podstawiają nogę chudym okularnikom.

      – Musisz się jeszcze wiele dowiedzieć, Kyle. I nic z tego ci się nie spodoba.

      Rozdział 6

      – Powiedz mi, co wiesz. Wszystko. Czekam.

      – Więc przyłączysz się do nas? – spytał Crow z nadzieją. Wyraźnie słyszałem ją w jego głosie.

      Zawahałem się, a potem powiedziałem:

      – Jeszcze nie. Muszę nad tym pomyśleć.

      – Nie próbuj się buntować, Kyle. Potrzeba mi nowych ludzi. Dołącz do zespołu.

      – Za mało wiem, żeby już teraz dokonywać takiego wyboru. Muszę lepiej zorientować się w sytuacji. Dowiesz się, co postanowiłem, obiecuję. W tej chwili jestem wstrząśnięty.

      – Rozumiem, rozumiem… Dzieci i w ogóle. Bardzo mi z tego powodu przykro. Ale jedno powiem ci od razu: buntowników zostawiamy samym sobie. Nie dzielimy się z nimi informacjami. Zyskanie wiedzy to jeden z powodów, dla których warto do mnie przystać.

      – Oprócz twojej są jeszcze jakieś grupy?

      Znów usłyszałem ten złowrogi śmiech.

      – Przed chwilą powiedziałem ci, że nie ma darmowej informacji, nie? Właśnie próbujesz obejść pierwszą podaną ci zasadę. Ale już cię lubię, kumpel, więc dostaniesz friko ten jeden fakt: nie, nie ma innej organizacji niż moja.

      – W porządku, będę w kontakcie – obiecałem, po czym kazałem Alamo przerwać połączenie. I zamyśliłem się. Flota okrętów takich jak mój? Co za ludzie najpierw kończą z sukcesem wszystkie te śmiertelnie groźne próby, a potem jeszcze próbują się zorganizować? Na pewno nie mili i szanujący uczucia innych. To pewnie rodzaj amatorskich bojowników o sprawiedliwość, jakichś Batmanów. Albo i gorzej, może piratów? W co ja się pakuję?

      Przypomniałem sobie wówczas o Sandrze i dzieciach.

      – Alamo, czy moje dzieci zostały… naprawione?

      – Starsza kobieta jest przytomna. Ożywienie i naprawy zakończyły się sukcesem.

      Poczułem przypływ czystej, jasnej nadziei. To była zła rzecz. Jeśli statek wyleczył Sandrę, rzeczywiście i naprawdę zabitą, czy nierozsądne było przypuszczać, że potrafi zrobić to samo dla Kristine i Jake’a? Zginęli w odstępie zaledwie minut. Tak, to były minuty, ale też kilometry i rodzaj odniesionych obrażeń. Czy okręt naprawdę umie ożywiać? Głos w głowie przekonywał mnie, że takie zdolności ma każdy szpitalny oddział urazowy, choć nie nieograniczone. Jak nazwać kogoś, kto przeżył atak serca albo dziecko, które utonęło, inaczej niż martwym przywróconym do życia?

      Rozpoznałem ten głos – głos w mej własnej głowie, opowiadający te różne rzeczy, w których można się po prostu zakochać. Tak przemawiała do mnie zła, chora małpia nadzieja. Znałem ją, spotykałem w snach po śmierci mej żony. Donna żyła w nich, a ja budziłem się uśmiechnięty, planując, co też dziś razem zrobimy. I każdego takiego dnia z nową rozpaczą przyjmowałem do wiadomości fakt, że nie żyje. To terapeuta, z którym rozmawiałem, nazwał ów fenomen „małpią nadzieją”.

      Tym razem wprawdzie nie spałem, ale w niczym nie zmieniało to okrucieństwa sytuacji. Małpia nadzieja, mimo iż jej o to nie prosiłem, szeptała mi do ucha słowa, których nie chciałem słyszeć. Kiedy okręt powiedział mi, że Sandrze się udało, głos nadziei rósł w siłę z każdą upływającą sekundą. Małpka skakała po klatce, darła się, domagała wypuszczenia na wolność. Dusiłem się, miałem kłopoty z oddychaniem…

      – Co z pozostałą dwójką? – spytałem po kilku sekundach, bardzo starając się powstrzymać drżenie głosu.

      – Operacja nie zakończyła się jeszcze powodzeniem.

      „Jeszcze” – podchwyciła małpka. „Jeszcze”.

      Ból. Błyskawica bólu za oczami. Pozwoliłem sobie mieć nadzieję i ta natychmiast mi się za to odwdzięczyła. Dopiero teraz uświadomiłem sobie w całej pełni, że jeśli Alamo się nie uda, jeszcze raz, od nowa, będę musiał przeżyć ból po stracie dzieci.

      Chyba że powstaną, żywe, z tych dziwnych metalowych stołów… A właśnie, co dziwne, cienkie, czarne ramiona wyprawiają z moimi dziećmi?

      – Chcę zobaczyć Sandrę. Otwórz drzwi.

      – Odmowa wykonania rozkazu.

      – Co? Nie wiesz, o czym mówię? No więc mówię o tej części, w której trzymasz moje dzieci. Od tej pory będę ją nazywał izbą chorych albo… jak to kiedyś nazywano w wojsku… aha! Nazywam ją „infirmerią”.

      – Zrozumiano. Nazwa nadana.

      – Więc otwórz drzwi do infirmerii.

      – Odmowa wykonania rozkazu.

      Chodziłem po mostku, skrzywiony. Zaczynałem się wściekać.

      – Skąd ta odmowa? Jestem dowódcą czy nim nie jestem? – spytałem.

      – Jesteś personelem dowódczym.

      – Więc dlaczego nie otwierasz tych cholernych drzwi?!

      – Personel dowódczy ma być chroniony przed lokalnymi formami życia.

      – Przed przedstawicielami własnego gatunku?

      – Przed wszystkimi złożonymi formami życia.

      Westchnąłem ciężko. No, w każdym razie Sandra żyła. W tej chwili to było najważniejsze.

      – Alamo, mogę zobaczyć ją przez okno czy coś?

      – Obecna konfiguracja uniemożliwia stosowanie przezroczystych powierzchni.

      Potarłem skronie.

      – Nie możecie po prostu jej związać? Coś w tym rodzaju?

      – Rozkaz przyjęty.

      Podniosłem głowę, brwi podjechały mi wysoko na czoło. Miałem wrażenie, że Sandrze bardzo się to nie spodoba. Chciałem nawet odwołać rozkaz, ale Alamo już zaczął go wykonywać. Znikła ściana pomiędzy mostkiem a wielkim pomieszczeniem, w którym pojawiało się wężowe


Скачать книгу
Яндекс.Метрика