Star Force. Tom 4. Podbój. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
– A więc to tu znikał budżet i materiały, prawda? – spytałem. Myślałem kiedyś o nadwyżkach w Siłach Gwiezdnych. Cała ta podwójna księgowość i kosmiczne ceny zaczęły mieć dla mnie teraz sens. Crow ukrywał ogromne dostawy na ten projekt. Ogromne w sensie finansowym, a nie objętościowym. Budowa fabryk wymagała metali szlachetnych w ilościach nieznanych w innych działach gospodarki.
– Dokładnie – powiedział Crow. – Nie zatrudniłem setek księgowych i agentów handlowych po to, by kupować jakieś zbytki.
– Tylko fabryki? – spytałem. – Tylko to budowałeś?
– Na początku tak – odpowiedział. – A potem… Pokażę ci.
Znajdowaliśmy się w ciemnym, betonowym pomieszczeniu. Widzieliśmy tylko jedną fabrykę. Wlot na jej szczycie był otwarty, jakby w oczekiwaniu na materiały, które miały zostać dostarczone przez wrota udające jezioro. Jak każde z tych dziwnych urządzeń, które nazywaliśmy fabrykami, była to sferoida o średnicy około czterech metrów. Przypominała nieco stary czajnik, tyle że o nieco pofałdowanej powierzchni, pełnej zgrubień i narośli. Dziwnie powykręcane części wewnętrzne zawsze kazały mi myśleć o wnętrznościach dotykających powłok brzusznych.
We wszystkich kierunkach od miejsca, gdzie staliśmy, rozciągał się cień. Plama światła nad nami sprawiała, że pozostała część pomieszczenia wydawała się ciemniejsza niż w rzeczywistości. Ja nie widziałem nic prócz pojedynczej, oświetlonej fabryki.
Sandra jednak aż zachłysnęła się z wrażenia.
– Kyle? Widzisz je wszystkie? Są fantastyczne!
Crow spojrzał na nią i uśmiechnął się. Wykonał powolny ruch lewą ręką i zapaliły się światła, ukazując wielką przestrzeń. Miejsce przypominało parking podziemny z bardzo wysokim sklepieniem, podtrzymywanym przez okrągłe metaliczne kolumny z nanitów konstrukcyjnych. Podłoga była betonowa, ale sufit wykonano z warstwy błyszczących nanitów.
Między kolumnami nie dostrzegłem jednak kolejnych fabryk, jak się spodziewałem. Zamiast nich stały tam okręty bojowe. Dziewięć gładkich, pięknych okrętów. Wyglądały niczym drapieżne ptaki czające się w ciemnościach.
– To mój projekt – powiedziałem. – Moje niszczyciele.
– To prawda, ziom – przyznał Crow. – Ciężko uzbrojone, nie tak jak te latawce, którymi dysponowaliśmy poprzednim razem, kiedy zjawiły się tu makrosy. Każdy posiada trzy ciężkie działa. Powiedziałbym, że trójka z nich spokojnie daje sobie radę z krążownikiem przeciwnika.
Nie przestając zachwycać się samymi jednostkami, zawirowałem i złapałem Crowa za koszulę.
– Mogłeś je wysłać – wrzasnąłem mu w twarz. – Mogłeś wysłać je, kiedy pojawiły się te cztery krążowniki i zaczęły bombardować Ziemię! Zamiast tego siedziałeś na dupie i pozwoliłeś moim ludziom ginąć!
Sandra poruszała się jak błyskawica. Tak jakby na ten moment czekała całe życie. Znalazła się za plecami Crowa i chwyciła jego ramiona swoimi drobnymi, a jednak zabójczo silnymi rękami. Crow zareagował gwałtownie, obrócił się twarzą w jej stronę. Był silny i szybki, jednak niewystarczająco.
Zamarł, kiedy Sandra przyłożyła mu do gardła jeden ze swych niewiarygodnie ostrych noży.
– Nanity ci nie pomogą, jeśli twoja głowa znajdzie się na podłodze, Jack – szepnęła mu do ucha.
Oboje się nakręcali, uznałem więc, że czas interweniować.
– Ej, wy dwoje, uspokójcie się.
– Pozwól mi to zrobić, Kyle – powiedziała Sandra, patrząc Crowowi w oczy. – Dał Górskiemu zginąć na pokładzie „Jolly Rogera”. Górskiemu i setkom innych. Chcę ściąć admirała.
Wiedziałem, że Sandra była w jednym ze swoich krwiożerczych nastrojów. Widziałem to już podczas walki z makrosami. Musiałem poruszać się ostrożnie i mówić do niej.
– Z całą pewnością nie jesteś pierwszą, która ma na to ochotę – stwierdziłem spokojnie.
– Racja, będziesz musiała ustawić się w kolejce – burknął Crow.
Spojrzałem na niego. Nie denerwował się tak, jak powinien. Wtedy to zobaczyłem.
– Sandra, za tobą! – krzyknąłem.
Rzuciła się naprzód, obracając w powietrzu, zanim znalazła się na podłodze. Coś długiego i czarnego wysunęło się z najbliższego niszczyciela i sięgnęło po Sandrę. Trzy grube palce zacisnęły się w miejscu, gdzie było jej ciało jeszcze chwilę wcześniej. Ramię miało grubość pnia drzewa, zaś palce przypominały metalowe węże strażackie. Uniosło się jak kobra i rzuciło naprzód, by złapać dziewczynę. Ta wyprowadziła cięcie, odskoczyła. Deszcz białych iskier oślepił nas na chwilę. Jeden z palców był jakieś pół metra krótszy.
– No już! – krzyknąłem. – Wystarczy! Uspokójcie się. Mamy na głowie miliardy ludzi. Przerwijcie to! Rozkazuję!
Crow odwołał ramię, Sandra stała za mną z nożami w dłoniach. Oboje oddychali ciężko. Uznałem, że głupio postąpiłem, pozwalając im znaleźć się tak blisko siebie. Żadne nie potrafiło kontrolować emocji.
– Jestem admirałem – przypomniał mi Crow. Potarł gardło, z którego kapała krew. – Pułkownik nie ma prawa wydawać rozkazów admirałowi.
– Powiedziałam, że zetnę ci łeb – odezwała się Sandra nad moim ramieniem. Potem nachyliła mi się do ucha i szepnęła: – Przykro mi, ale mnie także nie możesz rozkazywać, Kyle. Wiesz o tym.
Westchnąłem. Normalnie kazałbym im teraz podać sobie ręce, ale zdawałem sobie sprawę, że mogłoby dojść wówczas do niespodziewanej amputacji.
– W porządku – zwróciłem się do Crowa. – Powiedz, jak długo ukrywasz te okręty i ile ich masz.
– Ma dziewięć – powiedziała Sandra. – Nie widzisz?
Pokręciłem głową.
– Widzę tylko jedną fabrykę, a powiedziałeś, że zbudowałeś więcej. Muszę wiedzieć, jakimi środkami dysponuję, jeśli mam wygrać tę walkę, Crow.
Admirał wyglądał na zirytowanego, ale odpuścił.
– Jasne. Właśnie dlatego przywiozłem tu ciebie razem z tym delikatnym kwiatuszkiem. I takiej wdzięczności się doczekałem.
Poczułem, jak Sandra za mną tężeje. Uniosłem dłoń, żeby zapobiec kolejnej wymianie zdań.
– Po prostu podaj mi liczbę.
– Musisz zrozumieć, Kyle. Kiedy zjawiłeś się z okrętami makrosów, nie byłem gotów. Nie dysponowałem wyszkolonymi załogami.
– Przestań się usprawiedliwiać, tylko podaj mi liczbę.
– No dobrze. Na najwyższym piętrze mamy dziewięć okrętów. Gotowych do wylotu. Fabryki budują jeszcze jedną taką eskadrę.
– To ma sens. A co z fabrykami, o których mówiłeś?
– Piętro niżej mamy dwadzieścia jeden maszyn. Ta jest specjalna – powiedział, podchodząc do jednostki, którą zauważyliśmy na samym początku. – Była tu pierwsza, ale to nie to czyni ją wyjątkową. To mój preprocesor. Przyjmuje nieprzerobione materiały, lekko je przetwarza i tymi rurami przesyła do pozostałych. To przyspiesza produkcję.
Obszedłem jednostkę, sprawdzając jej ustawienia. Prawdę mówiąc, byłem pod wrażeniem.
– Nie jesteś