Bastion. Стивен КингЧитать онлайн книгу.
że gorączka spada”.
Gdy zajmował się Vince’em, Billy i Mike przez cały czas krzyczeli do niego. Kiedy pochylał się nad chorym, nie widział tego, ale gdy tylko podnosił głowę, dostrzegał ich przerażone twarze i wargi wypowiadające wciąż te same słowa: „Proszę, wypuść nas”. Przezornie trzymał się od nich z daleka. Był młody, ale wiedział, że panika odbiera ludziom rozum i czyni ich niebezpiecznymi.
Tego popołudnia kursował tam i z powrotem po niemal pustych ulicach, za każdym razem spodziewając się, że w areszcie zastanie martwego Vince’a Hogana, a w domu Bakerów – Jane. Wypatrywał samochodu doktora Soamesa, lecz nigdzie go nie dostrzegł. Otwartych było jeszcze kilka sklepów i stacja paliw Texaco, ale miasto powoli się wyludniało. Ludzie opuszczali je, jadąc zatłoczoną drogą lub przechodząc przez las – a może nawet szli strumieniem przepływającym przez skalny tunel kończący się w miasteczku Mount Holly. Pewnie większość z nich ucieka z Shoyo nocą, pomyślał Nick.
Kiedy po zachodzie słońca zjawił się w domu Bakerów, Jane, chwiejąc się na nogach, przyrządzała w kuchni herbatę. Spojrzała na niego z wdzięcznością, a on stwierdził, że gorączka ustąpiła.
– Chciałam ci podziękować, że nade mną czuwałeś – powiedziała. – Czuję się już całkiem dobrze. Napijesz się herbaty? – zapytała i nagle zaczęła płakać.
Podszedł do niej, obawiając się, że mogłaby zemdleć i upaść na rozgrzaną kuchenkę.
Przytrzymała się jego ramienia i oparła głowę o bark. Jej ciemne włosy na tle jasnoniebieskiego szlafroka wyglądały jak czarna kaskada.
– Johnny… – wyszlochała. – Mój biedny Johnny…
Gdybym tylko mógł mówić, pomyślał z konsternacją Nick. Ale jedyne, co mógł zrobić, to przytulić Jane i podprowadzić do krzesła przy stole kuchennym.
– Herbata…
Pomógł jej usiąść.
– W porządku – mruknęła. – Czuję się już lepiej. Naprawdę. Tyle że…
Ukryła twarz w dłoniach.
Nick zaparzył dla nich obojga herbatę i postawił filiżanki na stole. Przez chwilę pili w milczeniu. Jane trzymała filiżankę obiema rękami, jak dziecko. Wreszcie odstawiła ją na stół i zapytała:
– Ilu mieszkańców miasta zachorowało?
„Nie wiem dokładnie – napisał Nick. – Ale sytuacja wygląda bardzo źle”.
– Rozmawiałeś z lekarzem?
„Nie widziałem go od rana”.
– Zamęczy się, jeśli nie będzie na siebie uważał – powiedziała. – Ale on będzie uważał, prawda? Nie zamęczy się.
Nick pokiwał głową.
– A co z więźniami? Przyjechali po nich?
„Nie – odpisał Nick. – Vince Hogan jest ciężko chory. Tamci dwaj chcą, żebym ich wypuścił, zanim się od niego zarażą.
– Nie wypuszczaj ich! – zawołała Jane. – Mam nadzieję, że tego nie zrobisz.
„Nie – odpisał Nick i po chwili dodał: – Powinnaś wrócić do łóżka. Potrzebujesz odpoczynku”.
Uśmiechnęła się do niego, a gdy poruszyła głową, Nick ujrzał ciemne smugi poniżej jej szczęki i zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno pokonała już chorobę.
– Chyba tak. Właśnie miałam zamiar się zdrzemnąć. Tylko to wydaje mi się takie dziwne… spać samej, bez Johna… trudno mi uwierzyć, że on nie żyje. Usiłuję to sobie uświadomić, ale jakoś ciągle nie mogę. – Uśmiechnęła się blado. – Może kiedyś pojawi się ktoś inny, dla kogo będę mogła żyć. Zaniosłeś więźniom kolację?
Pokręcił głową.
– Powinieneś to zrobić. Może weźmiesz wóz Johna?
„Nie umiem prowadzić, ale dziękuję – napisał Nick. – Pójdę do baru pieszo. To niedaleko. Zajrzę do ciebie rano, jeśli można”.
– Oczywiście – odparła.
Nick wstał i wskazał filiżankę.
– Wypiję do dna – obiecała.
Był już przy drzwiach, gdy poczuł na ramieniu jej pełen wahania dotyk.
– John… – zaczęła i urwała. Po chwili milczenia zmusiła się, by mówić dalej: – Mam nadzieję, że zabrali go do domu pogrzebowego Curtisa. Tam odbywały się pogrzeby naszych rodziców, Johna i moich. Sądzisz, że już go do niego przewieźli?
Nick pokiwał głową.
Po policzkach Jane znów popłynęły strużki łez.
Gdy ją zostawił, udał się do baru dla kierowców ciężarówek. W oknie wisiała przekrzywiona tabliczka z napisem „Nieczynne”. Obszedł budynek, zajrzał również do przyczepy z tyłu, ale drzwi były zamknięte, a w oknach ciemno. Nikt nie odpowiedział na jego pukanie. Uznał, że w tych okolicznościach małe włamanie będzie usprawiedliwione, poza tym mógł zapłacić za wszelkie szkody z funduszy szeryfa Bakera.
Rozbił szybę w drzwiach wejściowych baru, tuż przy zamku, i wszedł do środka. Nawet przy zapalonym świetle to miejsce budziło niepokój: milcząca szafa grająca, brak ludzi przy stołach do gry i automatach, puste stoliki, stołki barowe i krzesła.
Poszedł do kuchni, usmażył na kuchence kilka hamburgerów i wrzucił je do torby. Dołożył jeszcze butelkę mleka i połowę jabłecznika, który znalazł w plastikowym pojemniku na kontuarze. Zanim wrócił do więzienia, zostawił na ladzie kartkę z wyjaśnieniem, kto włamał się do baru i dlaczego.
Vince Hogan nie żył. Leżał na podłodze celi w kałuży roztopionego lodu, wśród wilgotnych ręczników. Nad jego ciałem krążyły muchy. Umarł, przyciskając obie dłonie do szyi, jakby walczył z jakimś niewidzialnym dusicielem. Koniuszki jego palców były zakrwawione, a poczerniała i opuchnięta szyja wyglądała jak bliska pęknięcia napompowana do oporu opona.
– Czy teraz nas wypuścisz? – zapytał Mike Childress. – Vince nie żyje, pieprzony niemowo. Jesteś teraz zadowolony? Zemściłeś się, jak chciałeś? On także się zaraził – dodał, wskazując Billy’ego Warnera.
Billy wyglądał okropnie. Jego szyję i policzki pokrywały jaskrawoczerwone plamy, a rękaw bluzy roboczej, w który wycierał nos, był sztywny od smarków.
– To nieprawda! – wrzasnął histerycznie. – Nieprawda! Nieprawda! Ja wcale nie…
Zaczął gwałtownie kichać, rozpryskując dokoła kropelki śliny i smarków.
– Widzisz? – zapytał Mike. – I co? Jesteś zadowolony? Wypuść mnie! Jego możesz zatrzymać, ale mnie uwolnij. To morderstwo, morderstwo z zimną krwią, do cholery!
Kiedy Nick pokręcił głową, dostał szału. Zaczął rzucać się na kratę celi, obijając sobie twarz i rozkrwawiając kłykcie obu rąk. Walił czołem w kraty i patrzył na Nicka wytrzeszczonymi, pełnymi przerażenia oczami.
Nick poczekał, aż Mike się zmęczy, po czym trzonkiem miotły przepchnął przez wąskie otwory tace z kolacją. Billy Warner przyglądał mu się przez chwilę otępiałym wzrokiem, po czym zabrał się do jedzenia.
Mike cisnął szklanką z mlekiem w drzwi celi. Szkło roztrzaskało się o metal, a mleko rozbryznęło na wszystkie strony. Dwa hamburgery plasnęły o pokrytą kolorowymi graffiti ścianę. Jeden z nich przywarł do muru, otoczony plamami musztardy