Bastion. Стивен КингЧитать онлайн книгу.
dopiero wtedy, gdy schowała broń z powrotem do torebki.
– Ale do człowieka nie potrafiłabym strzelić – dodała. – Zresztą już wkrótce i tak nie będzie do kogo strzelać, prawda?
– Nie wiadomo.
– Patrzyłeś na moje pierścionki. Chciałbyś któryś z nich?
– Co takiego? Nie! – zaprzeczył gwałtownie i zaczerwienił się.
– Jako bankier mój mąż wierzył w brylanty. Wierzył w nie tak, jak baptyści w objawienie świętego Jana. Mam mnóstwo brylantów i wszystkie są ubezpieczone. Ale gdyby ktoś chciał mi je odebrać, oddałabym wszystkie bez słowa. To przecież tylko zwyczajne kamienie, prawda?
– Chyba tak.
– Gdyby chciał mi je zabrać jakiś rabuś, nie tylko bym mu je oddała, ale podałabym mu również adres Cartiera. Mają znacznie ładniejsze i cenniejsze kamienie ode mnie.
– Co teraz zrobisz? – zapytał Larry.
– A co proponujesz?
– Szczerze mówiąc, nie wiem – odparł Larry.
– To jest już nas dwoje.
– Wiesz co? Dziś rano spotkałem faceta, który powiedział, że poszedł na stadion Jankesów i… onanizował się na pozycji wyjściowej.
Poczuł, że znów się czerwieni.
– To kawał drogi – mruknęła. – Czemu nie zaproponujesz czegoś bliżej?
Westchnęła i znów złapał ją tik. Otworzyła torebkę, wyjęła z niej butelkę i wrzuciła do ust żelatynową kapsułkę.
– Co to? – zapytał Larry.
– Witamina E – odparła szybko.
Po chwili drżenie mięśni jej szyi ustało.
– Bary świecą pustkami – powiedział Larry. – Kiedy zajrzałem do Pata przy Czterdziestej Trzeciej Ulicy, nie było tam żywego ducha. Mają tam wielki mahoniowy bar, stanąłem za nim i nalałem sobie całą szklankę johnnie walkera. Ale nagle odechciało mi się wszystkiego, więc zostawiłem szklankę na kontuarze i poszedłem sobie.
Popatrzyli na siebie i oboje westchnęli.
– Miło się z panią rozmawia, pani Blakemoor – stwierdził Larry. – Polubiłem panią. I cieszę się, że nie jest pani wariatką.
– Rita. Jestem Rita.
– W porządku.
– Jesteś głodny?
– Chyba tak.
– Więc może zabierzesz swoją damę na obiad?
– Z przyjemnością.
Wstała i podała mu ramię. Gdy je obejmował, poczuł zapach saszetki z perfumami, zapach, który zawsze kojarzył mu się z dorosłością i poczuciem bezpieczeństwa. Jego matka zawsze miała taką saszetkę przy sobie, kiedy szli razem do kina.
Opuścili park i ruszyli wzdłuż Fifth Avenue, oddalając się od zdechłej małpy, mężczyzny wieszczącego nadejście potworów i słodko-mdlącej niespodzianki na dworcu.
Rita trajkotała jak nakręcona, lecz później Larry nie pamiętał ani słowa z tego, co mówiła (nie, nieprawda, zapamiętał sen, o którym mu opowiadała: że idzie wzdłuż Fifth Avenue z przystojnym mężczyzną, tak młodym, że mógłby być jej synem). Pamiętał natomiast doskonale co innego: samą przechadzkę, jej piękny uśmiech, banalny i cyniczny, oraz szelest materiału spodni.
Weszli do restauracji. Zamówieniem posiłku zajął się Larry i choć nie znał się na kuchni, Rita chwaliła wybrane przez niego dania – stek z frytkami i ciasto rabarbarowe, które popili kawą rozpuszczalną.
ROZDZIAŁ 28
W lodówce był placek truskawkowy. Frannie przez dłuższą chwilę przyglądała się tępym wzrokiem ciastu owiniętemu w folię, po czym je wyjęła. Położyła placek na ladzie i odkroiła kawałek. Gdy przenosiła go na talerzyk, ze środka wypadła truskawka i z mlaśnięciem rozbryznęła się na blacie. Podniosła ją i zjadła, a mokry ślad wytarła ściereczką. Potem przykryła placek folią i wstawiła go z powrotem do lodówki.
Kiedy odwracała się w stronę talerza, jej wzrok padł na umieszczony obok kredensu wieszak na noże. Był dziełem jej ojca, który zaopatrzył go w dwa namagnesowane paski metalu. Noże zwisały z nich ostrzami do dołu, a promienie wczesnopopołudniowego słońca odbijały się w ich powierzchni. Przyglądała się im przez chwilę bezmyślnie, a jej dłonie nerwowo mięły brzegi opinającego ją w talii fartucha.
Jakieś piętnaście minut później przypomniała sobie, że coś przygotowywała. Ale co? Przyszły jej do głowy dziwne skojarzenia. Bułka. Jaka bułka? Bułka z masłem? Z dżemem? Dżem? Nie. Ciastko. Ciastko z kremem. Ciastko z dżemem. Ciasto. Odwróciła się w stronę talerza, ujrzała muchę spacerującą po kawałku placka i odgoniła ją machnięciem ręki.
Jej oboje rodzice nie żyli. Matka zmarła w szpitalu Sanford, a ojciec, w którego warsztacie zawsze czuła się kochana i potrzebna, leżał martwy w łóżku w pokoju na piętrze. „Martwy. Zimny trup. Wziął i łup. W łóżku grób”. Dlaczego zaczęły jej przychodzić do głowy te kretyńskie rymy?
I nagle dotarła do niej cała groza sytuacji. Jej ciało przeszył dreszcz.
W powietrzu zaczęła się rozchodzić woń spalenizny.
Coś się fajczyło.
Odwróciła głowę i ujrzała stojącą na ogniu patelnię do frytek, o której zupełnie zapomniała. Bił z niej kłąb cuchnącego czarnego dymu. Tłuszcz pryskał na wszystkie strony gniewnymi bryzgami, a krople lądujące na kuchence natychmiast gasły. Dno patelni było czarne jak smoła.
Dotknęła rączki patelni i szybko cofnęła dłoń, bo metal parzył. Owinęła wokół rączki patelni ścierkę i ostrożnie wyniosła syczące jak rozjuszony smok naczynie na zewnątrz. Postawiła patelnię na górnym stopniu schodów. Wiatr przyniósł zapach kapryfolium i brzęczenie pszczół, ale prawie tego nie zauważyła. W pancerzu, którym otaczała się od czterech dni, pojawiła się szczelina i Frannie poczuła, że ogarnia ją strach. Strach? Raczej paraliżujące przerażenie, które od paniki dzielił tylko jeden mały krok.
Przypomniała sobie, jak obierała ziemniaki i pokrojone wrzucała do oleju, by usmażyć frytki. Teraz już to pamiętała, ale przez chwilę była zupełnie gdzie indziej.
Stojąc na werandzie ze ścierką w dłoni, usiłowała przypomnieć sobie, o czym myślała, kiedy wstawiła frytki. Wydawało jej się to bardzo ważne.
Chyba doszła wtedy do wniosku, że posiłek składający się wyłącznie z frytek nie będzie zbyt pożywny. Gdyby McDonald przy szosie numer 1 wciąż był czynny, nie musiałaby smażyć ich sama i mogłaby również zjeść hamburgera z frytkami. Wystarczyło podjechać do okienka dla zmotoryzowanych i uchylić boczną szybę. Bez wątpienia było to niezdrowe żarcie, ale sama myśl o nim przynosiła ukojenie i pocieszenie. Poza tym kobiety w ciąży zawsze miewały dziwaczne zachcianki.
To doprowadziło ją do kolejnego ogniwa łańcucha. Myśli o dziwacznych zachciankach obudziły w niej ochotę na ciasto z truskawkami, a kiedy ją zaspokoiła, popatrzyła na półeczkę na noże, którą ojciec zrobił dla matki (i która tak się spodobała pani Edmonton, żonie lekarza, że Peter dwa lata temu zrobił drugą także dla niej), a potem jej umysł jakby się przegrzał… ciastka, trupy, muchy…
Spojrzała na puste podwórze i zachwaszczony, zapuszczony ogródek taty, po czym usiadła, zakryła twarz fartuchem