Przejęcie. Wojciech ChmielarzЧитать онлайн книгу.
na boki, sprawdzając, czy nikt ich nie obserwuje, a potem pokazał Mortce trzy wyciągnięte palce.
– Trzecia gwiazdka? – zdziwił się Mortka. – Niby za co?
– Za lata wiernej służby i pasmo sukcesów – odpowiedział z udawaną urazą Kochan. – A co!?
– A nic. Po prostu każdy policjant ma próg kompetencji, powyżej którego nie radzi sobie z nowymi obowiązkami. Ty swój przekroczyłeś już dawno temu i wysyłanie cię wyżej to nie najlepszy pomysł.
– Wal się.
Przez chwilę stali naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem, rozbawieni jak para małych chłopców.
– Gratulacje – powiedział wreszcie Mortka.
– Nie dziękuję. Andrzejewski niby już naobiecywał, ale dopiero zbiera papiery i pieczątki. Zajmie mu to jeszcze chwilę, a do tego momentu muszę mieć wszystko na wysoki połysk.
Mortka wziął kubek z kawą i razem z Kochanem ruszyli w wędrówkę ponurymi korytarzami pałacu Mostowskich, gdzie mieściła się Komenda Stołeczna Policji.
– A twoją wizytę zawdzięczamy…
– Wisielec na przejeździe kolejowym nad Wisłą tuż obok mostu Gdańskiego.
– Samobój?
– Raczej nie. Facet miał rozpruty brzuch.
Kochan gwizdnął z uznaniem.
– Ładnie, ładnie. A dziada w garniturze już spotkałeś?
– Kogo?
– Najnowszą naszą atrakcję! Mamy, proszę ciebie, własnego wariata. Czai się niemal codziennie pod komendą i zaczepia grzecznych policjantów. A jeśli któryś mu odpowie…
– To zaprasza go do swojej furgonetki z lodami?
– Nie ma tak dobrze. Męczy nudną historią o tym, jak ktoś coś mu zrobił i koniecznie trzeba wznowić śledztwo. Wcześniej wystawał przed rejonową na Wilczej. Teraz przeszedł do nas. Zastanawiamy się, kiedy pójdzie pod główną. W każdym razie czuj się ostrzeżony. Wygląda jak dziad, tyle że w garniturze.
Kochan otworzył przed Mortką drzwi do zajmowanego przez nich pokoju.
– Proszę. – Wskazał na biurko komisarza. – Dokładnie tak, jak je zostawiłeś. Broniłem go jak niepodległości.
– Jestem wzruszony.
Kochan w tym akurat przypadku był szokująco prawdomówny. Biurko, nie licząc grubej warstwy kurzu, naprawdę wyglądało tak, jakby komisarz zostawił je wczoraj. Łącznie z leżącym niedaleko komputera papierkiem po batonie i starym kubku, w którego wnętrzu rozwinęło się coś o nieprzyjemnie zielonkawoszarej barwie. Mortka odłożył kubek, sięgnął do kieszeni i wyciągnął paczkę chusteczek higienicznych, żeby posprzątać swoje miejsce pracy. Kochan tymczasem ułożył przed sobą dokumenty i zaczął wypełniać kolejne formularze, pisać sprawozdania i uzupełniać nikomu niepotrzebne rubryki. W pewnym momencie przerwał i podniósł głowę.
– Z kim będziesz pracował? – zapytał.
– Sucha.
Kochan skrzywił się.
– Wściekła lesba – stwierdził. – Wiesz, jedna z tych, co mają zęby w piździe.
Rozcapierzył palce obu dłoni, a potem zaczął je składać, udając, że to szczęki.
– A ty co tam masz? – zapytał Mortka, kończąc ścieranie kurzu.
– Samobój – odpowiedział Kochan, kończąc zabawę.
Komisarz obszedł biurka i podniósł jeden z dokumentów Kochana. Magdalena Zawada. Lat trzydzieści trzy. Zamężna, bez dzieci. Adwokat. Mortka zastanawiał się przez chwilę, czy Ola ją znała. Były w podobnym wieku. Mogły się gdzieś zetknąć pomiędzy studiami, stażami, aplikacjami. Magdalena Zawada podcięła sobie żyły podczas kąpieli w wannie. Domniemana przyczyna – problemy osobiste. W mieszkaniu znaleziono na wpół pustą butelkę wódki, wypalone papierosy. Żadnego listu pożegnalnego, ale w tym akurat nie było nic dziwnego, niewielu samobójców je pozostawiało. W chwili zdarzenia męża nie było w mieszkaniu. Wyjechał na ryby.
– Dlaczego się tym w ogóle zajmujesz? – zapytał Mortka, odkładając sprawozdanie.
Kochan dał palcem znać, że komisarz musi chwilę poczekać, i dokończył pisać linijkę tekstu. Odłożył długopis i odgiął się do tyłu na krześle, zakładając ręce za głowę.
– Bo sezon wakacyjny. Niewiele się dzieje, więc wrzucają nam takie rzeczy. Przecież wiesz. Do tego rodzina klientki robi zamieszanie i wciska ten sam kit, co zawsze. – Kochan wykrzywił twarz, a jego głos zrobił się piskliwy. – Madzia nigdy by tego nie zrobiła. Nie, to niemożliwe, żeby ona sama. To musiał być ktoś inny. Madzia miała przecież tyle planów.
Wykonał gest dłońmi, jakby pękała mu czaszka.
– Kogoś podejrzewali?
– Kto?
– Ci, którzy mówili, że to niemożliwe, żeby to ona sama. Stawiam na rodziców.
– I trafiłeś. Niestety. Co za pierdolona parka. Ona jebnięta na punkcie córeczki, on był kiedyś kimś ważnym i wydawało mu się, że dalej jest.
– To kogo podejrzewali?
– Męża oczywiście. Ta Madzia i jej koleś mieli problemy małżeńskie. Awantury, kłótnie, pieniądze i długi. Bo jej mężulo to taki niewydarzony przedsiębiorca. Zresztą nieważne.
– I to nie był on?
– Ma twarde alibi. Weekendowy wyjazd z kolegami na ryby. Sprawdzałem to na wszystkie strony. Nie ma szans, żeby to był on.
– Może mógł kogoś wynająć?
Kochan wyprostował się na krześle, a po jego twarzy przemknął cień wyrzutu.
– Ty też? Kubuś, zajmij się, kurwa, tym swoim wisielcem może, co?
– Tak tylko pytałem.
– Jasne.
Podkomisarz zaczął przewracać leżące na biurku kartki w odrobinę zbyt demonstracyjnym geście poszukiwania odłożonego przed chwilą długopisu. Mortka zrozumiał, że rozmowa jest skończona. Wrócił do siebie. Upił łyk kawy. Z szuflady wyciągnął zeszyt w kratkę i ołówek. Odetchnął głęboko. Musiał przygotować plan śledztwa. Napisał wielką jedynkę na pierwszej stronie, a zaraz obok postawił wielką czarną kropkę.
– Był goły – odezwał się Kochan.
– Słucham?
– Jej mąż. Nie szło mu w interesach. Jedyne, co mieli, to długi i kredyt mieszkaniowy do spłacenia.
– Rozumiem.
– Poza tym drzwi były zamknięte od środka. Musieli wzywać ślusarza, żeby je otworzyć.
– Kto taki?
– Jej mąż i ojciec tej kobiety. Mężulek wrócił z ryb, nie mógł otworzyć drzwi i zadzwonił do teścia, żeby się dowiedzieć, czy teściu czegoś nie wie. Zaniepokojony ojczulek przyjechał do córeczki. Razem wezwali ślusarza. Dopiero jak on pomajstrował przy zamku, weszli do środka. I w łazience, w wannie, znaleźli panią Magdę. Masz jeszcze jakieś wątpliwości?
– Nie.
Kochan chrząknął, jakby miał zaraz splunąć.
– Słuchaj, Kubuś. Tutaj chodzi o moją trzecią gwiazdkę. Naprawdę wszystko sprawdziłem.
Mortka