Przejęcie. Wojciech ChmielarzЧитать онлайн книгу.
cały czas miał wzrok wbity w podłogę.
Garbił się w nieudolnej próbie ukrycia głowy w plątaninie własnego ciała.
– Proszę mi opowiedzieć, w jakich okolicznościach odnaleźliście ciało – poprosił Mortka, siląc się, żeby zabrzmieć spokojnie i łagodnie. Zmusił się nawet do uśmiechu.
Zamiast odpowiedzieć, mężczyzna jeszcze bardziej się skulił. Próbował odwrócić się w kierunku ściany. Mortka pomyślał najpierw, że lumpek nie zrozumiał pytania, ale potem dostrzegł kropelkę potu spływającą wzdłuż twarzy bezdomnego, drżenie mięśni i uświadomił sobie, że pijaczek po prostu się boi.
– Co tam robiliście? W okolicach mostu Gdańskiego…
– No ten… – I to był koniec, zamiast reszty wypowiedzi nastąpiło kolejne zwieszenie głowy. Mortka uświadomił sobie, że nawet nie powinien próbować przyłapywać Ziomka na kłamstwie. Nie dlatego, że bezdomny nie kłamał, ale dlatego, że nie miało to już dla pijaka najmniejszego znaczenia. Kłamstwo było kłamstwem, prawda prawdą, ale liczyła się tylko wódka. I Marysia. Komisarz musiał spróbować inaczej.
– Mogę zobaczyć twój telefon?
– Telefon?
– Telefon. Ten, z którego zadzwoniliście na policję. To byłeś ty czy twoja dziewczyna?
Ziomek potrzebował kilkunastu sekund na zastanowienie.
– Ja.
– To chcę zobaczyć twój telefon.
– Ale dlaczego?
– Daj mi go.
– Ale to mój telefon…
W jego głosie pojawił się płaczliwy ton. Mortka przysunął się w jego stronę.
– A wpierdol chcesz? – wyszeptał.
Lumpek pobladł. Rozejrzał się nerwowo na boki. Potem wsadził dłoń do kieszeni i wyciągnął z niej niewielki aparat. Położył go na stole.
– Oddam ci zaraz – powiedział Mortka.
Podniósł komórkę i zaczął obracać ją w palcach. Samsung. Stary model. Bez ekranu dotykowego. Poobijany. Komisarz odblokował klawiaturę i wszedł w rejestr rozmów. Z tego telefonu wybierano ostatnio tylko jeden numer: 997. Poprzednie numery były sprzed kilku dni. Trzeba je będzie sprawdzić, ale wątpił, żeby miały cokolwiek wspólnego ze sprawą. Zablokował klawiaturę i odłożył komórkę na bok stołu.
– Ej, miałeś oddać!
– Oddam, jak przyjdzie czas.
Ziomek otworzył usta i zaraz je zamknął. Wsadził kciuk w usta i lekko go przygryzł.
– Chuj – wymamrotał pijaczek.
– Co powiedziałeś?
– Chuj! – warknął lumpek. A zaraz potem, jakby się przestraszył własnej odwagi, opadł na oparcie krzesła i rozłożył się na nim jak kawałek materiału.
– Pamiętasz, co ci mówiłem o tym wpierdolu? – wyszeptał przez zaciśnięte zęby policjant.
Ziomek pobladł. Przez chwilę toczył wewnętrzną walkę, a potem siorbnął bohatersko nosem i założył ręce na piersi.
– A to mi wpierdolcie.
Komisarz zmarszczył brwi. Ziomek chyba się bał. Ale nie Mortki. Kogoś innego. Kogoś, kto przestraszył go tak bardzo, że teraz był gotów zgodzić się nawet na bicie na komisariacie. Co prawda Mortka blefował. Nie miał zamiaru podnieść nawet palca na siedzącego przed nim bezdomnego. Wątpił jednak, żeby lumpek o tym wiedział. Postanowił więc ciągnąć tę grę.
– Wiesz, że na tobie się nie skończy.
Ziomek podniósł głowę.
– Weźmiemy Marysię – ciągnął Mortka. – Połamiemy jej nogi. Powiemy, że była pijana i spadła ze schodów. A może po prostu sami ją zepchniemy i zobaczymy, co się stanie.
– Nie możecie… – wybełkotał pijaczek.
Mortka z całych sił uderzył pięścią w stół. Stojący przed pijaczkiem kubek aż podskoczył, a potem przewrócił się i na blacie rozlała się herbata.
– Słuchaj! Z mostu zwisał trup. Nagi. Facet miał rozpruty brzuch, jakby ktoś go zaszlachtował jak zwykłą świnię. A wy coś na ten temat wiecie. Więc jeśli wydobycie z ciebie tych informacji będzie wymagało połamania nóg jakiejś tępej lumpiarze, to nie zawaham się nawet sekundy!
Twarz pijaczka zamieniła się w kamień. Tylko kącik spuchniętych ust drgał nerwowo. Mortka przestraszył się, że jego przemowa była zbyt długa i mężczyzna nic z niej nie zrozumiał. Postanowił mu pomóc.
– Zadzwoniliście po nas. Dlaczego? Co widzieliście?
Pijaczek jeszcze raz siorbnął. Ale tym razem była to oznaka kapitulacji.
– Bo taki jeden…
– Jaki jeden?
– No. Facet.
Mortka zmusił się do okazania cierpliwości. Pijaczek przynajmniej zaczął mówić. To był już jakiś sukces.
– Gdzie?
– Przy moście.
– Co tam robiliście?
Pijaczek skupił się, próbując sobie przypomnieć ostatnie godziny.
– Nie wiem. Spaliśmy.
– Dobrze – powiedział Mortka, siląc się na to, żeby jego głos brzmiał spokojnie. – Spaliście tam. W krzakach przy moście, tak?
– Tak.
– Obudziliście się i co?
– Jakiś facet podjechał. Podszedłem sprawdzić, co się dzieje. A on wszedł na ten mostek.
– Był sam?
– No tak.
– Niósł coś?
– Aha.
– Czym podjechał?
– No, samochodem.
– Ale jakim, do cholery!
– Nowym takim.
– Ale jaki kolor?! Marka?! Model?!
Ziomek patrzył na Mortkę szeroko otwartymi ze strachu oczami. Dolna powieka drgała mu tak, jakby zaraz miał się rozpłakać. Policjant odetchnął i zaraz tego pożałował. Jak ten facet śmierdział!
– Co było dalej? – zapytał łagodnie.
– No i dalej, to jak zszedł, to kazał nam zadzwonić na policję.
Mortka poczuł przyjemne swędzenie u nasady pleców. Jeśli Ziomek rozmawiał z zabójcą, to musiał go widzieć. A skoro tak, to mogli liczyć na portret pamięciowy. Roześlą go potem do wszystkich komisariatów i przy odrobinie szczęścia ktoś rozpozna sprawcę.
– I co dalej?
– Kazał wam powiedzieć.
– Co takiego?
– No, że to, co wam powiedzieliśmy.
– I co potem?
– Potem to wyciągnął nóż. Ogromny. I powiedział, że jeśli skonfidencimy, to do nas wróci i nas zabije. Że nas znajdzie.
– Naprawdę użył słowa „skonfidencimy”? – zainteresował się Mortka.
– Nie.
– To