Przejęcie. Wojciech ChmielarzЧитать онлайн книгу.
Ostatnio zabijał czas na dwa sposoby: wyszukując informacje na temat HIV albo wchodząc na forum internetowe rozwodników. Wybrał forum.
Strona nazywała się Klub Rozwodników i stanowiła rodzaj internetowej grupy wsparcia dla mężczyzn po rozwodzie, w trakcie rozwodu lub przeżywających kryzys małżeński. Mortka wchodził tam, żeby poczytać o problemach tych, którzy znaleźli się w podobnej do niego sytuacji. Przybrał pseudonim Pies, chociaż nienawidził tego określenia. Tutaj jednak z powodu, którego nie potrafił zidentyfikować, wydało mu się właściwe. Pewnego dnia w Krotowicach napisał swój pierwszy post jako pełnoprawny członek forum. Przedstawił się. Dokładnie opisał swoją sytuację, to, co się wydarzyło pomiędzy nim a Olą. To, że Ola znalazła Adama, a on był wciąż sam, z głupią pensją polskiego policjanta, której połowę i tak oddawał w alimentach. To, że się bał. Samotności. Tego, że straci synów. Tego, że zniknie.
Skasował cały ten tekst, zanim go wysłał. Napisał na nowo: Cześć, jestem Pies. Rozwiedziony od roku. Sam. Dwoje dzieci. Żona ma opiekę i nowego faceta. I tyle. W ciągu godziny został zasypany lawiną serdecznych powitań i szorstkich, przepełnionych urazą i gniewem słów pocieszenia. Zrozumiał, że wreszcie znalazł się wśród swoich. Że znalazł miejsce, w którym może wrzeszczeć.
Od tego czasu odwiedzał forum codziennie, czasami kilka, kilkanaście razy w ciągu dnia. Często wypowiadał się w wątkach na temat opieki nad dziećmi oraz sytuacji, w których była znalazła nowego partnera. Udzielił kilku porad prawnych. Rzadko mówił o sobie. Powoli awansował w forumowej hierarchii.
Sprawdził, czy nikt nie skomentował jego postów. Ale ciągle była wczesna sobota i od wczorajszego popołudnia niewiele się zmieniło. Upewnił się, że dzisiejsze spotkanie w realu jest ciągle aktualne – było. Potwierdził, że się pojawi. Nie był co prawda tego pewien, ale miał nadzieję, że do wieczora uda mu się zamknąć wszystkie sprawy w pracy.
Wylogował się z forum. Pozbierał swoje notatki i przeszedł do salki konferencyjnej. Już na niego czekali: Andrzejewski, Sucha, Szydłoń. Położył materiały u szczytu stołu. Kiedy go nie było, w pokoju pojawiła się tablica. Ucieszył się. Notowanie, pisanie zawsze pomagało mu uporządkować myśli.
– Gdzie Jankowski? – spytał.
– Został na miejscu – odpowiedziała Sucha. – Musiał jeszcze czegoś dopilnować.
Mortka uznał, że technik jeszcze nie jest potrzebny. Poza tym nie wiadomo, czy miałby cokolwiek sensownego do powiedzenia.
– Panie naczelniku – zwrócił się do Andrzejewskiego – nurkowie?
– Tak jak prosiłeś. Szamani?
Andrzejewskiemu chodziło o profilerów kryminalnych. Mortka ich nie lubił. Uważał, że posługują się tanimi sztuczkami, a z ich analiz niewiele w gruncie rzeczy wynika. Były zbyt ogólne i – tak jak horoskopy – dało się je dopasować do wszystkiego. A po rozwiązaniu sprawy przypisywali sobie zdecydowanie zbyt duże zasługi. Ale sporządzone przez nich profile były kolejną dupokryjką, którą dobrze było mieć w aktach.
– Brodka?
Brodka była cywilną psycholożką współpracującą z policją. Przygotowała profil do sprawy podpalacza z Ursynowa. Później pomagała Mortce trochę przy śledztwie w Krotowicach. Jeśli komisarz miał mieć przy tej sprawie szamana, to niech to chociaż będzie ktoś, kogo tolerował.
– Może być – zgodził się Andrzejewski.
– Co już mamy? – zapytał Szydłoń.
Mortka podszedł do tablicy. Wziął jeden z mazaków i sprawdził, czy pisze. Nie pisał. Wziął kolejny. Tak samo. Trafił dopiero za trzecim razem i odwrócił się do prokuratora.
– Jestem po przesłuchaniu osób, które zgłosiły odnalezienie ciała. Okazuje się, że spały koło mostu. Jakiś mężczyzna, prawdopodobnie sprawca, ich znalazł i kazał zadzwonić na policję. Potem groził im śmiercią, jeśli pisną o nim słówko.
Szydłoń otworzył szeroko oczy, a Andrzejewski gwizdnął cicho.
– Po co zabójca miałby zgłaszać własne przestępstwo? – zapytała Sucha.
– A masz inny pomysł, kto mógłby to być? Jeśli tak, to jestem otwarty na sugestie.
– Nie mam.
– No właśnie.
Mortka napisał na tablicy dwa słowa: „Świadkowie – Zabójca”.
– Co się dzieje z tymi świadkami? – zapytał Szydłoń.
– W tej chwili jest u nich policyjny rysownik. Jak tylko sporządzi portret, to wyślemy go do wszystkich komisariatów w Warszawie.
Mortka wziął mazak i dopisał „Portret” do listy na tablicy, a poniżej „Ofiara”. W to słowo postukał mazakiem.
– Ofiara. Musimy ustalić tożsamość tego mężczyzny.
– Jak to zrobimy? – zapytał Szydłoń.
– Najpierw przerzucimy jego odciski palców przez nasze bazy danych. Jeśli będzie trzeba, to zajmiemy się również próbkami DNA. Jak będziemy mieć farta, to go trafimy. Może był notowany? Może jego odciski albo włosy znaleziono na miejscu innego przestępstwa? W każdym razie byłby to już jakiś punkt zaczepienia.
– A jeśli to nic nie pomoże? – dopytywał się prokurator.
– Jego fotki powędrują również do komisariatów w Warszawie. Może ktoś z naszych go kojarzy, może ktoś zgłosił lub zgłosi jego zaginięcie – odezwała się Sucha i zaraz zwróciła się do Mortki: – Sorry, ale tutaj można się odzywać, nie?
– Można się odzywać – potwierdził komisarz. – Czy jest pan usatysfakcjonowany odpowiedzią?
– A prasa? – zaproponował Szydłoń.
– W ostateczności. Jeśli dobrze zrozumiałem – Mortka zawiesił głos i wlepił spojrzenie w Andrzejewskiego – nie zależy nam na zwracaniu na siebie uwagi.
Naczelnik potwierdził krótkim skinieniem głowy.
– Było wcześnie, wisielec wisiał daleko od brzegu, więc może żaden cywil nie widział rozprutego brzucha. Rzecznik będzie informować ciekawskich, że to było zwykłe samobójstwo – wyjaśnił Andrzejewski. – Fajnie by było, jakby prokuratura robiła to samo.
– Oczywiście – zgodził się Szydłoń.
Komisarz wrócił do tablicy i zrobił notatki pod słowem „Ofiara”.
– Dobrze. Co jeszcze mamy? – zapytał i poczuł raczej, niż usłyszał, jak za jego plecami zapada cisza. Odwrócił się na pięcie. Andrzejewski sięgnął po szklankę z wodą i upił duży łyk. Szydłoń westchnął i wskazał na Suchą.
– Może pani?
Sucha pokręciła się na krześle, jakby siedziała na czymś niewygodnym. Mortka wykonał dłonią gest zachęcający do mówienia.
– Kiedy pojechałeś – zaczęła policjantka – ściągnęliśmy ciało z mostu. Podczas oględzin znaleźliśmy coś w dłoni.
– Co takiego?
– Orzeszek. Taki ziemny. W skorupce. Zalepiony taśmą klejącą, żeby nie wypadł.
Mortka najpierw zrobił krok w stronę Suchej, potem przystanął. Spojrzał na tablicę, a później znowu na policjantkę.
– Orzeszek?
– Ziemny. W skorupce. W całości. To znaczy nienadgryziony.