Przejęcie. Wojciech ChmielarzЧитать онлайн книгу.
sypialnia.
Biały pokój, na ścianie jakiś abstrakcyjny obraz, a właściwie oprawione w minimalistyczną ramę wymalowane grube pasy różnych odcieni pomarańczowego. Pod nim wielkie łoże, bo chyba już nie łóżko. Tutaj uprawiają seks – zdążył pomyśleć Mortka.
– Łazienka.
Lśniące kafelki, wszystko błyszczące. Duża wanna z funkcją jacuzzi. Tu pewnie też już to robili. Komisarz starał się tłumić złość, która coraz bardziej go opanowywała. Ola to widziała, dlatego zwalniała kroku. Dobrze go znała. On ją też. Wiedział, że właśnie kombinuje, co zrobić, żeby nie doszło do katastrofy.
– To jest mój taki męski pokoik.
Wielki telewizor, konsola, barek, piłkarzyki. Na ścianie zawieszony szalik Legii.
– Garderoba – kontynuował Adam, nie wyczuwając narastającej niezręczności sytuacji.
Garnitury, koszule, drogie marynarki, buty czyste tak bardzo, jakby pucybut spędził nad nimi kilkanaście godzin. Wszystko to warte pewnie więcej, niż Mortka zarabiał przez rok.
Adam chwycił za klamkę kolejnych drzwi i nagle przystanął. Obrócił się.
– I to by było na tyle.
Rzucił Oli szybkie spojrzenie, ale Mortka i tak je zauważył.
– Co tam jest? – zapytał komisarz.
Chwila konsternacji. Adam z Olą byli zmieszani i żadne z nich nie wiedziało, jak postąpić. Wreszcie Ola zrobiła krok do przodu i otworzyła drzwi. W środku Mortka dojrzał rozkładaną kanapę, kolejną konsolę, telewizor. Wszystko eleganckie, w ciepłych barwach, spokojne. To nie był pokój dorosłego mężczyzny.
– To dla chłopców. Jeśli… Kiedy być może tutaj zostaną na noc. Żeby mieli swój kąt.
Dla Andrzeja i Michała. Dla jego synów. Tutaj? Na noc? Ile oni się, kurwa, spotykali? Trochę ponad pół roku? I tyle mu wystarczy, żeby urządzić w swoim mieszkaniu pokój dla synów Mortki? Co ten gnojowaty prawnik sobie wyobraża…
Nagle to minęło. Ta złość, zazdrość, gniew. Zdał sobie sprawę, że cokolwiek teraz powie, to przecież nic nie zmieni. Dlatego po prostu się uśmiechnął.
– Fajny – stwierdził komisarz. – Tylko wiesz – wskazał na konsolę – pilnujcie tych gier. Żeby strzelania nie było.
– W domu na komputerze już strzelają.
– Ale tutaj nie muszą, nie? – powiedział i mrugnął do Oli.
– Dobrze, będę pilnować – włączył się Adam. – Tylko FIFA i wyścigi. Chcesz zobaczyć taras?
– Jasne! Z zewnątrz wyglądał na taki wielki, że można by na nim w piłkę grać.
– Przesada – prawnik uśmiechnął się z fałszywą, ale przyjazną skromnością – ale tak, jest duży.
Mortka poszedł z Adamem z powrotem do salonu. Ola została zdumiona z tyłu.
Bartosz zapomniał już, jak wrzesień potrafi być upalny. Nadciągnął wieczór, zapadała noc, a on ciągle był mokry i się pocił. Czuł te lepkie, męczące strugi na plecach, brzuchu, karku, pod cyckami. Jezu – pomyślał – kiedyś nie miałem męskich cycków. Kiedyś… Stęknął i chwycił stojącego obok niego Cristiana. Poprowadził go głębiej w tłum.
Cristian był rumuńskim doktorantem, który przyjechał do Warszawy w ramach europejskiej wymiany czegoś tam. Studiował filologię słowiańską i zbierał materiały do rozprawy o wpływie Chopina na polski romantyzm. To brzmiało słodko, ale nie bardzo Bartosza interesowało. Ważne było tylko to, że Cristian okazał się przystojnym czarnolicym mężczyzną, którego miało się ochotę schrupać. I miał rzęsy tak czarne, jakby malował je tuszem.
Spotkali się w jednym z warszawskich nocnych klubów i od razu przypadli sobie do gustu. Rumun był przystojny, a Bartosz stawiał drinki. Przy pożegnaniu obiecali sobie, że się zdzwonią.
Bartosz nie liczył na to specjalnie. Cristian był piękny, a on był ponadtrzydziestoletnim gejem z ciałem, które już dawno wymknęło się spod kontroli. Rósł mu brzuch, wyłysiał i brak czupryny próbował rekompensować sobie brodą. Dawno stracił formę i łapał zadyszkę, nawet wchodząc po schodach. Twarz ozdabiały mu już tylko zmarszczki i wyskakujące co pewien czas wielkie, tłuste pryszcze. Wszystko przez stres, przez pracę, która miała go uczynić bogatym. I w pewien sposób uczyniła, a przynajmniej prawie, ale wcale nie czuł się z tego powodu lepiej. Dlatego kiedy Cristian zadzwonił, Bartosz był szczerze zdziwiony. Umówili się na zwiedzanie Warszawy w piątkowy wieczór.
Wyszedł wcześniej z pracy. Wpadł do domu, wziął długi prysznic, dokładnie myjąc szczotką wszystkie zakamarki ciała. Wyrównał zarost, wypryskał wodą po goleniu Diora, a potem martwił się, czy nie pachnie aż za bardzo. Obciął paznokcie u nóg i dłoni. Długo wybierał odpowiednie spodnie i koszulkę. Chciał, żeby pokazywały jego status społeczny, ale bał się ostentacji. Chciał być wyluzowany, ale też poważny. Żeby Cristian wiedział, że spotyka się z kimś, kto lubi zabawę, ale kto też potrafi brać rzeczy na serio. A może przesadzał? Rumun przyjechał tu na stypendium i nie szuka czegoś więcej. W końcu Bartosz zdecydował się na niebieskie dżinsy od Wranglera i zwykły czarny T-shirt od Hugo Bossa. Do tego gustowny czarny pasek z włoskiej skóry i casualowe buty z białą podeszwą.
– Zwyczajnie, ale z gustem – powiedział do lustra.
Ruszyli z ronda de Gaulle’a w górę Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem. Spędzili śmiertelnie nudną godzinę w kościele Świętego Krzyża przy sercu Chopina. A potem Bartosz postanowił zabrać Cristiana do największej tego roku warszawskiej atrakcji – oglądać obrońców krzyża.
I teraz stali w tłumie warszawiaków, którzy rozbawieni obserwowali tę garstkę smutnych ludzi. Obrońcy modlili się, śpiewali. Skupieni, nieobecni, jakby nie dostrzegali niczego wokół. Ktoś ich wyśmiał, ktoś inny podszedł, żeby porozmawiać.
– Czasami tutaj jest ciekawiej – powiedział Bartosz. – Więcej się dzieje. Ludzie krzyczą, chcą nawracać. Awantury są.
Cristian kiwnął głową. Przyglądał się uważnie całej scenie, jakby nie do końca pojmował, co się tutaj dzieje, ale bardzo chciał zrozumieć.
– To jest śmieszne, bo to jest imprezowy szlak, rozumiesz? To nie jest ich miejsce. To tak, jakby ktoś chciał rozpocząć modły w… jaka jest największa imprezownia w Bukareszcie?
– Uhm… – mruknął Cristian, wciąż wpatrzony w krzyż, stojące pod nim lampiony i modlących się ludzi. Przez chwilę miał taki wyraz twarzy, jakby chciał tam podejść i do nich dołączyć. Ale nagle potrząsnął głową, otrzepując się z tych myśli. – To bardzo ciekawe – powiedział, kiedy mijała ich grupka młodych ludzi. Ostrzyżony na krótko chłopak wsadził palce w usta i zagwizdał przeciągle w stronę Pałacu Prezydenckiego.
Cristian wyciągnął dłonie i musnął pierś Bartosza, a ten zesztywniał.
– Chodźmy do ciebie – poprosił Cristian.
Bartosz poprowadził Rumuna na najbliższy postój taksówek.
Mortka stał z trzecią łomżą w dłoni i przypatrywał się panoramie Warszawy ze strzelistą sylwetką Pałacu Kultury i Nauki w centralnym punkcie. Ta parapetówka rozwinęła się o wiele milej, niż się spodziewał. Przeszli z Adamem na taras, przez chwilę porozmawiali, a potem gospodarz przeprosił i wrócił do innych gości. Mortka został sam. Stał tak przez kilka minut, nie do końca wiedząc, co ma właściwie ze