Przejęcie. Wojciech ChmielarzЧитать онлайн книгу.
Zazwyczaj podczas takich opowieści czuł tylko irytację – ot, banda buraków chce poczuć dreszczyk emocji. Ale teraz po prostu mówił. Spokojnie, rzeczowo, po kolei. Było dobrze. Aż wreszcie przeprosił i wyszedł znów na taras, żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.
– To było dziwne – odezwała się Ola. Nie słyszał, kiedy podeszła do niego. W dłoni trzymała kolorowego drinka.
– Co takiego?
– Szczerze?
– Szczerze.
– Wszystko. Byłam pewna, że nie obejdzie się bez awantury. Że w najlepszym razie wyjdziesz stąd zaraz po przyjściu, a w najgorszym zrobisz wielką scenę. A ci tam – wskazała głową na wnętrze mieszkania – będą mieli o czym opowiadać tygodniami. A ty robisz za duszę towarzystwa. Znajomi Adama zaśmiewają się do łez, opowiadając sobie historyjki twoje albo Czarka.
– Czarka?
– Ten adwokat, z którym rozmawiałeś.
– No tak… – Komisarz wzniósł w górę na wpół pustą butelkę i potrząsnął nią znacząco.
– Zmieniłeś się po tych Krotowicach – stwierdziła.
– To znaczy?
Przez kilka sekund szukała odpowiedniego słowa.
– Urosłeś.
Uśmiechnął się i wziął łyk piwa.
– Ktoś chyba chce z tobą porozmawiać – stwierdziła Ola i pokazała palcem na drzwi balkonowe tak, że tylko Mortka mógł dostrzec ten gest. Komisarz zerknął we wskazane miejsce i dojrzał tam stojącą tyłem do niego blondynkę. Całkiem zgrabną zresztą. – Pójdę już.
Ola wróciła do gości. Chwilę później drzwi od tarasu otworzyły się po raz kolejny. Mortka obrócił się, skinął głową wchodzącej kobiecie i wziął łyk piwa. Nie szukał teraz przygód. Tymczasem blondynka z kieliszkiem wina oparła się o barierkę obok niego. Nosiła długie, ciemne, luźne spodnie, które jednak podkreślały kształt jej pośladków, i białą koszulę, którą rozpięła tak, że wyraźnie było widać rowek pomiędzy jej piersiami.
– Pan mnie nie pamięta – stwierdziła nagle.
Mortka wyprostował się.
– Słucham?
– Olga Korzeń.
Spojrzał na nią pytająco. Uniosła wysoko brwi.
– Mówiłam, że mnie pan nie pamięta. Spotkaliśmy się w styczniu. Pytał mnie pan o aktywa pana Kamerona.
Nagle ją sobie przypomniał. Maklerka w popielatym kostiumie. Dała mu swoją wizytówkę.
– Tak. Już wiem.
– Skąd pan zna Adama?
– To pani znajomy?
– Tak. I to bliski. A pański…
– Chodzi z moją byłą żoną. Jeśli tak to można nazwać, to chyba jest jej chłopakiem.
Trzy sekundy konsternacji, aż nagle wybuchła śmiechem.
– Przepraszam – stwierdziła. – Mam do tego talent. Raz po raz pakuję się w jakieś takie totalnie absurdalne sytuacje.
– Nic nie szkodzi.
Napiła się wina. Poklepała się dwa razy po piersi, jakby się zakrztusiła.
– Dałam panu swoją wizytówkę. Myślałam, że pan zadzwoni.
– Też tak myślałem – powiedział, chociaż to było głupie. Co on właściwie tutaj robił, na tym tarasie, rozmawiając z tą kobietą? – Byłem zajęty.
– Krotowice?
– Słyszała pani?
– Raczej widziałam. Akurat miałam włączony telewizor, kiedy była konferencja prasowa. Dobrze pan wypadł.
– Dzięki.
Wypiła resztę wina. Stała z pustym kieliszkiem, przyglądając się komisarzowi uważnie. Aż nagle odwróciła się na pięcie i zniknęła wewnątrz apartamentu. Wróciła po chwili. W dłoni trzymała kartkę i długopis. Napisała coś i wręczyła notatkę Mortce.
– Może tym razem uda się panu ze mną skontaktować?
Nim zdążył zareagować, przeszła do salonu. Mortka spojrzał na kartkę. Szybko policzył i skojarzył liczby. Było ich zbyt dużo.
– To nie jest pani numer telefonu! – krzyknął.
Wychyliła się tak, że zza drzwi balkonowych wystawała tylko jej głowa. Uśmiechała się zalotnie.
– Nie. To PESEL. Ale tyle panu wystarczy, prawda?
Bartosz poprowadził Cristiana do salonu i pokazał, gdzie może usiąść.
– Chciałbyś się czegoś napić?
Rumun potrząsnął przecząco głową. Boże, jaką on miał piękną szyję. Równie śliczną miała tylko Monika – jędrną i delikatną. Taką, którą aż chciało się całować.
– Ładne mieszkanie.
– Dziękuję.
Bo było ładne. Bartosz włożył ponad sto tysięcy złotych w jego remont i wyposażenie. To nie był jeden z tych bliźniaczo do siebie podobnych, bezpłciowych nowoczesnych apartamentów budowanych na osiedlach dla ludzi bez stylu i wyobraźni, ale autentyczne mieszkanie w kamienicy: z wysokim sufitem, stuletnimi ścianami i wielkimi oknami, z których widać było rozświetlony brzeg Wisły i migające ostrzegawczymi światłami żurawie budowanego Stadionu Narodowego po drugiej stronie rzeki.
Cristian poklepał miejsce na kanapie obok siebie. Ale Bartosz był spocony i niemal wyczuwał unoszącą się wokół siebie lepką, kwaśną woń, której nie mogły pokonać żadne perfumy. Nie mógłby teraz usiąść obok tego pięknego mężczyzny. Zbyt wstydziłby się własnej niedoskonałości.
– Za chwilę, dobrze? Pójdę się odświeżyć.
– Jasne.
Cristian uśmiechnął się.
– Jakbyś zmienił zdanie, w lodówce są soki, woda, jakieś wino – dodał Bartosz.
Wybrał czyste ubranie i przeszedł do łazienki. Rozebrał się i brudne ciuchy wrzucił do pojemnika. Usłyszał, jak Cristian włącza telewizor. Wskoczył pod prysznic i odkręcił wodę. Stał pod ciepłym strumieniem i czekał, aż woda zmyje z niego cały pot. Może i wyglądał jak prosiaczek, ale teraz będzie przynajmniej czystym prosiaczkiem.
Drzwi od łazienki otworzyły się.
– Cześć – powiedział Cristian.
Już? – zdziwił się Bartosz. Obrócił się i kątem oka zobaczył, jak Rumun ściąga koszulkę. Miał wspaniałe, umięśnione ciało. Wyglądał jak młodzieniec z antycznej rzeźby. Chwilę później poczuł dłonie Cristiana na swoich plecach, barkach, karku. Zadrżał. A wtedy umięśnione ramię zacisnęło się na jego szyi. Jęknął z bólu i nagłego strachu. Wierzgnął, ale słabo. Nie miał siły. Próbował krzyknąć, ale z gardła wydobyło się tylko nieokreślone chrząknięcie.
– Ciii… Cii… – szeptał mu Rumun do ucha.
I Bartosz wpadł w ciemność.
Kiedy otworzył oczy, wciąż znajdował się w swoim mieszkaniu. Próbował się ruszyć, ale wtedy zorientował się, że nie może. Był goły. Stopy miał przywiązane do krzesła. Ramiona skrępowane nylonową liną za oparciem,