Kryminał. Zygmunt Zeydler-ZborowskiЧитать онлайн книгу.
– Nic nie sądzę. Do tej pory niczego jeszcze się od pana nie dowiedziałem. Dlaczego ktoś miał porwać pańską żonę? Dla okupu? Chyba to mało prawdopodobne.
– Annę porwali dlatego, żeby mnie trzymać w szachu. Rozumie pan? Żebym nie mógł nic zrobić.
– A może by mi pan jednak trochę to wszystko dokładniej opowiedział – zaproponowałem.
– Jeżeli mi pan nie przyrzeknie, że pan nie pójdzie z tym na milicję, to nic nie powiem.
– W takim razie ja panu nic nie mogę pomóc.
Uśmiechnął się smutnie.
– Tak... Przypuszczałem, że to wszystko na nic. No cóż... człowiek chce się ratować. W takiej sytuacji przychodzą do głowy najbardziej nieprawdopodobne pomysły.
– Naprawdę szczerze chciałbym panu dopomóc – powiedziałem z przekonaniem – ale zupełnie nie wiem jak to zrobić. Absolutnie nic nie wiem o tej sprawie. Pan nic nie chce mi powiedzieć.
Pokiwał głową.
– Rozumiem. Ma pan rację. Oczywiście. To bardzo głupie z mojej strony. Nie wiem dlaczego wyobraziłem sobie, że właśnie pan potrafiłby mi pomóc, poradzić... Ale to nie ma sensu. Pan przecież nie jest czarodziejem. Nie może pan wiedzieć...
– Dlaczego pan mnie nie chce wtajemniczyć w tę sprawę? Zapewniam pana, że będę bardzo ostrożny i że nie przedsięwezmę niczego bez naradzenia się z panem. Nie jestem już młodzikiem. Posiadam duże doświadczenie, niejedno w życiu widziałem. Może pan być pewien, że nie postąpię lekkomyślnie.
– Boję się, boję się o Annę. Nie mogę. Bardzo chciałbym wszystko panu powiedzieć, ale nie mogę.
Wóz zwolnił. Mój towarzysz nacisnął hamulec. Nawet nie zauważyłem kiedy zajechaliśmy przed dom, w którym mieszka moja teściowa.
– Zdaje się, że pan podał ten adres – powiedział, zwracając ku mnie smutną, niespokojną twarz. – Dziękuję, bardzo dziękuję, że pan jednak przyszedł i poświęcił mi tyle czasu.
Uśmiechnąłem się niewyraźnie. – Żałuję, że nie mogę panu pomóc. Gdyby pan się zdecydował powiedzieć mi o co chodzi, proszę do mnie znowu napisać albo zatelefonować. Może pan także przyjść do mnie. Bardzo proszę.
– Dziękuję.
Pożegnał mnie ruchem ręki. – Do widzenia.
Stałem w topniejącym śniegu i patrzyłem za odjeżdżającą „Warszawą”. Nie byłem pewien czy naprawdę nie mogłem czegoś zrobić dla tego człowieka, ale zupełnie nie wiedziałem w jaki sposób. Wolno zacząłem iść w kierunku czerwonego domu.
Bożena była zachwycona. – Jak to dobrze, że przyszedłeś. Chciałam nawet do ciebie telefonować, żebyś po mnie przyjechał, ale bałam się, że ci przeszkodzę w pracy. Jesteś niezwykle domyślny, kochanie. Co ty masz taką skwaszoną minę? Stało się coś?
– Nie, nie, nic się nie stało – odpowiedziałem pospiesznie. – Jak się miewa mama?
– Nie najgorzej.
Okazało się, że rzeczywiście mamuńcia cieszy się znakomitym zdrowiem i że cała ta choroba była zwykłą mistyfikacją. Chodziło o to, żeby ściągnąć Bożenę na Bielany i pokazać jej ciuchy przywiezione z wycieczki zagranicznej.
Rzuciła mi się na szyję i wycałowała z zapałem.
– Jak się masz, kochany. Strasznie się cieszę, że mnie odwiedziłeś. Tak rzadko cię u siebie widuję. Zaczekaj, zaraz zrobię dobrej herbatki.
– Nie, nie, bardzo dziękuję – próbowałem się wykręcić, przeczuwając, że herbatka nie będzie zbyt dobra. – Niedawno piłem, w domu.
– To nic nie szkodzi. Napijesz się i u mnie. Dostaniesz także kawałek ciasta. Sama piekłam w prodiżu.
Energicznie potrząsnąłem głową. – Za ciasto stanowczo dziękuję. Przecież wiesz, że się odchudzam.
– A ja zrezygnowałam z odchudzania się – powiedziała zalotnie. – I zobacz jaką mam świetną figurę. I cera ostatnio bardzo mi się poprawiła. Nie masz pojęcia jakie miałam powodzenie w Bukareszcie. Rumuni za mną po prostu szaleli. Był nawet jeden taki, który koniecznie chciał się ze mną żenić.
– Na miłość boską, mamo, nie zrób jakiegoś głupstwa! – wykrzyknęła Bożena.
– Nie bój się. Nie wyjdę za Rumuna. Nie lubię takich drobnych mężczyzn. Mam tutaj w Warszawie nowego ado-ratora. Nie jest wykluczone, że będziesz miała niedługo nowego tatusia.
– Mamo! – W głosie Bożeny zadrgała nuta szczerego przerażenia.
– A cóż ty sobie wyobrażasz, że ja już nie mogę się podobać mężczyznom, że nie mogę znaleźć męża?
– Ależ mamo... razem z moim tatą miałaś już czterech mężów.
– No to co z tego? Mogę mieć jeszcze dwóch albo trzech. Ilość mężów nie jest określona żadną ustawą. Można mieć tylu ilu się chce. Prawda, Zygmusiu?
Ubawiła mnie ta scena rodzinna. Na chwilę zapomniałem o tajemniczym nieznajomym z taksówki. Muszę przyznać, że teściowa niebywale mi imponuje swoją siłą witalną. Wygląda rzeczywiście świetnie i naprawdę może jeszcze liczyć na powodzenie u mężczyzn. Nigdy nie widziałem żeby kobieta w tym wieku...
– Błagam cię, mamo, nie wychodź za mąż – prosiła Bożena. – Znowu narobisz sobie jakichś przykrości, kłopotów...
– Zawsze człowiek w życiu ma jakieś kłopoty – powiedziała sentencjonalnie teściowa i poszła do kuchni szykować poczęstunek.
Zostaliśmy sami. Ściszyłem radio, które bardzo przeszkadzało w rozmowie i zagłębiłem się w wygodnym staroświeckim fotelu. Jakżeż miło wydostać się chociaż na krótko poza obręb nowoczesnego umeblowania.