Fjällbacka. Camilla LackbergЧитать онлайн книгу.
sklepu ze zdrową żywnością słoik kapsułek Omega 3. Wyczytał, że dobrze wpływają na rozwój mózgu płodu.
– Nie miej mu tego za złe. On się tak cieszy – powiedziała Rita i jeszcze raz zabrała się do smarowania Lea. Dokładnie, od stóp do głów. Odziedziczył po Johannie jasną, piegowatą skórę. Słońce parzyło go bardzo szybko. Paula przez chwilę się zastanawiała, czy dziecko odziedziczy cerę i włosy po niej, czy po nieznanym dawcy. Dla niej nie miało to najmniejszego znaczenia. Leo był synem Johanny i jej. Prawie nie pamiętała, że był w to zamieszany ktoś jeszcze. Z tym dzieckiem też tak będzie.
Przerwały jej radosne okrzyki Mellberga.
– Mamy lody!
Rita przeszyła go spojrzeniem.
– Mam nadzieję, że sobie nie kupiłeś.
– Tylko jedno malusieńkie magnum. Tak dzielnie się trzymałem przez cały tydzień. – Uśmiechnął się i mrugnął okiem, usiłując ją udobruchać.
– Nic z tego – oznajmiła spokojnie Rita. Zabrała mu loda i poszła wyrzucić go do kosza.
Mellberg mruknął coś pod nosem.
– Co powiedziałeś?
Przełknął ślinę.
– Nic. Zupełnie nic.
– Wiesz, co ci powiedział doktor. Jesteś w grupie ryzyka, zagrożony zarówno zawałem, jak i cukrzycą.
– Przecież jedno magnum nie może mi zaszkodzić. Człowiek powinien się cieszyć życiem – powiedział, rozdając lody.
– Jeszcze tydzień urlopu. – Paula, liżąc swoje cornetto, zmrużyła oczy.
– Ja uważam, że nie powinnaś wracać do pracy – powiedziała Johanna. – Tak niedużo ci zostało. Gdybyś poprosiła położną, na pewno dostałabyś zwolnienie. Powinnaś odpoczywać.
– Halo, wszystko słyszałem – powiedział Mellberg. – Nie zapominaj, że jestem jej szefem. – W zamyśleniu podrapał się po porośniętej rzadkimi siwymi włosami głowie. – Ale zgadzam się. Ja również uważam, że nie powinnaś pracować.
– Już o tym rozmawialiśmy. Zwariuję, jeśli będę siedzieć w domu i czekać. Zresztą teraz jest dość spokojnie.
– Jak to spokojnie? – Johanna spojrzała na nią. – Przecież to najgorszy okres w roku, pijackie awantury i inne takie.
– Miałam na myśli to, że nie prowadzimy żadnego większego dochodzenia. Same typowe sprawy, jak to latem, włamania i takie tam. Takie rzeczy mogłabym załatwiać nawet przez sen. Zresztą nie muszę nigdzie jeździć. Mogę się zajmować papierkową robotą w komisariacie. Więc przestańcie truć. Jestem w ciąży, ale nie jestem chora.
– Jeszcze zobaczymy – powiedział Mellberg. – Co do jednego niewątpliwie masz rację: jest dość spokojnie.
Tego dnia wypadała rocznica ich ślubu. Gösta jak zwykle przyniósł na grób Maj-Britt kwiaty. Trochę go zaniedbał, ale nie dlatego, że już nic nie czuł do zmarłej żony. Przeżyli razem dużo dobrych lat i ciągle odczuwał jej brak. Właściwie co rano, kiedy wstawał z łóżka. Ale już się przyzwyczaił do życia w samotności. Dni miał wypełnione tak szczelnie, że chwilami nie potrafił sobie wyobrazić, że kiedyś z kimś dzielił swój mały domek. Ale to, że się przyzwyczaił, nie oznaczało jeszcze, że polubił takie życie.
Przykucnął i przesunął palcem po literach wyżłobionych w kamieniu. Imię ich synka. Nie mieli nawet jego zdjęcia. Sądzili, że mają na robienie zdjęć całe życie, i nie pomyśleli o tym zaraz po jego narodzinach. Po śmierci też nie. W tamtych czasach się tego nie robiło. Dziś, jak słyszał, jest inaczej. Wtedy należało zapomnieć i żyć dalej.
Jak najprędzej postarajcie się o kolejne dziecko. Taką radę dostali, kiedy oboje w szoku opuszczali szpital. Nic z tego nie wyszło. Jedynym dzieckiem w ich życiu była ta mała. Dziewuszka, jak na nią mówili. Może należało się bardziej postarać, żeby ją zatrzymać, ale ich żałoba była jeszcze zbyt świeża i myśleli, że nie potrafią jej dać tego, czego potrzebuje małe dziecko, poza opieką.
Ostateczną decyzję podjęła Maj-Britt. Mimo to ostrożnie zaproponował, żeby dziewczynka została u nich na stałe. Żona ze smutkiem na twarzy i z żalem w sercu odparła, że mała potrzebuje rodzeństwa. I w ten sposób dziewuszka zniknęła z ich życia. Później już nigdy o niej nie rozmawiali, ale on nie potrafił zapomnieć. Gdyby za każdym razem, gdy o niej myślał, dostał jednokoronówkę, byłby dziś bogatym człowiekiem.
Wstał. Wyrwał kilka chwastów. Zdążyły się porządnie ukorzenić. Kwiatki wstawione do wazonu wyglądały naprawdę ładnie. W jego głowie odezwał się głos Maj-Britt: „Gösta, co ty wyprawiasz! Wyrzucasz pieniądze na takie piękne kwiaty dla mnie?” Nigdy nie wierzyła, że należy jej się coś więcej, a on żałował, że nie rozpieszczał jej bardziej. Choćby przynosząc kwiaty, gdy jeszcze mogły jej sprawić przyjemność. Miał tylko nadzieję, że widzi z góry, jakie są śliczne, i cieszy się.
Fjällbacka 1919
Sjölinowie znów urządzili przyjęcie. Dagmar była wdzięczna za każdą taką okazję. Przydawał jej się dodatkowy zarobek. Była zachwycona również tym, że może z bliska oglądać bogatych i pięknych ludzi, żyjących cudownym, beztroskim życiem. Jedli i pili dużo i smacznie, tańczyli, śpiewali i bawili się do rana. Ona też chciałaby tak żyć, ale na razie musiała się zadowolić usługiwaniem tym szczęściarzom i tym, że może spędzić wśród nich kilka chwil.
Wyglądało na to, że przyjęcie będzie wyjątkowo udane. Razem z resztą służby już przed południem przewieziono ją na wyspę leżącą naprzeciwko Fjällbacki. Łodzie cały dzień kursowały między wyspą a lądem, wożąc jedzenie, wino i gości.
– Dagmar! Przynieś z piwniczki więcej wina! – zawołała doktorowa Sjölin.
Dagmar natychmiast pomknęła do piwniczki.
Dbała o dobre stosunki z panią Sjölin. Wolała, żeby doktorowa nie przyglądała jej się za bardzo. Szybko dostrzegłaby spojrzenia i czułe uszczypnięcia, jakimi jej mąż obdarzał ją podczas przyjęć. Czasem było nawet więcej, jeśli doktorowa, przeprosiwszy gości, szła do siebie, a uczestnicy przyjęcia byli zbyt pijani albo zbyt zajęci zabawą, żeby zauważyć, co się dzieje. Wtedy przy wypłacie doktor wsuwał jej do ręki kilka koron więcej.
Wzięła z piwniczki cztery butelki i pośpiesznie ruszyła do drzwi. Przyciskała je do piersi, ale zderzyła się z kimś i wypadły. Dwie się stłukły. Dagmar uzmysłowiła sobie z rozpaczą, że na pewno zostaną jej odliczone od pensji. Łzy pociekły jej po policzkach. Spojrzała na stojącego przed nią mężczyznę.
– Undskyld!6 – powiedział, ale duńskie słowo zabrzmiało w jego ustach jakoś dziwnie.
Zaskoczenie i rozpacz zastąpiła wściekłość.
– Co pan robi! Nie rozumie pan, że nie można stać w samych drzwiach?!
– Undskyld – powtórzył. – Ich verstehe nicht.
I wtedy Dagmar się zorientowała, kto to jest. Zderzyła się z gościem honorowym: z niemieckim bohaterem wojennym, lotnikiem, który dzielnie walczył na wojnie, a po sromotnej klęsce Niemiec utrzymywał się z pokazów lotniczych. Od rana słyszała szepty na jego temat. Podobno przez jakiś czas mieszkał w Kopenhadze. Plotkowano o jakimś skandalu, po którym musiał wyjechać do Szwecji.
Dagmar
6
Undskyld – duń.: przepraszam.