Mesjasz Diuny. Frank HerbertЧитать онлайн книгу.
to ani miejsce na harce twojej siostry – powiedziała Irulana.
Nie zwracając na nią uwagi, Paul kiwnął głową Korbie.
– Plac pełen jest pielgrzymów. Wyjdź i odpraw modły.
– Ale oni oczekują ciebie, mój panie.
– Załóż turban – poradził mu Paul. – Nie poznają z tej odległości.
Choć poirytowana faktem, że się ją lekceważy, Irulana obserwowała spokojnie, jak Korba posłusznie wstaje i wychodzi. Nagle przyszła jej do głowy niemiła myśl, że być może Edryk nie jest w stanie ukryć jej poczynań przed Alią. „Co tak naprawdę wiemy o jego siostrze?” – zastanawiała się.
Mocno splótłszy dłonie na podołku, Chani wpatrywała się ponad stołem w swego wuja Stilgara, sekretarza stanu. Czy stary fremeński naib w ogóle tęsknił za prostszym życiem swojej pustynnej siczy? Zauważyła, że czarne włosy zaczynają mu siwieć na skroniach, ale oczy pod bujnymi brwiami jak dawniej widziały daleko. Nadal miał orle spojrzenie człowieka pustyni, a na brodzie odcisk od wodowodu – ślad życia w filtraku.
Wytrącony z równowagi jej zainteresowaniem, Stilgar rozejrzał się po sali zebrań rady. Zatrzymał wzrok na drzwiach balkonowych, na stojącym na zewnątrz Korbie. Fremen unosił rozpostarte ramiona w geście błogosławieństwa, podczas gdy gra promieni słonecznych położyła czerwoną aureolę na szybie za jego plecami. Przez chwilę Stilgar oglądał postać nadwornego kwizara ukrzyżowaną w ognistym kole. Korba opuścił ręce i złudzenie zniknęło, lecz Stilgar nie mógł się otrząsnąć. Z rosnącą irytacją wracał myślami do pokornych suplikantów czekających w sali audiencyjnej, do nienawistnego przepychu otaczającego tron Muad’Diba.
„Towarzysząc Imperatorowi, ma się nadzieję, że zawiedzie, że popełni błąd” – pomyślał. Czuł, że to bluźnierstwo, jednak nie potrafił mu się oprzeć.
Odległy gwar wpadł do sali wraz z powrotem Korby. Drzwi balkonowe klasnęły za Fremenem na uszczelkach, gasząc odgłosy tłumu.
Paul nie odrywał wzroku od kwizara. Korba z ogniem fanatyzmu w oczach, z ekstazą na śniadej twarzy zasiadł na lewicy Atrydy. Napawał się chwilą religijnej władzy.
– Przywołałem świętego ducha – rzekł.
– Panu niech będą dzięki! – zakpiła Alia.
Korbie zbielały wargi.
Paul utkwił wzrok w siostrze, ponownie zastanawiając się nad jej pobudkami. „Ukrywa przewrotność pod maską niewinności” – powiedział sobie. Była pokłosiem tego samego co on planu eugenicznego Bene Gesserit. Co zrobił z niej genotyp Kwisatz Haderach? Do tego jeszcze ta jej tajemnicza odmienność: jako zarodek w łonie przeżyła z matką działanie trucizny surowej wody stworzyciela. Matka i nienarodzona córka zostały jednocześnie matkami wielebnymi. Ale jednoczesność nie oznacza tożsamości.
O tym przeżyciu Alia mówiła, że w jednej strasznej chwili przebudziła się, mając świadomość, iż jej pamięć wsysa niezliczone istnienia, które przyswajała matka. „Stałam się moją matką i wszystkimi innymi – powiedziała. – Nieukształtowana, nienarodzona, tam i wtedy stałam się dorosłą kobietą”.
Wyczuwszy, że o niej myśli, Alia uśmiechnęła się do niego. Rysy mu złagodniały. „Przecież Korba sam się wystawia na kpiny – pomyślał. – Czy może być coś śmieszniejszego od komandosa śmierci w roli kapłana?”
Stilgar poklepał swoje papiery.
– Za pozwoleniem Jego Imperatorskiej Mości, mam tu niecierpiące zwłoki sprawy.
– Traktat tupilski? – spytał Paul.
– Gildia upiera się, że musimy podpisać traktat, nie znając dokładnego położenia unii tupilskiej – powiedział Stilgar. – Mają niejakie poparcie przedstawicieli Landsraadu.
– Jakie środki nacisku zastosowano? – zapytała Irulana.
– Takie, jakie Imperator uznał za stosowne – rzekł Stilgar. W sztywnej, oficjalnej odpowiedzi zawarł całą swoją niechęć do księżnej małżonki.
– Mój panie i mężu – Irulana zwróciła się wprost do Paula, by raczył ją zauważyć.
„Podkreślenie tytularnej przewagi w obecności Chani – pomyślał Paul – jest słabością”. W takich chwilach jak ta podzielał niechęć Stilgara do Irulany, lecz temperował ją współczuciem. W końcu księżna była tylko pionkiem w grze Bene Gesserit.
– Słucham – powiedział.
Irulana utkwiła w nim wzrok.
– Gdybyś wstrzymał im dostawy melanżu…
Chani pokręciła głową w niemym sprzeciwie.
– Załatwiamy to w białych rękawiczkach – oznajmił Paul. – Tupile pozostaje azylem dla pobitych wysokich rodów. Symbolizuje ostatnią deskę ratunku, ostateczne schronienie dla wszystkich naszych poddanych. Ujawniony azyl przestaje być bezpieczny.
– Jeśli mogą ukrywać ludzi, to mogą też ukrywać inne rzeczy – burknął Stilgar. – Armię, na przykład, albo zaczątki uprawy melanżu, która…
– Nie przypiera się ludzi do muru – powiedziała Alia. – Zwłaszcza jeśli chce się pokoju z nimi. – Nie bawiło jej, że została wciągnięta w spór, który przewidziała.
– Więc dziesięć lat negocjacji poszło na marne – stwierdziła księżna.
– Żadne działania mego brata nie idą na marne – rzekła Alia.
Irulana wzięła ze stołu rysik i ścisnęła go z taką siłą, że aż zbielały jej kłykcie. Paul zauważył, że opanowuje emocje, wykorzystując metodę Bene Gesserit – spojrzenie miała skierowane w głąb, oddech miarowy. Niemalże słyszał, jak odmawia litanię.
– Co zyskaliśmy? – spytała po chwili.
– Niepewność Gildii – odparła Chani.
– Chcemy uniknąć otwartej wojny z naszymi wrogami – wyjaśniła Alia. – Ich śmierć nie jest szczytem naszych marzeń. Rzezi pod sztandarem Atrydów mamy pod dostatkiem.
„Ona też to widzi” – pomyślał Paul. Dziwne, że oboje mieli takie przemożne poczucie odpowiedzialności za swarliwy, bałwochwalczy wszechświat z jego ekstazami spokoju i szaleńczych ruchów. „Czy musimy bronić ich przed nimi samymi? – zastanawiał się. – Nieustannie igrają z nicością… puste życia, puste słowa. Za dużo żądają ode mnie”. Poczuł grudę w gardle. Ile utraci chwil? Jakich synów? Jakie marzenia? Czy cena warta jest tego, co zobaczył w wizji? Któż zapyta żyjących w jakiejś odległej przyszłości, kto powie im: „Nie byłoby was tutaj, gdyby nie Muad’Dib”.
– Wstrzymanie dostaw melanżu niczego by nam nie dało – powiedziała Chani. – Nawigatorzy Gildii utraciliby zdolność widzenia w czasoprzestrzeni. Twoje siostry z Bene Gesserit utraciłyby trans prawdy. Sporo ludzi zmarłoby przedwcześnie. Komunikacja by się załamała. Na kogo spadłaby wina?
– Nie pozwoliliby, żeby do tego doszło – rzekła Irulana.
– Nie? – spytała Chani. – Dlaczego nie? Któż winiłby Gildię? Oni byliby przecież bezradni, ostentacyjnie bezradni.
– Podpiszemy traktat na ich warunkach – zdecydował Paul.
– Za pozwoleniem – Stilgar w skupieniu oglądał dłonie – chodzi nam po głowie jedno pytanie.
– Tak? – Paul poświęcił staremu Fremenowi całą swoją uwagę.
– Masz, mój panie, pewien… dar – rzekł Stilgar. – Nie możesz namierzyć unii na przekór Gildii?
„Dar!” – powtórzył