Mesjasz Diuny. Frank HerbertЧитать онлайн книгу.
głowy wskazała księżną. Aaach, tak: każda ich odpowiedź trafi do któregoś ze specjalnych raportów Irulany dla Bene Gesserit. One bez ustanku szukają wcielenia swego Kwisatz Haderach.
Jakaś odpowiedź jednak się Stilgarowi należała. Irulanie też, jak najbardziej.
– Niewtajemniczeni wyobrażają sobie, że jasnowidzeniem rządzi prawo naturalne – oświadczył. Złożył daszek z dłoni. – Ale równie prawdziwa jest odpowiedź, że to niebiosa przemawiają do nas, że odczytywanie przyszłości jest harmonijną czynnością człowieka. Innymi słowy, jasnowidzenie to naturalne następstwo fali teraźniejszości. Jest, że tak powiem, przebrane za zjawisko przyrody. Ale takiego daru nie da się użyć z myślą o osiągnięciu celów i zamiarów. Czy porwany przez falę patyk mówi, dokąd płynie? W proroczym widzeniu znikają przyczyny i skutki. Przyczyny obracają się w okazje, jakieś konwekcje lub konfluencje, miejsca zbiegu prądów. W akcie jasnowidzenia nasze jestestwo wypełniają pojęcia sprzeczne z rozumem. Dlatego rozum nie przyjmuje ich do wiadomości. Nie przyjmując zaś, staje się składową procesu i zostaje mu podporządkowany.
– Nie możesz tego zrobić? – zapytał Stilgar.
– Gdybym zaczął szukać Tupile za pomocą wizji – Paul zwrócił się wprost do Irulany – wizja mogłaby ją ukryć.
– Chaos! – wyrwało się księżnej. – Nie ma w tym… krzty logiki.
– Mówiłem, że to nie podlega prawu naturalnemu – rzekł Paul.
– Zatem istnieją granice tego, co możesz zobaczyć lub zrobić dzięki swoim zdolnościom? – spytała Irulana.
Alia ubiegła Paula.
– Jasnowidzenie nie ma granic, moja droga – oznajmiła. – A że nie ma też logiki? Cały wszechświat jest na bakier z logiką.
– Ale on powiedział…
– Jak mój brat może udzielić dokładnych informacji o granicach czegoś, co nie ma granic? Te rubieże wymykają się rozumowi.
„Alia zrobiła coś okropnego” – pomyślał Paul. Obudziła czujność Irulany, której racjonalna świadomość trzymała się mocno wartości wywiedzionych z precyzyjnych ograniczeń. Rzucił okiem na Korbę; siedział pogrążony w religijnej medytacji – „słuchając duszą”. Jak kwizarat wykorzysta tę wymianę zdań? Pogłębi religijną tajemnicę? Pomoże budzić respekt? Z pewnością.
– Tak więc podpiszesz traktat w jego obecnej postaci? – spytał Stilgar.
Paul się uśmiechnął. Sprawa jasnowidzenia, zdaniem Stilgara, została zamknięta. Fremen dążył tylko do zwycięstwa, nie do poznania prawdy. Kotwicami jego wszechświata były pokój, sprawiedliwość i mocny pieniądz. Chciał czegoś widzialnego i rzeczywistego – podpisu pod traktatem.
– Podpiszę – rzekł Paul.
Stilgar wziął do ręki drugą teczkę.
– Ostatnie meldunki dowódców frontowych w sektorze Ixa mówią o agitacji konstytucyjnej.
Spostrzegłszy, że stary Fremen zerka na nią, Chani wzruszyła ramionami.
Irulana, która w mnemotechnicznym nacisku przyłożyła dłonie do czoła, nagle otworzyła oczy i popatrzyła badawczo na Paula.
– Konfederacja ixańska gotowa jest zrezygnować z suwerenności – oświadczył Stilgar – lecz jej negocjatorzy kwestionują wysokość imperialnego podatku, jaki im…
– Chcą ustawowego ograniczenia mojej imperatorskiej woli – Paul wszedł mu w słowo. – Kto miałby mną rządzić, Landsraad czy KHOAM?
Stilgar wyjął z teczki kartkę pancpapieru.
– Nasz agent przysłał notatkę ze spotkania prezydium mniejszości KHOAM. – Bezbarwnym głosem odczytał szyfrogram: – „Należy powstrzymać Tron pragnący zmonopolizować władzę. Musimy ujawnić prawdę o knowaniach Atrydy ukrytych pod potrójnym pozorem ustawodawstwa Landsraadu, sankcji religijnej i biurokratycznej sprawności”. – Schował notatkę do teczki.
– Konstytucja – mruknęła Chani pod nosem.
Paul zerknął na nią, po czym spojrzał znowu na Stilgara. „Tak więc dżihad słabnie – pomyślał. – Niestety za późno, żeby mnie ocalić”. Pod wpływem tej myśli ożyły emocje. Wspomniał swoje pierwsze wizje przyszłego dżihadu, wizje budzące w nim przerażenie i głęboki sprzeciw. Obecne wizje były, rzecz jasna, jeszcze straszniejsze. Żył pośród rzeczywistej przemocy. Patrzył, jak jego Fremeni w mistycznym szale wojny religijnej zmiatają wszystko, co staje im na drodze. Dżihad nabrał nowego wymiaru. Na tle wieczności był to oczywiście skończony epizod, krótki paroksyzm, lecz towarzyszące mu koszmary przyćmiewały wszystko, co poznano wcześniej.
„Wszystko zaś w moim imieniu” – pomyślał Paul.
– A może dać im jakąś formę konstytucji – zaproponowała Chani. – Jakąś jej namiastkę.
– Podstęp to instrument polityki – przytaknęła Irulana.
– Władza ma granice, o czym zawsze przekonują się ci, którzy pokładają nadzieję w konstytucji – rzekł Paul.
Korba się wyprostował, przerywając nabożny bezruch.
– Mój panie?
– Tak? – „Mogłem przysiąc – skonstatował Atryda. – Kto jak kto, ale on w cichości ducha sprzyja jakimś wyimaginowanym rządom prawa”.
– Na początek moglibyśmy dać konstytucję religijną – powiedział Korba. – Coś dla wiernych, którzy…
– Nie! – uciął Paul. – Uregulujemy to rozporządzeniem imperialnym. Protokołujesz, Irulano?
– Tak, mój panie – odparła lodowatym tonem, wściekła, że zmusza ją do czegoś uwłaczającego jej godności.
– Konstytucje są szczytem tyranii – zaczął Paul. – Władza w tak zorganizowanej formie staje się absolutna. Konstytucja to zmobilizowana siła społeczna pozbawiona sumienia. Miażdży zarówno najmożniejszego, jak i najpośledniejszego, znosząc wszelką godność i indywidualność. Ma niestabilny punkt równowagi, a nie ma ograniczeń. Ja natomiast mam ograniczenia. W trosce o jak najlepszą ochronę moich poddanych niniejszym zakazuję konstytucji. Rozporządzenie imperialne, dzisiejsza data, et cetera, et cetera.
– A co z troską Ixan o podatek, Najjaśniejszy Panie? – zapytał Stilgar.
Odwracając wzrok od zasępionej, gniewnej miny Korby, Paul spytał:
– Masz jakąś propozycję, Stilu?
– Musimy mieć prawo nakładania podatków, Najjaśniejszy Panie.
– Ceną dla Gildii za mój podpis pod traktatem tupilskim – stwierdził Paul – jest zgoda konfederacji ixańskiej na nasz podatek. Konfederacja nie może prowadzić wymiany handlowej bez transportowców Gildii. Zapłaci.
– Tak jest, mój panie. – Stilgar wziął następną teczkę i odchrząknął. – Raport kwizaratu na temat Salusy Secundusa. Ojciec Irulany szkoli swoje wojska w operacjach desantowych.
Księżna z wielkim zainteresowaniem przyglądała się swojej lewej dłoni. Widać było pulsującą żyłę na jej szyi.
– Irulano – spytał Paul – nadal upierasz się, że legion twojego ojca to malowane wojsko?
– Co mógłby osiągnąć z jednym tylko legionem? – odparła, wpatrując się w niego zmrużonymi oczami.
– Mógłby zostać zabity – powiedziała Chani.
Paul skinął głową.
– A mnie przypisano by winę.
– Znam