Эротические рассказы

Cień na piasku. Krzysztof BeśkaЧитать онлайн книгу.

Cień na piasku - Krzysztof Beśka


Скачать книгу
za niego odpowiedzialni.

      Wieczorem Kacper gdzieś zniknął. Wrócił pół godziny później, niosąc pod pachą coś czarnego i uśmiechając się tajemniczo. Była to bosmanka z dwoma rzędami złotych guzików.

      – Podoba się, marynarzu? – zapytał, gdy Nowy przymierzył przyodziewek.

      – Jasne. Dziękuję. – Pogładził dłońmi grube, czarne sukno; było bardzo przyjemne w dotyku, było w nim też coś znajomego… – Skąd wziąłeś?

      – Mamy swoje źródła – odparł enigmatycznie Kacper.

      Gdy nazajutrz przechodzili jedną z osiedlowych uliczek, Nowy ujrzał w oddali duży pojemnik, do którego wrzucało się używane, niepotrzebne ubrania. Ktoś rozpruł drzwi, rzeczy leżały rozwleczone w pobliżu pojemnika. Właściciel bosmanki postawił kołnierz i nie pytał o nic.

      Około południa całą czwórką udali się do podziemi jakiegoś klasztoru, gdzie dawano gorącą zupę. W kolejce, a była ona zawsze spora, spotykało się znajome twarze. Były rozmowy, nawet żarty, choć każdemu z tych ludzi daleko było do śmiechu. Tego dnia serwowano jarzynową. Gdy opuścili jadłodajnię, resztki warzyw zdobiły brody wszystkich trzech współlokatorów Nowego.

      Potem wrócili do bazy. Ale Nowemu czegoś wciąż było mało.

      – Pójdę jeszcze, pokręcę się, jeśli nie macie nic przeciwko – rzekł do Trzech Króli.

      Nie mieli. Dobrze się składało, bo mogli teraz porozmawiać o swoich sprawach.

      – A może jednak powinniśmy wziąć go na robotę? – zapytał Kacper, gdy za Nowym zamknęły się drzwi.

      – Też o tym myślałem – zgodził się Melchior. – Mam zresztą wrażenie, że on się domyśla, co robimy. Za każdym razem przecież śmierdzimy jak cholera.

      – To prawda – mruknął milczący dotąd Baltazar, choć nie wiadomo, czy miał na myśli sprawę wtajemniczenia Nowego, czy to, że śmierdzą.

      – Jest niezły kozak, to widać. Mógł robić nawet przy egzekwowaniu długów. Może nam się przydać – podsumował Kacper. – Ktoś ma coś naprzeciwko, panowie posłowie?

      Nikt się nie zgłosił.

      Decyzję postanowili przekazać zainteresowanemu przy podwieczorku.

      – To ile żeś uzbierał solo, Nowy? – zapytał Kacper, dłubiąc sobie od niechcenia paznokciem w zębie. – Na wycieczkę do Tunezji starczy czy jeszcze trochę?

      Nowy podał kwotę. Baltazar chrząknął znacząco.

      – Dobra – podjął po krótkiej chwili – czas najwyższy, przyjacielu, żeby cię wtajemniczyć we wszystkie nasze sprawy. Dzienne już znasz, teraz pora na wieczorne. I nocne. Nie bój, nie jesteśmy pedały. Po naradzie z kolegami doszliśmy do wniosku, że bardzo byś nam się przydał przy niektórych zadaniach.

      Coś podpowiadało Nowemu, żeby nie wykazywać zawczasu zbyt wielkiego entuzjazmu. Dokończył smarować margaryną połówkę bułki.

      – Kiedy zaczynamy? – zapytał.

      – Dzisiaj wieczorem – odpowiedział Baltazar. – Zasada jest jedna: jakby coś…

      – Jakby co?

      – Do tego jeszcze dojdziemy. Jakby coś, nie znamy się.

      – Przecież i tak się nie znamy – zauważył Nowy, przełknąwszy kęs pieczywa.

      – Otóż to. Reszty dowiesz się przed robotą. Teraz zbieraj siły na wieczór.

      Do wieczora nic się nie działo. Baltazar i Kacper ucięli sobie drzemkę, Melchior i Nowy zaś zajęli się od dawna odkładanym opatrywaniem ścian budyneczku przy pomocy znalezionej gdzieś wełny mineralnej. Nocami nieźle już ciągnęło.

      Przy tej pracy zastał ich zmierzch.

      – Dobra, wystarczy na dzisiaj – powiedział Melchior. – Trzeba coś przekąsić i w drogę.

      Nowy, choć wciąż nie dowiedział się, dokąd owa droga prowadzi, cieszył się z wieczornej eskapady niemal jak małe dziecko, któremu obiecano wyjście do wesołego miasteczka.

      O dziewiątej wieczorem opuścili bazę. Przepuścili ekspres znad morza, o czym nie omieszkał poinformować pozostałych jak zawsze dobrze zorientowany Baltazar, po czym zeszli z nasypu. Długo szli wzdłuż torów, po których przejeżdżały podmiejskie. W ich rozświetlonych oknach było widać twarze ludzi, który po dniu pracy, zmęczeni, ale szczęśliwi, wracali do domów.

      Czy byłem jednym z nich? – zastanawiał się przez chwilę Nowy.

      Dotarli do ulicy. Minutę później spod wiaduktu wyjechał zdezelowany wóz dostawczy. Zatrzymał się przy krawężniku, zaledwie kilka centymetrów od czubków butów Baltazara.

      – Pakujemy się – rzucił niegłośno Kacper, rozejrzawszy się na boki.

      Wskoczyli do środka, postękując przy tym gęsto. Huknęły zamykane drzwi. Baltazar dwa razy stuknął otwartą dłonią w ścianę, za którą znajdowała się kabina kierowcy. Był to znak, że można jechać. Samochodem szarpnęło. Nowy, który nie zdążył się niczego złapać, runął na podłogę.

      – Na drugi raz będziesz pamiętał – skwitował któryś. – Bodek nogę ma ciężką.

      O tym, że tak jest, świadczyły dalsze wyczyny rzeczonego Bodka, który wcale nie myślał zwalniać na zakrętach, łagodnie hamować przed światłami, a tym bardziej ruszać spod nich. Wystarczyło kilka minut takiej jazdy, by w głowie Nowego obudziło się mgliste wspomnienie. Przecież jechał już tak, zresztą nieraz, kurczowo trzymając się ławki i walcząc z prawami fizyki. Silnik warczał, co jakiś czas przechodząc w wyższe, niemal rozpaczliwe tony. Co było na końcu tej drogi? Co będzie teraz? Które życie było lepsze? Odpowiedzi na te pytania wciąż szukał.

      – Za chwilę będziemy na miejscu – poinformował Baltazar, który siedział przy samych drzwiach, z których jedno zaopatrzone było w niewielkie przykurzone okienko.

      Jak powiedział, tak się stało. Wyskoczyli z pojazdu. Jeszcze tylko ostatnie klepnięcie w karoserię i zostali w chmurze spalin.

      – Kiedyś mu pierdolnę. – Melchior zakasłał. – Jak Boga kocham.

      Stali na chodniku ciągnącym się wzdłuż ulicy, która kilkadziesiąt metrów dalej wpadała do dwupasmowej alei z tramwajami. Właśnie jeden rozpędzał się w niej z narastającym wizgiem.

      – Dobra, Nowy. – Kacper położył dłoń na ramieniu debiutanta, gdy podążyli wolnym krokiem w przeciwną stronę. – Pora, abyś się dowiedział, na czym będzie polegała nasza robota. Otóż wszyscy, jak nas tu widzisz, opowiadamy się po stronie postępu. Świat pędzi do przodu i nie ma w nim miejsca dla romantyków czy marzycieli. Jesteś romantyk?

      – Taki z niego romantyk, jak ze mnie królowa brytyjska! – prychnął Melchior.

      Ale Nowy był poważny.

      – Nie wiem, kim jestem. – powiedział. – Próbuję tylko przeżyć, a przy okazji cokolwiek sobie przypomnieć.

      – Ciesz się, brachu, że ruszasz rękami i nogami – powiedział kroczący przodem i milczący dotąd Baltazar. – Reszta pierdnięcia niewarta. Nawet nie wiesz, jak wielu ludzi chciałoby zapomnieć, jak się nazywają, gdzie mieszkają i dokąd muszą co dzień rano iść pracować. Uwolnić się od upierdliwych żon i wrzeszczących bachorów. Ciesz się, bracie, chwilą. Ja ci to mówię.

      – Święte słowa, ale nie odbiegajmy od tematu – rzekł Kacper. – Za chwilę znajdziemy się na miejscu. Stoi tam budynek, właściwie ruina, która blokuje poważną inwestycję.


Скачать книгу
Яндекс.Метрика