Cień na piasku. Krzysztof BeśkaЧитать онлайн книгу.
do kieszeni jesionki, coś z niej wyjął i rzucił do Nowego. Ten zwinnie złapał niewielki przedmiot. Nie musiał podnosić go do oczu, by wiedzieć, co trzyma w dłoni. Nic przecież nie wydawało takiego dźwięku jak zapałki.
– Losowy przypadek, tak bywa – powiedział Kacper. – Tylko czasami losowi trzeba pomóc. Tak jak szczęściu, poniał?
Ulicą przejechał autobus miejski. W środku pojazdu paliło się światło, ale nie było żadnego pasażera. Być może kierowca zjeżdżał już do bazy.
– Rozumiesz? – zapytał Kacper jeszcze raz, nieco głośniej.
– Tak. Rozumiem – odpowiedział głucho Nowy, zaciskając palce ma pudełku.
– No to chodźmy.
Od strony dwupasmówki powiał silny, chłodny wiatr. On najwyraźniej też myślał tak jak Trzej Królowie. Że czas na sentymenty minął i nie powstrzyma się postępu. I że czasem trzeba uciec się do zdecydowanych metod.
Tak, zrobię to! – przekonywał sam siebie.
Pięć minut później znaleźli się na miejscu. Rudera, o której mówił Kacper, okazała się być solidną piętrową willą o mansardowym dachu. W żadnym z jej licznych okien nie paliło się światło. Budynek otaczał zapuszczony ogród, okolony z kolei przez zwykłą siatkę, tu i ówdzie zakrzywioną od ciągłego przechodzenia.
– Zabytek, ja pierdolę! – Melchior splunął z pogardą.
– Dobra, nie zatrzymujemy się, panowie – powiedział Kacper.
Ze względów bezpieczeństwa, jak tłumaczył po chwili, na teren ogrodu musieli dostać się od drugiej strony. Ulicą, którą szli, mimo późnej pory, wciąż jeździły samochody, autobusy, a przede wszystkim chodzili ludzie.
Podejście „od zakrystii”, jak to zabawnie określił któryś, kosztowało ich sporo wysiłku i nerwów. Teren był bowiem namiękły po jesiennych deszczach, rośliny czepiały się spodni i płaszczy. Najważniejszy jednak był efekt – już po kilku chwilach znaleźli się pod ścianą willi.
– Nie ma nikogo w środku? – chciał się upewnić Nowy.
– Tylko duchy – zaśmiał się Baltazar. – Ale one zawsze zdążą uciec.
Kacper już manipulował przy zamku. Nie było to dla niego wielkim wyzwaniem, bo już po chwili otwarta kłódka zadzwoniła o obite blachą drzwi. Nowy przez chwilę zastanawiał się, kim jego współlokator był „za życia”, jak często między sobą nazywali wcześniejszy okres, ale jego uwagę szybko ściągnęły działania Baltazara i Melchiora.
Obaj pojawili się przed wejściem z niewielkimi plastikowymi pojemnikami, w których coś chlupało. Nietrudno się było domyślić, że nie woda.
– Będzie się buzowało, że hej! – rzekł z zadowoleniem Kacper.
Baltazar został na czatach, pozostali weszli do środka. Melchior, zanim miały to zrobić płomienie, oświetlał wnętrze przy pomocy latarki. Wszędzie walały się resztki połamanych mebli, przykurzone butelki świadczące o niegdysiejszej popularności tego miejsca, stare gazety. Nowy pomyślał o szczurach. Wzdrygnął się, choć wcześniej było mu obojętne, co kryją skrzynki…
– Zabytek, ja pierdolę! – mruknął znów Melchior, kręcąc głową z politowaniem.
Schodami wspięli się na piętro, a stamtąd dostali się na strych. Tam otworzyli pojemniki i jęli polewać drewniane elementy poszycia dachu. Nowy przejął latarkę. Oświetlał wnętrze strychu, pociemniałe ze starości i pokryte tysięcznymi pajęczynami elementy więźby.
– Gotowe! – z zamyślenia wyrwał go głos Kacpra.
Patrzyli na niego obaj. Pojemniki były puste. Zrozumiał, że teraz jego kolej.
– To jak było z tym autostopem, co?
– Jakim autostopem?
– No przecież mówiłeś, że jeździłeś, jak byłeś młody.
Krępy mężczyzna przez dłuższą chwilę spoglądał na siedzącego za kierownicą towarzysza z wąsami. Ten spojrzał w lusterko wsteczne. Na twarzy starego błąkał się ironiczny uśmieszek. Znał go aż za dobrze.
– O co ci chodzi? – zapytał wąsacz.
– O nic. Po prostu mnie to bardzo interesuje. Może ci zazdroszczę tego doświadczenia z młodości? Mnie na przykład starzy nie chcieli za cholerę puścić…
– Jeździłem, o czym tu więcej mówić. Człowiek miał siano we łbie, ale z drugiej strony nigdy tego nie zapomnę. Któregoś dnia chcieliśmy z kumplem dojechać do Paryża. Wyszliśmy na rogatki miasta, machamy. Zatrzymuje się TIR. Pytamy kierowcę, dokąd jedzie, a on: do Paryża!
– Nieźle! – Starszy aż klasnął w dłonie. – Nie baliście się, że to może jakiś zboczylacha ten szofer? Żeby tak od razu Paryż. A gdybyście powiedzieli: Londyn?
– Weź spierdalaj!
– Bardzo bym chciał. Marzę o kolacji w domu. Ale póki co musimy jeszcze trochę posiedzieć na tym zadupiu – westchnął, wtulając policzki w podniesiony kołnierz płaszcza. – Podziękuj naszym młodym wilkom, którzy nie potrafią odróżnić hamulca od gazu. Mają szczęście, że wyszli z tego cało.
– On też wyszedł.
– Owszem, i bardzo się z tego cieszymy. – Stary potarł dłonie. – Cieszylibyśmy się jeszcze bardziej, gdyby znów nam się nie zgubił.
– Chłopaki wrócili, ale w samochodzie został tylko kierowca.
– Wiem. Dziesięć razy już to słyszałem.
Osiedlową uliczką przemknął skulony rowerzysta.
– Mam tylko nadzieję, że ona coś nam powie – mruknął stary.
Mijała już druga godzina, odkąd siedzieli w samochodzie, nie spuszczając wzroku tak z drzwi do klatki schodowej czteropiętrowego bloku, jak i okien na drugim piętrze. Wciąż były ciemne.
– Kawy bym się napił – bąknął wąsacz.
– Ostatnio ja szedłem, teraz twoja kolej. Boli mnie noga. Zresztą jest za późno na kawę. Oka potem nie zmrużę, a jutro od rana muszę być na chodzie. Jeśli już, to herbatę. Z cytryną. Skoczysz?
Nie doczekał się odpowiedzi, bowiem rozległ się warkot samochodowego silnika.
– To ona? – Wąsaty wyprostował się na siedzeniu, zbliżył twarz do przedniej szyby, która znów zaczynała parować.
– Poczekaj, spokojnie. Zdążymy podejść. Pamiętaj, że nie możemy jej wystraszyć…
Ale samochód nie zatrzymał się przed klatką.
– To jak z tą herbatą?
Kierowca coś mruknął pod nosem i wygramolił się z samochodu. Na szczęście kilkanaście metrów dalej był sklep spożywczy, który oferował też przekąski na ciepło i gorące napoje. Odwiedzali go już dwa razy, ale chyba nie wzbudzili podejrzeń. Zawsze mogli być tylko glazurnikami albo malarzami, którzy pracują w jednym z mieszkań na osiedlu.
Wąsacz zapłacił za herbatę, wziął do jednej ręki kartonową tackę, w której umieszczone były gorące kubeczki, i wyszedł ze sklepu. Wystarczyło kilka kroków i już wiedział, że krajobraz zmienił się bardzo, odkąd oglądał go po raz ostatni.
Oby nie było za późno – pomyślał z trwogą, przyspieszając kroku.
Przed klatką schodową stał policyjny radiowóz. Z drugiej strony uliczką powoli zbliżał