Cień na piasku. Krzysztof BeśkaЧитать онлайн книгу.
albo mopa na długim kiju. Wejdę na stołek, przebiję otwór do sąsiedniego mieszkania i będzie pozamiatane.
Wszystkie te słowa skierowane były do Nowego i brzmiały jak instrukcja. Albo przynajmniej próba nawiązania kontaktu, bowiem mężczyzna, który otworzył im drzwi, od kilku chwil nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Stał na środku pokoju z opuszczonymi rękami i z półotwartymi ustami. Sprawiał wrażenie, jakby nie rozumiał mowy, którą posługują się tamci dwaj. I patrzył na to, co robią, jakby to był tylko film, a nie rzeczywistość.
Drgnął w chwili, gdy na podłodze znalazła się kryształowa misa. To Patyk „niechcący” zsunął ją z etażerki.
– Dosyć – powiedział Nowy.
Tamten chyba jednak nie dosłyszał. Już bawił się kolejnym naczyniem. Tym razem był to piękny, pękaty wazon.
– Zostaw! – warknął mężczyzna. – Słyszysz?!
– A co, kurwa, twoje?
– Zostaw, powiedziałem.
– Spokojnie, stary. Przecież jutro i tak nie będziesz niczego pamiętał.
W tej samej chwili do pokoju wrócił Czesiek. Sapał. Operacja wpuszczenia wygłodzonego szczura do przewodu wentylacyjnego musiała kosztować go sporo wysiłku.
– Drugi pójdzie przez wspólny balkon. – Pochylił się nad plastikowym pudełkiem, o którego ścianki od kilku chwil, może z głodu, a może przeczuwając, że zaraz opuści pułapkę, obijał się budzący powszechny wstręt gryzoń. – Obok chyba nikogo nie ma, bo światła się nie świecą. Ale lufcik widziałem uchylony.
– Zgadza się. – Patyk nie spuszczał spojrzenia z Nowego. – Żaden z sąsiadów nie może zostać pokrzywdzony. Dajemy wszystkim po równo. Jak system, który ich karmił przez lata. Dziś wszyscy święci, krzyże i Madonny wieszają. – Znów potoczył wzrokiem po ścianach.
– Chodź, mały – Czesiek uśmiechnął się do kratki w skrzynce, którą chwilę wcześniej podniósł z podłogi.
– Nie mów, Nowy, że Arek nie opowiadał ci, na czym polega nasze zajęcie – podjął Patyk, rozgarniając kawałki szkła czubkiem buta. – Mieszkasz u niego, więc chyba rozmawiacie, co? Z drugiej strony czasem lepiej nie wiedzieć za dużo, prawda? Na ile się umawiałeś z szefem?
Nowy nic nie odpowiedział.
– Bądź spokojny, swoje zarobiłeś. Może nawet jakaś „trzynastka” będzie – zaśmiał się, szybko jednak spoważniał. – Ja sam nie wiem, ile bierzemy za wyczyszczenie kamienicy. To wie tylko szef. On rozmawia ze zleceniodawcami, a my tylko wykonujemy robotę. I masz rację, nie ma co robić hałasu. To co? Sztama? – Wyciągnął rękę.
Ale Nowy nie podał mu dłoni. W ogóle się nie poruszył. Tylko wargi mu drgały.
– Dobra, ostatni do sypialni i spadamy stąd – rzucił Patyk do Cześka, który trzymał w dłoniach ostatnie pudełko.
Wtedy Nowy zastąpił im drogę.
– Nie.
– Ja mu jednak dzisiaj pierdolnę!
Patyk nie zdążył jednak zamienić groźby w czyn, bo rozległ się dzwonek u drzwi, zaraz po nim głośne pukanie. Mężczyźni spojrzeli po sobie.
– Mówiłem, żebyś był cicho. – Czesiek spojrzał na kamrata znad posklejanych oprawek. – I co teraz?
– Niech Nowy otworzy – bąknął Patyk.
– Dlaczego Nowy?
– Bo znają go tu.
– I co powie?
– Że… przeprowadzamy deratyzację.
– Odszczurzanie?
– Jak w ubiegłym roku na Pięknej. Pamiętasz?
– No.
– Od razu łykną. A jak nie, to im zaraz pokażemy, cośmy znaleźli. Wtedy już nie będą zadawać pytań, tylko prędziutko pobiegną do siebie, żeby sprawdzić, czy nie jesteśmy aby potrzebni w ich mieszkaniach.
Ledwo wyrzucił z siebie te słowa, a zrobił to bez mrugnięcia okiem, znów rozległ się dzwonek, a po nim pukanie, nieco bardziej natarczywe niż wcześniej.
– Albo lepiej sam to zrobię – powiedział Patyk. – Nowy ma chyba problem z mówieniem.
Mrugnął okiem do kolegi, po czym odwrócił się i wyszedł z pokoju. Czesiek odstawił skrzynkę z powrotem na podłogę, sięgnął ręką w zanadrze i tam ją zostawił. Nie spuszczał wzroku z Nowego. Po chwili usłyszeli dźwięk przekręcania zamka i głos Patyka.
– Słucham? Ale jakie hałasy?
Tyle tylko zdążył powiedzieć, zanim zagłuszyły go podniesione głosy, w tym także kobiece, i odgłosy szamotaniny.
– Chodu! – zawołał przytomnie Czesiek, rzucając się w stronę balkonu, skąd przed paroma chwilami wrócił.
W tym samym momencie otworzyły się drzwi sypialni. Stanęła w nich Maria. Spojrzała na potłuczone kryształy i ramki. Potem na Nowego. Na człowieka, którego sama wpuściła do mieszkania. Któremu zaufała. Nie było apelacji. Jej oczy mówiły wszystko.
Chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił.
– Ruchy! – Czesiek szarpnął Nowego za ramię. – Spierdalamy stąd.
Wskoczyli na balkon. Mieszkanie Marii znajdowało się na pierwszym piętrze, poniżej była ulica. Na szczęście wzdłuż chodnika ciągnął się trawnik, wyściełany grubą warstwą liści, które zapomniano wygrabić.
Czesiek przerzucił nogi przez balustradę, odwrócił się i krzyknął do Nowego, który dopiero się do tego szykował:
– Zabierz skrzynki!
Obejrzał się. Rzeczywiście, wszystkie zostały w pokoju, w tym jedna z zawartością.
– Jeszcze się przydadzą, drogie są! – wysapał Czesiek. – I odciski palców…
To ostatecznie przekonało Nowego. Gdy ponownie pojawił się w pokoju, nie dostrzegł już Marii. Od strony drzwi dobiegał głos jakiegoś mężczyzny. Chyba go już słyszał, na cmentarzu.
– Pilnujcie tego bydlaka. Idziemy. Musi być ich więcej w mieszkaniu!
Nie było czasu. Nowy ponownie wskoczył na balkon, na którym już nie było Cześka. Kątem oka zauważył, że drzwi mają zasuwkę, dzięki której można je zamknąć od zewnątrz. Przesunął ją, co dało mu, przynajmniej na chwilę, przewagę nad tamtymi.
Wychylił się. Ile tu jest metrów?
W tej samej sekundzie ściana kamienicy naprzeciwko rozświetliła się na niebiesko. Policyjny radiowóz z piskiem opon zatrzymał się przed głównym wejściem. Sekundę później wyskoczyło z niego dwóch funkcjonariuszy.
– Stój! Policja! – krzyknął któryś za uciekającym ulicą cieniem; rozległ się tupot.
– Puść mnie, kurwa! – ryknął Czesiek po chwili.
Nowy przylgnął plecami do ściany.
– Kapuś pierdolony! Nowy, już nie żyjesz…
Mimo chłodu panującego na zewnątrz twarz Nowego płonęła ogniem, a serce rozsadzało piersi. Właśnie został posądzony o zdradę. To już się stało. Za chwilę mógł znaleźć się za kratami obok swojego oskarżyciela. To się jeszcze nie stało.
Co robić?
Mieszkanie Marii i sąsiadów miało wspólny balkon, co kilka chwil