Nie wiesz wszystkiego. Marcel MossЧитать онлайн книгу.
zaraz wyskoczy Alanowi z piersi. Chłopak potrzebuje chwili do namysłu. Jeśli się zgodzi, nie będzie już odwrotu. Otylia nie rzuca słów na wiatr. Ściśnie go najmocniej, jak potrafi, a potem zrobi krok do przodu i spadnie razem z nim.
– Sam nie wiem… – Alan patrzy dziewczynie głęboko w oczy. Czy tego właśnie chce? Czy samobójstwo to naprawdę jedyny sposób na poradzenie sobie z problemami?
– Alan…
– Ja chyba jednak…
Nie kończy. Otylia bez ostrzeżenia rzuca się z dachu, a Alan nie ma szansy na reakcję. Już za późno na ratunek.
Świat wiruje mu przed oczami, a z głowy ulatują wszystkie myśli. To trwa ułamek sekundy. A potem nie ma już nic. Całe życie tych dwojga, ich wszystkie wybory, rozterki, wzloty i upadki przestają mieć znaczenie. Otylia i Alan leżą w kałuży krwi zwróceni twarzami do betonu. Upłynie kilka godzin, nim odnajdzie ich jakiś człowiek na spacerze z psem. Do tego czasu ich nieruchome ciała zdążą już utracić całe ciepło.
Moja najlepsza przyjaciółka i chłopak, z którym kiedyś byłam blisko, odebrali sobie życie w tej samej chwili. Zrobili to, bo tego chcieli. Odeszli na własnych warunkach, trzymając się za ręce.
To wszystko tylko moje przypuszczenia. Jak było naprawdę? Co Otylia i Alan robili tamtej nocy na dachu opuszczonej hali? Dlaczego poszli tam razem, skoro prawdopodobnie nigdy nie zamienili ze sobą w szkole choćby słowa? Co sprawiło, że postanowili targnąć się na swoje życie? I czy bardzo się bali?
Tego nie wiem. Ale wiem jedno. Nie spocznę, dopóki nie odkryję prawdy.
CZĘŚĆ 1
MARTA
MARTA
TERAZ
Jak zwykle wstaję z łóżka o szóstej, choć tej nocy budziłam się kilka razy. Wszystko przez burzę, która rozpętała się przed piątą. Zanim zjem śniadanie i wyszykuję się do szkoły, minie co najmniej godzina. To mój ostatni dzień porannej swobody. Moja starsza siostra Karolina jutro zaczyna studia i znów zacznie okupować łazienkę. Dostała się na prawo na Uniwersytecie Warszawskim i rodzice pękają z dumy. Właśnie dlatego pozwalają jej na wszystko i zawsze przyznają jej rację w naszych siostrzanych sporach. Często kłócę się z Karoliną, ale i tak ją kocham. Wspierała mnie w najtrudniejszych momentach i poza Otylią jest jedyną osobą, która wie, przez co przechodzę. Latem wyznała mi nawet, że z mojego powodu nie zamierza się na razie wyprowadzać z domu.
– Potrzebujemy siebie nawzajem.
– Przecież mogłabym cię odwiedzać w twoim nowym mieszkaniu – zasugerowałam.
– Niby tak, ale to jednak nie to samo – odparła wymijająco.
Nie wiem, co tak naprawdę kieruje moją siostrą. Wydaje mi się, że zostaje, bo tak jest jej wygodniej. Mimo to w pewnym momencie wpadłam na pomysł wspólnej przeprowadzki. Rodzice mają cztery mieszkania w centrum. Kupili je na wynajem, ale od dawna się zarzekali, że gdy tylko dostaniemy się na dobre studia, każda z nas otrzyma po jednym na własność. Pomyślałam, że wykorzystam chwilę słabości rodziców rozpływających się w zachwytach nad Karoliną i ubłagam ich, by pozwolili mi zamieszkać z moją genialną dojrzałą siostrą.
Mama szybko pozbawiła mnie złudzeń.
– Do matury jesteś uziemiona – oświadczyła, a ja nie zamierzałam ciągnąć tematu. Z mamą się nie dyskutuje.
Biorę prysznic, a potem schodzę do jadalni. Na stole czeka na mnie talerz ze świeżymi kanapkami z wędliną i pomidorem. Mama ma dzisiaj wyjątkowo dobry humor. Przechadza się po salonie i śpiewa pod nosem.
– Masz ochotę na jajecznicę? Kupiłam świeżutkie jajka.
Mama od kilku lat nie pracuje. Nie musi, bo tata, makler giełdowy, zarabia tyle, że stać nas na wszystko. Złośliwi zarzucają jej, że pasożytuje na bogatym mężu, ale mama nic sobie z tego nie robi. Poznała tatę jeszcze na studiach, gdy oboje ledwo wiązali koniec z końcem. Dorabiała w biurze rachunkowym i po cichu planowała założenie w przyszłości własnego. Pobrali się krótko po obronach. Rok później na świat przyszła moja siostra. Wtedy też kariera mamy nieco zwolniła. Założyła własną działalność i pracowała z domu, przyjmując pojedyncze zlecenia. Z czasem było ich coraz mniej. W końcu postanowiła zająć się wyłącznie domem.
– Poproszę z boczkiem – odpowiadam.
– Się robi! – Mama ochoczo idzie do kuchni i wyjmuje z szafki patelnię.
Siadam przy stole i kładę przed sobą smartfon. Patrzę, co nowego na Facebooku, a potem sprawdzam Messengera. Otylia po raz ostatni była online wczoraj wieczorem. Nie odpisała mi na wiadomość z pytaniem o zadanie z historii. To dziwne. Zwykle przesiaduje na telefonie do późna. Potrafi do pierwszej w nocy oglądać seriale na Netfliksie. Wczoraj zachowywała się raczej normalnie. Być może sprawiała wrażenie nieco przygaszonej, ale zrzuciłam to na leki. Wiosną po krótkiej chorobie zmarł jej tata. Otylia bardzo to przeżyła i postanowiła wrócić do psychiatry. Próbowałam ją do tego zniechęcić, ale zarzekała się, że uzgodniła wszystko ze swoją lekarką.
– To będzie mała dawka. Ma mi tylko pomóc się wyciszyć i spokojnie spać.
– Spałabyś spokojnie, gdybyś nie gapiła się do późna w ekran – przekonywałam ją.
– Nic nie rozumiesz, Marta. Wcześniej i tak bym nie zasnęła – odbijała piłeczkę. – Nie wiesz, jak to jest myśleć o tylu rzeczach naraz.
Z zamyślenia wytrąca mnie mama. Podchodzi do stołu i wręcza mi talerz z jajecznicą i kilkoma grubymi plastrami przysmażonego boczku. Jedzenie to moja jedyna przyjemność. Odkąd pamiętam, zawsze miałam kilka kilogramów nadwagi, przez co rówieśnicy sobie na mnie używali. Mimo to nie potrafiłam przestać jeść. W podstawówce wyobrażałam sobie, że rodzice wstawiają do kuchni maszynę wyrzucającą z siebie cheeseburgery z McDonalda. Mogłabym je jeść w nieskończoność. Latami zajadałam stres. Na krótką chwilę moje ciało buzowało od endorfin, ale ten stan szybko przemijał, a ja na nowo tonęłam w kompleksach i ponurych myślach. Mogłam od nich uciec tylko w jeden sposób.
Jedząc jeszcze więcej.
Nazywam się Marta Najdowska, mam siedemnaście lat, sto sześćdziesiąt trzy centymetry wzrostu i ważę siedemdziesiąt cztery kilogramy. W szkole wołają na mnie „Marta kebsa warta”.
Rodzice nigdy nie rozumieli moich problemów. Żyli w bańce mydlanej i rozmyślali tylko o tym, jak wydać kolejne zarobione przez tatę pieniądze. Mama uważa, że większość życiowych problemów i konfliktów międzyludzkich wynika z problemów finansowych. Co jakiś czas przywołuje swój ulubiony przykład – małżeństwo koleżanki, które zawisło na włosku, gdy mąż stracił pracę i długo nie mógł znaleźć nowej. Ponoć popadł wtedy w alkoholizm i zaczął znęcać się nad żoną. Wszystko się zmieniło, gdy z nieba spadła mu idealna oferta. W krótkim czasie małżeństwu udało się spłacić wszystkie długi, w czerwcu ubiegłego roku odnowili przysięgę małżeńską na Teneryfie, a na początku września ogłosili radosną nowinę, że spodziewają się kolejnego dziecka.
– Jeśli chcesz mieć szczęśliwą rodzinę, zadbaj o to, by na koncie bankowym zawsze była pokaźna sumka – mówiła mama pół żartem, pół serio.
Czasem odnoszę jednak wrażenie, że nie da mi się już pomóc. Wytrzymuję tylko dzięki swojej wewnętrznej sile. Nie wiem, skąd ją czerpię. Gdyby nie ona, już dawno skończyłabym jak Otylia – z nieudaną próbą samobójczą i psychoterapiami na koncie. Różnica pomiędzy nami polega chyba na tym, że ja wbrew pozorom kocham życie. Otylia najchętniej zniknęłaby z tego świata. Trudno powiedzieć, skąd we mnie tak silny instynkt przetrwania.