Nie wiesz wszystkiego. Marcel MossЧитать онлайн книгу.
swojej klasie lekcję polskiego.
– Musimy porozmawiać na osobności.
Przekręcam klucz w zamku i zapraszam Martę do środka.
– Pani profesor, o co chodzi? – pyta dziewczyna.
Wzdycham i proszę ją, by usiadła przy moim biurku.
– Spytam dla pewności. Czy z kimkolwiek dziś rozmawiałaś? – pytam drżącym głosem. – Kontaktowałaś się z koleżankami lub kolegami na Facebooku?
– Nie – mówi, wyraźnie spięta.
– To dobrze. – Odwracam się do niej plecami i wycieram spocone dłonie o dżinsy. – Posłuchaj, chodzi o twoją przyjaciółkę.
– Otylię? – Marta poprawia się na krześle. – Co z nią, pani profesor?
Przełykam ślinę.
– Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć…
– Pani profesor! – Najdowska podnosi głos i świdruje mnie spojrzeniem.
– Ona… to znaczy Otylia… – Podchodzę bliżej i kładę jej dłoń na ramieniu. – Twoja przyjaciółka nie żyje. Popełniła samobójstwo.
Marta mruży oczy, jakby nie dosłyszała. Dopiero po chwili wydaje z siebie ciche:
– Ale…
Ponownie przełykam ślinę.
– To jeszcze nie wszystko. Chodzi o Alana.
MARTA
ROK PRZED TRAGEDIĄ
Wraz z nadejściem września zaczynam nowe życie. Poprzednie zostawiam za sobą i wierzę, że kiedyś o nim zapomnę. Tylko Karolina wie, z czym musiałam się mierzyć w podstawówce. Nawet ona nie była jednak w stanie przemówić do rodziców, którzy żyją w swoim świecie i nie dostrzegają problemów własnych córek. Kiedyś Karolina zasugerowała przy obiedzie, że rodzice powinni rozważyć przeniesienie mnie od innej szkoły.
– Nie rozumiecie, że oni ją tam gnębią?
Mama tylko pokręciła głową i stwierdziła, że dopóki będę im na to pozwalała, dopóty będę poniżana. W końcu nawet Karolina odpuściła.
– Wytrzymaj jeszcze trochę. We Freudzie nie jest tak źle. Wiadomo, są mniej i bardziej popularni uczniowie, ale to zupełnie inny poziom. Będzie dobrze.
Nie mogłam się więc doczekać wakacji. Skreślałam kolejne dni w kalendarzu i żyłam według sprawdzonego schematu: przychodziłam do szkoły ostatnia, kilka minut przed ósmą. Wiedziałam, że moi oprawcy przed zajęciami przesiadują w szatni, dlatego zawsze czekałam przy wejściu na dźwięk dzwonka, a kiedy w środku było już pusto, spokojnie się przebierałam. Najgorsze były przerwy między lekcjami. Chowanie się po kątach lub za siedzącymi na ławkach koleżankami działało tylko do pewnego momentu. Grupka uczniów z równoległej klasy, którzy obrali mnie sobie za cel, szybko zapamiętała wszystkie moje kryjówki. Musiałam wymyślić coś innego. Przez jakiś czas spędzałam przerwy w sąsiednim budynku, w którym uczyły się klasy od pierwszej do szóstej. Starszym uczniom nie wolno było tam wchodzić, ale się tym nie przejmowałam. Chowałam się w toalecie albo spacerowałam po piętrach. W końcu nauczyciele dyżurni zaczęli mnie przepędzać. Nie miałam planu C.
Trzy lata gimnazjum uzmysłowiły mi, że jestem skończonym zerem. Bezlitośni rówieśnicy pozbawili mnie poczucia własnej wartości, wiary w siebie i nadziei na to, że mogę coś w życiu osiągnąć. Codziennie doświadczałam przemocy psychicznej i fizycznej. Byłam bita, wyśmiewana i upokarzana na oczach innych. Nazywano mnie tłuściochem, pulpetem, tłustym świniakiem i cuchnącą kupą mięcha. Chłopcy i dziewczęta, by popisać się przed innymi, popychali mnie, uderzali w twarz i opluwali. Czasem kradli mi piórnik, innym razem wynosili moje buty z szatni i zostawiali w innej, przez co długo nie mogłam ich znaleźć. Kiedyś prawie mnie zabili. Siedziałam wtedy na podłodze przy sali i rozmawiałam z koleżanką z klasy. Nagle uderzyłam głową o ścianę i zrobiło mi się ciemno przed oczami. Gdy się ocknęłam, zrozumiałam, że jeden ze szkolnych chuliganów rzucił we mnie ciężkim plecakiem. Śmiechom nie było końca. Wszyscy czekali, aż „świnia” się rozpłacze. Nie zamierzałam dawać im tej satysfakcji. Zacisnęłam zęby i jak gdyby nigdy nic rozmawiałam dalej z osłupiałą koleżanką.
Wolałam cierpieć w samotności. Wiedziałam, że i tak nikt by mnie nie zrozumiał. Przyjaciółka, z którą trzymałam się od najmłodszych lat, w pewnym momencie zaczęła się ode mnie odsuwać. Nie wytrzymała presji innych uczniów, którzy grozili, że jeśli nie przestanie się ze mną zadawać, skończy jak ja. Ludzie, którzy nic o mnie nie wiedzieli, zrobili ze mnie szkolne pośmiewisko. Ofiarę, od której wszyscy się odsuwali. Wyrzutka siedzącego samotnie w ławce, który po lekcjach chował się w toalecie i czekał, aż wszyscy uczniowie wyjdą z szatni.
Robili to wszystko tylko dlatego, że miałam nadwagę. Często zastanawiałam się, jak można kogoś tak nienawidzić z powodu jego wyglądu. Nigdy nikogo nie obraziłam. Dobrze się uczyłam, byłam godna zaufania i chętnie pomagałam innym. Miałam wiele zalet, ale moi oprawcy skupiali się wyłącznie na mojej wadzie. Choćbym nie wiem jak bardzo się starała, w ich oczach i tak byłam wstrętnym spaśluchem. A tego nie mogłam zmienić. Próbowałam wiele razy. Chudłam, a potem znowu tyłam. Jadłam coraz więcej, by ukoić zszargane nerwy.
Codziennie śni mi się uroczystość zakończenia roku szkolnego. Budzę się w nocy, słysząc śmiechy i gwizdy, które rozległy się w sali gimnastycznej, kiedy dyrektor zaprosił mnie na scenę jako jedną z niewielu osób, które napisały egzamin gimnazjalisty z wynikiem przekraczającym osiemdziesiąt procent. Szłam środkiem sali i mijałam kolejne rzędy uczniów. Inni na moim miejscu pękaliby z dumy. Ja miałam wrażenie, że idę na ścięcie. Wreszcie weszłam na scenę i roztrzęsiona odebrałam od dyrektora dyplom z gratulacjami. Zwróciłam się twarzą do wpatrzonego we mnie tłumu. Rozległy się brawa, ale nie zagłuszyły śmiechu moich oprawców. Cała szkoła słyszała dobiegające z końca sali okrzyki: „Brawo, grubasie!” i „Zjedz dyplom!”. Któryś z nauczycieli próbował ich uciszyć, ale bezskutecznie.
Teraz stoję przed prestiżowym liceum Freuda jeszcze bardziej puszysta niż przed wakacjami. Przytyłam pięć kilogramów, a moja twarz pokryła się mnóstwem bolesnych pryszczy. Spędziłam całe lato zamknięta w swoim pokoju, czytając książki i zajadając się słodyczami. Odreagowywałam w ten sposób stres ostatniego roku i przygotowywałam się na zmiany. Wiem, że jestem łatwym celem. Wierzę jednak, że w nowej szkole nie może mnie spotkać aż tyle upokorzeń. Los nie jest aż tak okrutny. Od teraz może być tylko lepiej. Co nie znaczy, że będzie dobrze.
Większość dziewczyn ma na sobie czarne spódniczki i białe koszule, a chłopcy paradują w marynarkach i różnokolorowych krawatach. Czuję, że odstaję od nich w swoich szerokich czarnych dżinsach. Podczas inauguracji roku szkolnego siedzę w ostatnim rzędzie i nieśmiało rozglądam się po sali gimnastycznej w poszukiwaniu znajomych twarzy. Na razie nie widzę nikogo ze swojej szkoły. To dobrze. Nie chcę, by i tu przywlekła się za mną łatka tłustej świni.
– Posuniesz się? – słyszę za plecami czyjś głos. Stoi za mną szczupła brunetka w czarnej lateksowej spódniczce i koszulce na ramiączka w tym samym kolorze. Na rękach ma sporo tatuaży. Żuje gumę. – No co się tak patrzysz? Zrobisz mi miejsce?
Przesuwam się w prawo. Nieznajoma siada na krańcu długiej ławki. Siedzące obok mnie uczennice pochylają się do przodu i mierzą ją surowym spojrzeniem.
– Jakiś problem? – pyta dziewczyna, skutecznie je płosząc. – Jak masz na imię? – zwraca się do mnie.
– Marta. A ty?
– Otylia. Tak jak ta znana pływaczka.
–