Nie wiesz wszystkiego. Marcel MossЧитать онлайн книгу.
o tym wiem.
– Skoro ci to przeszkadza, to dlaczego je dziś odsłoniłaś? – pytam po chwili, gdy dyrektor kończy przemówienie.
Otylia uśmiecha się pod nosem.
– A kto powiedział, że mi to przeszkadza?
Nie rozumiem jej, ale podoba mi się jej styl bycia. Pod względem zachowania jest moim całkowitym przeciwieństwem, ale obie musimy mierzyć się z tym samym. Brakiem zrozumienia.
Otylia co jakiś czas prześmiewczo komentuje przemawiających nauczycieli. Żałuję, że nie będziemy chodziły do tej samej klasy.
– Szkoda, że nie jesteś w B – mówi. – Dobrze by się z tobą siedziało w ławce.
– Naprawdę chciałabyś się do mnie dosiąść? – pytam z niedowierzaniem.
– No raczej – odpowiada dziewczyna. – Nie wyglądasz na kogoś, kto musi wybierać między koleżankami.
– Niby skąd wiesz? – dopytuję. – To dlatego, że jestem… – nie kończę, ale Otylia domyśla się, że nawiązuję do mojej tuszy.
– Nawet o tym nie pomyślałam – zaprzecza. – Za to ty najwyraźniej nieustannie się tym dręczysz. Pewnie dlatego schowałaś się w ostatnim rzędzie przy ścianie.
– Nie rozumiem.
– Znam się na ludziach. Każdego dnia uważnie ich obserwuję. To mi pomaga przygotować się na ewentualny atak.
Skąd ja to znam?
– Nie ukrywam się – odbijam piłeczkę. – Po prostu to miejsce było wolne. Po co miałam się pchać na sam przód?
– Nieważne. – Otylia wzrusza ramionami. – Nie chciałam cię obrazić. Próbowałam ci raczej powiedzieć, że nie ma sensu uciekać przed krytyką. Jeśli komuś bardzo zależy na tym, by cię zgnoić, to i tak to zrobi. Musisz mieć wyjebane. Inaczej oszalejesz.
– Boję się, że już oszalałam – mruczę.
– Jeszcze nie – stwierdza Otylia. – Ale jesteś blisko. – Poklepuje mnie po ramieniu i dodaje: – Nie martw się. Jak coś, to wal do mnie śmiało. Mam zapas psychotropów na pół roku.
Uroczystość na sali gimnastycznej trwa godzinę. Po tym czasie już wiem, że Otylia musi zostać moją przyjaciółką. Nie zna mnie, a mimo to bezbłędnie podsumowała mój obecny stan.
Rozchodzimy się w przeciwne strony, żegnając się zdawkowym „do jutra”. Podczas spotkania klasowego z wychowawczynią siadam w jedynej wolnej ławce. Spoglądam na puste krzesło obok mnie i żałuję, że nie siedzi na nim Otylia.
Moją klasą opiekuje się Julia Wolska, nauczycielka polskiego. Sprawia wrażenie sympatycznej. Pokrótce opowiada nam o sobie i o szkolnych realiach. Z jej twarzy nie schodzi uśmiech, co rozluźnia atmosferę. Potem każdy ma chwilę, by się przedstawić. Mam mówić pierwsza, ale się cieszę. Przynajmniej będę miała to z głowy.
Obserwuję pozostałych uczniów i oddycham z ulgą, gdy widzę wśród nich same obce twarze. Moi oprawcy pewnie nie mieli szans dostać się do Freuda. Przyglądam się wymalowanym, zgrabnym dziewczynom i dyskretnie zerkającym na nie chłopakom. Czy zaprzyjaźnię się z kimś z klasy? Na razie jest za wcześnie, bym mogła to stwierdzić. Wiem jedno. Będę szczęśliwa, jeśli inni po prostu dadzą mi spokój.
Potem pani Julia wyjaśnia nam, jak korzystać z platformy dla uczniów, i zachęca, byśmy zapisali się do kółka poetyckiego.
– Startujemy już w czwartek po lekcjach. Liczę na dużą frekwencję. Jesteście w końcu klasą humanistyczną.
Wychodzę z sali ostatnia, choć moja ławka stoi najbliżej drzwi. Nie wiem, czy kiedykolwiek wyjdę pierwsza. Może kiedyś… Potrzebuję czasu. Stres, z którym się zmagałam przez ostatnie trzy lata, nie zniknie od razu. Wciąż chodzę zgarbiona i wyobrażam sobie, że dzięki temu staję się niewidzialna. Mimo to mam nadzieję, że pewnego dnia się wyprostuję.
Gdybym w to nie wierzyła, już by mnie tu nie było.
Zmierzam szybkim krokiem w stronę przystanku, gdy spostrzegam siedzącą na murku Otylię.
– Czekałam na ciebie – mówi, dmuchając we mnie dymem papierosowym. – Trochę się tu nasiedziałam.
– Nie wiedziałam – odpowiadam. – Jak nowa klasa?
– Nie wiem. Nie miałam okazji się z nimi zapoznać.
– Jak to?
Otylia parska śmiechem.
– Ten szmaciarz, to znaczy nasz wychowawca, wyprosił mnie z sali. Powiedział, że jestem ubrana niezgodnie ze szkolnymi zasadami. Jakimi, kurwa, zasadami? Teraz każą mi nosić kiecki za kolana i zapięte pod szyję koszule?
– Myślę, że wystarczyłyby zwykłe spodnie i coś, co… – urywam, nie chcąc jej urazić.
– Nie będę ich zakrywała – stwierdza Otylia. – Jeśli komuś nie podobają się moje tatuaże, to jego problem. – Rzuca papierosa na chodnik i rozdeptuje go. – To co, Marta? Idziemy się poszwendać po mieście?
– Teraz? – pytam zaskoczona.
– No a co? Nie ma nawet jeszcze południa. To ostatni dzień wolności.
Nie lubię być poza domem. Odkąd kilka razy natknęłam się w centrum na swoich prześmiewców, wolę spędzać wolny czas w swoim pokoju. Jednak gdy czasem rozmyślam o ostatnich latach, próbuję dla odmiany znaleźć jakieś pozytywy. Przez paniczny strach przed poniżeniem miałam dużo czasu na rozwijanie swoich pasji. Pochłaniałam książkę za książką i próbowałam swoich sił w poezji. Założyłam bloga, na którym publikowałam osobiste wiersze. Nie doczekałam się dużej publiczności, ale to nie miało dla mnie znaczenia. Liczył się fakt, że dawałam upust emocjom, które zżerały mnie od środka. W trudnych chwilach zanurzałam się w świecie liter i tworzyłam własną rzeczywistość. Taką, w której czułam się bezpiecznie.
Taką, w której to ja miałam głos.
Cieszę się, że pani Julia poprowadzi kółko poetyckie. Już nie mogę się doczekać pierwszych zajęć.
– To dokąd idziemy? – pyta Otylia. – Znasz jakieś fajne miejsce?
– Szczerze? Trochę zgłodniałam…
– No dobra. Niedaleko jest fajna wegańska knajpa.
Patrzę na nią błagalnie.
– Wiesz co… Myślałam raczej o burgerze – mówię z zażenowaniem.
Otylia delikatnie się uśmiecha.
– Miałam nadzieję, że to powiesz. Sama wpieprzyłabym takiego z podwójnym bekonem.
– Brzmi idealnie – odpowiadam z niekrytą radością.
JULIA
TERAZ
Marta potrzebuje chwili, by przetrawić moje słowa. Dopiero gdy dociera do niej powaga sytuacji, zalewa się łzami.
– Otylia była ostatnio trochę przygaszona, ale kto by nie był po śmierci rodzica? – Ociera mokre oczy. – Dużo rozmawiałyśmy i wiedziałam, że Otylia z tego wyjdzie. To niemożliwe.
– Bardzo mi przykro, Martusiu. – Kucam przed nią i ściskam jej dłoń. – Też bym chciała, by to nie była prawda.
– Nie jest! – Marta zrywa się z krzesła i podchodzi do okna. – Ona by tego nie… – Łapie się za głowę. – A Alan? Co on w ogóle z nią tam robił? Nawet ze sobą nie… nie wierzę w to. Muszę zadzwonić do Otylii.