Grzeszny zdobywca. Seksowny duet. Tom 1. Laurelin PaigeЧитать онлайн книгу.
Całej pożyczce? – Serce waliło mi jak młotem, a krew szumiała w uszach.
– Całej. Na zawsze.
„Wow…” Pożyczka wymazana. Puf! To byłoby coś…
Tylko Donovan wiedział, że nie wniosłem całego własnego kapitału do firmy przy jej zakładaniu. Wydałem na to spadek po babce, po czym pożyczyłem resztę od niego – sporą sumę, którą spłacałem w ratach przez ostatnie pięć lat naszej działalności.
Nadal byłem mu winny milion dolców. Nawet jak na niego była to spora suma.
Co najzabawniejsze, mój fundusz powierniczy zawierał ponad dwadzieścia milionów. Mogłem wymazać dług lata temu. Gdybym tylko chciał.
Donovan był również jedynym człowiekiem, który wiedział, dlaczego tego nie zrobiłem.
Stąd też, biorąc pod uwagę, że Reach zaczęło się od nas dwóch i to my dwaj wnieśliśmy największy wkład finansowy na rozruch, Donovan zyskał nade mną przewagę w postaci długu.
Z tego też powodu zawsze czułem, że to bardziej jego firma niż moja. I często ulegałem jego woli, nawet wbrew sobie.
– Czemu ta fuzja jest dla ciebie tak ważna? – spytałem, niepewny, jak podejść do jego propozycji. Donovan nieczęsto powoływał się na mój dług. Był szczodrobliwym człowiekiem; oddałby mi ostatnią koszulę, gdyby zaszła taka konieczność. Znał jednak także wartość charakteru i wiedział, że chciałem być samodzielny. I szanował to. A ja szanowałem go za to jeszcze bardziej.
Skoro więc było to dla niego takie ważne, musiałem go wysłuchać.
Bo ja też oddałbym mu ostatnią koszulę.
– Numer jeden w całej Europie, Westonie – odrzekł z błyskiem w oku. – Działamy zaledwie od pięciu lat i zdobycie takiej pozycji w jakikolwiek inny sposób zajęłoby nam mnóstwo czasu. Wejście na ten rynek okazało się dużo trudniejsze, niż sądziłem.
Zawsze wiedziałem, że ma w sobie żyłkę konkurencji, ale to już była lekka przesada.
– A więc to będzie tylko fałszywe małżeństwo? Wielka ściema?
„Cholera”. Sam w to nie wierzyłem, ale naprawdę zacząłem rozpatrywać jego pomysł na poważnie.
– Absolutna farsa. Zaczniesz od razu. Błyskawiczny romans i jeszcze szybsze oświadczyny. Uwiniecie się w cztery, maksymalnie pięć miesięcy. A Reach skorzysta na tym długofalowo. To będzie twoja spuścizna, Westonie.
Zabębniłem palcami po blacie stołu.
– To pieprzone szaleństwo.
– Ale ty przecież lubisz szaleństwa – zaripostował, pochylając się ku mnie. Doskonale wiedział, jak mnie podejść.
Jak on to robił? Był prawdziwym mistrzem. Zręcznie poruszał sznurkami wszystkich kukiełek, kontrolował wszystkich dookoła i sprawiał, że tańczyli, jak im zagrał.
Nie miałem mu tego za złe. Wręcz przeciwnie, podziwiałem go. A poza tym w życiu czegoś mi było brak.
Nie żeby fałszywe małżeństwo miało temu zaradzić, ale może szansa przyczynienia się do sprawy da mi poczucie spełnienia? Będę miał także okazję coś po sobie pozostawić.
No i możliwość odwdzięczenia się Donovanowi za wszystko, co od niego dostałem. A to wiele dla mnie znaczyło. No i anulowanie tego długu… Wreszcie autonomia i wolność.
– Ech, pieprzyć to. I tak nie mam nic lepszego do roboty. Zostańmy tym numerem jeden w Europie! – Słysząc własne słowa, stwierdziłem, że brzmią naprawdę dobrze.
Donovan uśmiechnął się kącikiem ust.
– Wiesz, jak mnie podniecić.
Sięgnął do kieszeni, wyjął z niej pudełko z pierścionkiem i wręczył mi je, po czym pociągnął duży łyk drinka.
Wrzuciłem pudełko do kieszonki w marynarce. Wydawało się ważyć jakąś tonę.
Ciekawe, jaki ciężar będzie stanowić ów pierścień, gdy już wsunę go na palec Elizabeth Dyson.
2
Elizabeth
Położyłam okulary przeciwsłoneczne i torebkę od Louisa Vuittona na stoliku w korytarzu w mieszkaniu mojej matki i ruszyłam w głąb, w poszukiwaniu jej samej. Był słoneczny lipcowy dzień, więc doskonale wiedziałam, gdzie ją znajdę – na balkonie, przyległym do salonu.
– Mamo… – zaczęłam marudnym tonem, wpadając na balkon. – Słyszałaś, co zrobił Darrell? – Rzuciłam wydruk z komputera na jej kolana, po czym podeszłam do stolika, na którym Marie, asystentka i przyjaciółka mojej matki, postawiła lemoniadę. Nalałam sobie szklankę napoju i wypiłam w trzech dużych łykach.
Odstawiłam szklankę z trzaskiem i odwróciłam się z powrotem do matki. Siedziała wyciągnięta wygodnie na leżaku, paznokcie u jej rąk błyszczały od świeżego lakieru. Marie właśnie malowała jej paznokcie u nóg. Matka zignorowała papierzyska – nic dziwnego, były zapisane po francusku, a ona niezbyt radziła sobie z tym językiem. Wydrukowałam je głównie po to, by uzyskać dramatyczny efekt.
– Ja też się cieszę, że cię widzę, kochana – odparła mama, nadstawiając policzek do całusa.
– Jestem zbyt wkurzona na uprzejmości – fuknęłam. Poczułam jednak, że mimo wszystko Marie zasługuje na komplement. – Cześć, Marie, przepyszna lemoniada.
– Dziękuję – odparła, unosząc wzrok znad stopy mamy i przenosząc go na moje buty.
– Fantastyczne buciki. Jimmy Choo?
– Valentino. Kupiłam specjalnie do kostiumu. Myślę, że… – Urwałam. Nie przyszłam tu dyskutować o modzie. Gdybyśmy teraz zboczyły na jej temat, mogłybyśmy tak rozmawiać cały dzień. – Nieważne. Darrell… – Wyrzuciłam ręce w powietrze. Kuzyn ojca totalnie mnie dobijał. Miałam zaledwie dwadzieścia pięć lat, a on już sprawiał, że najchętniej bym umarła.
– Kochanie, uspokój się, bo się spocisz. Cóż takiego zrobił Darrell? – Mama skinęła głową na leżak obok siebie. Byłam zbyt wściekła, żeby wysiedzieć w miejscu, ale wzięłam głęboki wdech, aby się nieco uspokoić.
– Sprzedaje sieć dla dzieci. Sieć dla dzieci – powtórzyłam, gdyż ani matka, ani Marie nie zareagowały odpowiednio. – Po sugestiach z ostatniego kwartału, żeby sprzedać kilka kanałów informacyjnych… – Ciężko było mi się zmusić, by dokończyć to zdanie nawet w myślach. – Zanim firma trafi w moje ręce, nic z niej nie zostanie!
Matka spojrzała na Marie, która uśmiechnęła się pocieszająco.
– A może pomyśl tak, że będziesz mieć po prostu mniej na głowie? – zasugerowała ciemnowłosa asystentka. Była dla mnie jak członek rodziny.
– Mniej na głowie? – Nie mogłam uwierzyć, że to słyszę! Ponownie pomaszerowałam wściekłym krokiem ku stolikowi z lemoniadą. Szkoda, że nie było w niej wódki. Tym razem piłam małymi łykami, wspominając słowa mojej terapeutki: „Nie daj sobą rządzić dniowi. To ty nim dyrygujesz”. Powtórzyłam sobie tę mantrę kilkakrotnie w myślach, po czym wróciłam do rzeczywistości.
– Firma to suma części składowych – wyjaśniłam tak cierpliwie, jak tylko byłam w stanie. – W Dyson Media liczy się każda część. Darrell chce odcinać po kawałku i sprzedawać te kawałki najwyższym oferentom, by zarobić, póki firma należy jeszcze do niego. Kiedy ja ją przejmę, zostaną najwyżej okruchy. Dyson Media nie będzie już istnieć.
Nie