Zbawiciel. Leszek HermanЧитать онлайн книгу.
i utknął praktycznie na samym środku mostu. Pluł sobie w brodę, że nie zjechał do portu mostem do Hryniewieckiego. Tam było pusto, bo przeprawa wiodła wyłącznie do portu i do oczyszczalni ścieków na Ostrowiu Grabowskim. Praktycznie nikt tam nie jeździł. Ale zupełnie o tym zapomniał. Na budowę jeździł zazwyczaj rano, w okolicach siódmej, wtedy jeszcze było w miarę spokojnie. Dzisiaj na popołudniowe spotkanie pojechał po prostu automatycznie, jak koń w kieracie.
No i utknął.
Na rusztowania wieży obserwacyjnej wchodziła właśnie grupa robotników. Widział, jak kilku mężczyzn wspina się po metalowych drabinach na ostatni poziom. Tuż pod nakrytym dachówką, spiczastym hełmem wieży. Na samym jej szczycie była platforma widokowa, otwarta na cztery strony wielkimi, łukowymi otworami. A do tego profilowany gzyms, kamienne i ceglane detale, stalowe kotwy i mnóstwo innego starego badziewia. Od zajebania robót konserwatorskich. A tymczasem narada w baraku na dziedzińcu pewnie już wkroczyła w etap sporów o kolejne niedotrzymane terminy oraz o źle oczyszczone partie ścian.
Marek, czując, że znowu się nakręca, odetchnął głęboko.
Samochód przed nim przetoczył się znowu kawałek, a jego audi zatrzymało się jakieś kilkadziesiąt metrów od wieży. Miał na nią teraz piękny widok.
Rusztowania od strony rzeki, z braku możliwości sensownego statycznego oparcia na ziemi przez przebiegający poniżej ciepłociąg, były zamocowane do elewacji na stalowych kotwach wkręconych w konstrukcję ścian. To rozwiązanie krytykował nadzór autorski, ale im nigdy nic nie pasowało.
Marek spojrzał na zegarek i głośno jęknął. Gdzieś obok rozległ się klakson, a stary diesel ciężarówki przed nim dychawicznie zacharczał.
To dlatego nie usłyszał wybuchu.
Pogrążony w myślach na temat tego, jak obsmarują go na naradzie, zauważył nagle, że wokół zrobiło się chyba jakieś zamieszanie. Z kilku samochodów wysiedli ludzie, a gdzieś z przodu usłyszał czyjeś krzyki.
I nagle zobaczył, jak wali się część rusztowania od strony wiaduktu mostu.
Z głośnym metalicznym łomotem runęły w dół stalowe przęsła i pojedyncze rury. Mata osłaniająca rusztowanie rozerwała się, pociągając za sobą kolejne elementy stalowej konstrukcji.
Marek na moment skamieniał. Patrzył z przerażeniem i czuł, jak wali mu serce. Zaciągnął hamulec ręczny, szarpnął za klamkę i wypadł na zewnątrz.
W tym momencie od ściany odspoił się cały pion i kolejny poziom stalowych pomostów runął w dół. Marek przeskoczył przez stalową odbojnicę jezdni i dopadł do balustrady. Na jego oczach zwaliła się prawie cała ściana metalowych elementów rusztowania, z potwornym jazgotem roztrzaskując się na biegnących poniżej rurach ciepłociągu i leżących już na dole innych stalowych częściach.
Na moście rozlegało się głośne trąbienie, ludzie, którzy tkwili za kierownicami samochodów i nie zauważyli jeszcze, co się dzieje, patrzyli z wściekłością na opuszczających swoje auta innych kierowców przed nimi.
Jakaś kobieta dopadła balustrady obok Marka i wychyliła się przez poręcz.
– Boże! Widzi pan? Tam ludzie spadli! – Pokazała ręką w dół, w kierunku stosu pogiętego żelastwa.
Marek zobaczył, że na trawniku pomiędzy rurami leżą chyba dwa ciała. Poczuł, jak z twarzy odpływa mu cała krew.
Sięgnął do kieszeni i od razu przypomniał sobie, że komórkę zostawił na siedzeniu. Przeskoczył odbojnicę, szarpnął drzwi i chwycił telefon.
Obok niego i trochę dalej wzdłuż balustrady mostu zebrał się już spory tłumek gapiów, a ze stojących w korku samochodów ciągle dochodziły kolejne osoby.
– Pogotowie ratunkowe, słucham – po trzecim sygnale odezwała się jakaś kobieta.
– Wypadek w budynku straży pożarnej! – Marek krzyknął do słuchawki. – Potrzebny będzie sprzęt specjalistyczny do cięcia stali!
– Skąd pan dzwoni? Straży pożarnej gdzie? – spytała kobieta beznamiętnym głosem jak automat.
– Szczecin, Bytomska jeden! Rusztowanie się zawaliło!
– Przed chwilą mieliśmy dwa telefony z Energetyków, z mostu nad Parnicą.
– Tak! To to samo! Stoję właśnie na tym moście! Ale podjechać musicie na dół, od strony Bytomskiej albo od Bulwaru Śląskiego. Prędzej, pospieszcie się! Tu się zaraz zrobi jeszcze większy korek!
– Dobrze, już wysyłam karetkę!
Marek schował telefon do kieszeni i wyjrzał przez balustradę.
Od strony dziedzińca straży pożarnej nadbiegało właśnie kilkoro ludzi. Na zachowanej części rusztowania stały trzy osoby, kurczowo trzymając się stalowych prętów.
Wieża miała w przekroju kształt kwadratu. Od strony Łasztowni przylegała do budynku dawnej bramy i dalej wartowni, od strony rzeki zaś, czyli od południa, wznosiła się jej ściana szczytowa, wyrastająca nad biegnącym poniżej mostu i przebijającym się pod nim tunelem Bulwarem Śląskim. I to od niej oderwało się rusztowanie i pogruchotanymi szczątkami zasłało teraz jezdnię na bulwarze.
Marek zauważył także, że spadające żelastwo rozerwało ciepłociąg, którego poszarpane fragmenty zwisały z konstrukcji wsporczej. Ocalało rusztowanie przy dwóch ścianach sąsiadujących, i to właśnie tam, od strony mostu, stali teraz ludzie.
Rozejrzał się. Miał wrażenie, że nerwy zaraz oderwą mu głowę od reszty ciała. Nie było szans, żeby drgnęły samochody, z których powyłazili prawie wszyscy pasażerowie. Z zapamiętaniem robili teraz zdjęcia telefonami komórkowymi.
I nagle uprzytomnił sobie, że rusztowanie na ścianie zachodniej, tej, która stała raptem kilka metrów od wiaduktu mostu, także przecież częściowo opierało się na hakach.
Jeśli haki zostały naruszone, to rusztowanie zwali się na jezdnię.
Podbiegł do balustrady i zaczął krzyczeć do trojga konserwatorów, którzy sparaliżowani strachem wciąż stali z plecami przylepionymi do ścian.
– Spierdalajcie stamtąd! Natychmiast! – Przepchnął się pomiędzy ludźmi i zaczął machać energicznie w kierunku wieży.
Któraś z postaci drgnęła i powoli zaczęła się przesuwać w kierunku narożnika i drabiny na niższe poziomy.
Marek złapał za rękaw stojącą najbliżej kobietę.
– Proszę się stąd odsunąć! – wrzasnął. – To rusztowanie może się zwalić na samochody!
Kobieta w pierwszej chwili spojrzała na niego ze złością, ale prawie od razu w jej oczach pojawił się także strach.
– Wysiadać! – Marek biegł wzdłuż jezdni i walił w dachy samochodów stojących najbliżej balustrady. – Rusztowanie może tutaj runąć.
Jakby pobudzone tym do działania rusztowanie nagle tąpnęło. Gwałtownie obniżyło się o kilkanaście centymetrów, wzbijając tuman kurzu. Z górnego poziomu spadł spory pojemnik i roztrzaskał się o pręty poniżej, bluzgając dookoła zieloną farbą.
Stojący przy balustradzie tłumek drgnął, odskoczył do tyłu i zamarł. Na moment wszystko zatrzymało się w kadrze, po czym rozległ się charczący łomot i cała konstrukcja stalowych pomostów zaczęła powoli odrywać się od wieży.
Na moście wybuchła panika. Gapie rzucili się do ucieczki. Z samochodów wyskoczyli ludzie i widząc, co się dzieje, zaczęli biec za innymi.
Marek zadarł głowę. Niczym w zwolnionym tempie widział, jak ściana stali powoli przekrzywia się, po czym zaczyna łamać na kawałki i lecieć w dół.
Nie