Zbawiciel. Leszek HermanЧитать онлайн книгу.
zacząć chodzić ze mną na zumbę. To lepsze niż jakieś gówniane snobistyczne bieganie. W butach za pół tysiaka.
Paulina podniosła głowę i spojrzała na Piotra wzrokiem, który powinien mu wypalić dziurę na czole.
– Idziemy! – Ruszyła w kierunku budynku straży pożarnej, widocznego już za szpalerem drzew obrastających nasyp mostu.
– O rany! Patrz! – Piotr przystanął, gdy znaleźli się obok narożnika gmachu. Wyszarpnął z wąskich dżinsów komórkę i zaczął filmować.
Pomiędzy nasypem a ścianą budynku przemykała nitka ciepłociągu. Teraz w tym miejscu było gruzowisko pogiętych stalowych belek i kratownic.
– Może przeleziemy tędy, pod tym ciepłociągiem – Piotr skinął ręką w kierunku zwaliska żelastwa – zamiast lecieć naokoło Bytomską.
– Żeby się na nas coś jeszcze zwaliło? – wydyszała Paulina, wskazując głową zwisające ze ścian fragmenty rusztowania. – Poza tym to jest łażenie po miejscu wypadku.
– Jeszcze nie ma policji.
– Ty się bardziej do tabloidu jednak nadajesz, a nie do gazety.
– I tak tam wyląduję, jak Przeworska zostanie z nami jeszcze z miesiąc.
– Ja wyląduję na kozetce.
– Oj, przestań – ofuknął ją Piotr. – Idziemy! Póki co zrobimy zajebisty materiał na nasz portal. Jak wrzucimy to za godzinę, to będziemy pierwsi w mieście.
Piotr, nie czekając, przelazł pod stalową rurą ciepłociągu i ruszył po trawie wzdłuż wiaduktu mostu. Paulina rozejrzała się dookoła siebie i kręcąc głową z niezadowoleniem, poszła za nim.
Obok ciepłociągu leżały fragmenty zniszczonego rusztowania – pogięte stalowe panele, rury, ale także deski oraz kubły z farbą i rozmaite materiały budowlane. Piotr cały czas trzymał przed sobą komórkę.
– Gazeta powinna nam zapewnić kamerki sportowe – rzucił, pokonując stertę żelastwa.
– Jasne! – Paulina starała się trzymać jak najbliżej wiaduktu. – Ciesz się, że cienkopisy i mazaki nam czasem dają.
– Zobacz! – Piotr nagle zamarł.
Przed nimi wyłonił się narożnik budynku, za którym widać było wysokie stalowe filary, na których biegł ciepłociąg, a dalej, zasypaną stalowymi belkami jezdnię na bulwarze Śląskim. Nieco dalej grupa robotników zbierała i rozkładała fragmenty rusztowania. Pod samą ścianą piętrzyła się kupa pogiętych kratownic.
– Co takiego niby? – Paulina wyjrzała zza pleców Piotra.
– Tutaj. – Piotr ze zgrozą wycelował palec w kierunku złomowiska.
Na niektórych kratownicach, ale przede wszystkim na trawie obok i pod stalowymi przęsłami, widać było kolorowy nalot.
Piotr dmuchnął i z najbliższej belki uniósł się w powietrze kłąb barwnych okruchów.
Paulina zmartwiała.
Słychać było hałas stalowego złomu, który robotnicy przekładali z miejsca na miejsce, głośne pokrzykiwania oraz narastający z oddali sygnał nadjeżdżających karetek pogotowia.
– Co wy tu robicie?! – zza narożnika dobiegł ich nagle męski głos.
Na trawie obok jezdni stał mężczyzna w żółtej kamizelce i białym kasku.
– Tu nie wolno włazić! Nie zauważyliście, że był wypadek! Wypierdalać stąd!
– Już idziemy, panie majster. – Piotr podniósł ręce w uspokajającym geście. – Ulica tam dalej jest zastawiona.
– Nie zauważył pan tablic ostrzegawczych?! – Mężczyzna w kasku spostrzegł nagle komórkę w ręku Piotra. – A to co jest? Filmujecie nas?
– Spadamy! – Piotr odwrócił się i złapał Paulinę za rękaw.
– Pierdolone hieny! – Majster ruszył za nimi w pogoń.
Paulina przeskoczyła przez najbliższą hałdę żelastwa, ominęła słup trakcji ciepłowniczej i pognała wzdłuż wjazdu na most. Słyszała tuż za sobą tupot szybkich kroków Piotra.
– Niech ja was dorwę, skurwiele! – Mężczyzna zatrzymał się przy gruzowisku i pogroził im pięścią. – Łajdactwo jebane!
Paulina i Piotr przebiegli cały odcinek nasypu mostu nad Parnicą i zatrzymali się dopiero za pniem drzewa tuż przy schodach prowadzących na chodnik na moście.
– Boże! Ja przy tobie na samo dno dziennikarstwa spadam. Pieprzony paparazzi się znalazł! – Paulina wyjrzała zza drzewa. Ciężko oddychała.
Na szczęście robotnicy z budowy zaniechali pościgu.
– Zobacz! – Piotr sięgnął do kieszeni i wyciągnął garść płatków. – Udało mi się w ostatniej chwili zgarnąć.
– I po co ci to? – Paulina oparła się o drzewo. – Zrobisz badania węglem C czternaście? W naszej kuchni redakcyjnej?
– Porównamy, czy to te same rośliny. To może być jakaś informacja.
– Piotruś. – Paulina postukała się palcem w czoło. – Jaka informacja, do diabła? Policja pewnie to zrobi nieco bardziej profesjonalnie od ciebie.
– Jasne – zakpił Piotr. – O ile tylko znajdą odpowiednie zaklęcie w modlitewniku milicjanta katolika.
– Boże! – fuknęła Paulina. – Dlaczego ja cię w ogóle słucham?!
– Jak na razie to tylko my wiemy, że tu także były te płatki kwiatów.
– Wypatrzyliśmy to na fotkach w necie. Pewnie na forach już o tym gadają.
– Dlatego jak najszybciej musimy wsadzić mój film na nasz portal – powiedział Piotr i rzucił się biegiem przez ulicę.
Biurowiec Lastadia Office, gdzie mieściła się redakcja gazety, znajdował się za zakrętem. W miejscu, w którym się zatrzymali, było go już widać. Pomiędzy filarami Trasy Zamkowej majaczył dach biurowca.
– Chryste! – powiedziała Paulina z rezygnacją i ruszyła za Piotrem. – Zabiję w końcu tego gówniarza!
Urszula kątem oka obserwowała, jak Paulina z Piotrem raptem się zerwali i pochyleni nad laptopem tego pętaka zaczęli najwyraźniej coś knuć. A potem nagle zabrali się i gdzieś poszli, z trudem zachowując pozory, że wychodzą sobie ot tak, po śniadanie.
Coś musiało być na rzeczy.
Urszula nie lubiła Pauliny. Tego jej efekciarskiego napuszonego lewactwa, tego zakłamanego feminizmu i pustego żałosnego ateizmu. Nie o to chodzi, że miała coś do ludzi niewierzących oczywiście, ale nie znosiła, jak ktoś się z tym obnosił. Manifestował tę pozbawioną wartości bezideowość.
Nieźle się dobrali z tym chłystkiem. Do gejów też nic nie miała oczywiście, przecież nie była żadną homofobką. Co to w ogóle za określenie? Nienawidziła po prostu tej ideologii, tego wpychania ludziom, że to jest normalne, gdy dwóch facetów sypia ze sobą. Nikomu nie zamierzała zaglądać do łóżka, ale nie życzyła sobie, żeby ktoś tak ostentacyjnie się z tym afiszował. Miała wśród znajomych gejów, o których wszyscy wiedzieli, ale oni nie chełpili się tym, żyli skromnie i samotnie na boku, nie wchodząc ludziom w oczy. I tak powinno być. Każdy dźwiga jakiś krzyż.
Nie była uprzedzona, to śmieszne. Po prostu irytował ją tymi swoimi pompatycznymi, górnolotnymi ekologicznymi bredniami. Prawda była taka, że tacy jak on wycierali sobie gęby prawami zwierząt, wierutnymi bzdurami o ociepleniu klimatu i jakiejś wydumanej, bezglutenowej, hipsterskiej katastrofie