Grzeczna dziewczynka. Anna SakowiczЧитать онлайн книгу.
do córki przyjechałam i nie wiem, gdzie tu sklepy są – odparła. – A apteka jest blisko?
– U tej pisarki pani mieszka – stwierdził, wskazując ruchem głowy na dom Mirandy. – Apteka tu blisko jest. Na końcu ulicy w białym domu. Za zakrętem tam… – Pokazywał dłonią kierunek. – Po drugiej stronie ulicy jest duży sklep.
Chłopak wcisnął dłonie w kieszenie ciasnych dżinsów i z zainteresowaniem przyglądał się staruszce. Potem rzucił okiem na zegarek.
– Moja babcia zaraz będzie tędy szła, bo o tej godzinie na spacer wychodzi. Łazi wzdłuż ulicy tam i z powrotem. Codziennie. To może pani pokaże, gdzie jest apteka.
– Dziękuję – odparła Zuzanna. – Niech ci Święta Matulka da zdrowie.
Nastolatek uśmiechnął się pod nosem. Poprawił kępkę włosów i poszedł w kierunku swojego domu. A seniorka postanowiła poczekać przy ogrodzeniu, aż babka chłopaka rozpocznie codzienny spacer. Wreszcie będzie miała do kogo gębę otworzyć, bo z Mirką to nie da się pogadać. Cały czas ślęczy przed tą swoją maszyną i udaje, że pracuje. A jaka to praca? Porządna praca to taka od ósmej do piętnastej z opłaconym ZUS-em i trzynastką raz w roku.
W tym czasie Miranda podeszła do okna i przyglądała się swojej babce.
– Co ty znów kombinujesz? – szepnęła do siebie. Jednak staruszka stała grzecznie przy płocie i nie zapowiadało się, by coś zbroiła. Pisarka wróciła więc do pracy, a Leoś leniwie przeciągnął się tuż przy jej boku.
Zuzanna w dalszym ciągu wypatrywała babci chłopaka, którego zaczepiła. I kiedy wreszcie na horyzoncie pojawiła się kobieca sylwetka, o mało nie podskoczyła z radości. Zdziwiła się jednak, gdy zauważyła młodą osobę.
– Szczęść Boże – ukłoniła się nieznajomej, którą na oko oceniła na mniej więcej pięćdziesiąt kilka lat. Nie wiadomo, dlaczego spodziewała się kogoś w swoim wieku. Dopiero teraz do niej dotarło, że wyrostek nie mógł mieć starej babki.
– A szczęść Boże – odpowiedziała kobieta. Podpierała się kulą, więc na chwilę się zatrzymała, by spojrzeć na staruszkę. – Wnuczek mi powiedział, że będzie mnie pani wypatrywać. Mogę oczywiście pokazać aptekę – dodała. – Tylko ja powoli kuśtykam, bo widzi pani, jaka ze mnie kaleka.
Zuzanna, nie czekając na słowa zachęty, otworzyła furtkę i po chwili stała już przy nowej znajomej.
– A ja nareszcie gnaty rozruszam, bo siedzę w tym domu i nawet gęby nie ma do kogo otworzyć.
– Do wnuczki pani przyjechała?
– Tak…
– Ma pani szczęście – odparła kobieta. – Mieć pisarkę w rodzinie to pewnie zaszczyt. Wszyscy tu Mirandę czytamy.
Babka wyprostowała się z dumą. Nie spodziewała się, że jej wnuczka jest taka znana w okolicy. Wydawało się jej, że ludzie raczej książek nie czytają. Sama zresztą nie sięgała po nie, bojąc się, że znajdzie w nich bezeceństwa i zgorszenie, dlatego zawsze miała przy sobie książeczkę do nabożeństw i kiedy naszła ją ochota na lekturę, sięgała właśnie po nią. U Mirandy w domu tylko jakoś tak, chyba wśród książek chęć ją wzięła, żeby co innego poczytać.
– Pani, bo ta moja wnuczka to cały czas siedzi i pisze – dodała. – A kłamie w tych książkach!
Rozmówczyni zaśmiała się. Staruszka wydała się jej zabawna.
– A po co pani do apteki idzie? – spytała. – Chora jest pani?
Wtedy babcia zaczęła opowiadać, jak to w czterdziestym czwartym jako dzieciak dla Niemca pracowała i pięćdziesięciokilowe worki z ziarnem musiała dźwigać, a czasami nawet w wodzie po kolana stać. I teraz przez to łamie ją w kościach. Kulfy bolą, kręgosłup w strzępach, a i jednej nerki nie ma, bo to w sześćdziesiątym piątym już prawie żegnała się ze światem, ale ją lekarze odratowali. Nerkę jednak odjęli i od tamtej pory była już na rencie, bo do żadnej roboty się nie nadawała.
Znajoma słuchała z uwagą. Ani razu nie przerwała staruszce, bo miała wrażenie, że i tak nie przebije się przez sznur zdań. Uśmiechała się, kiwała głową, od czasu do czasu wzdychając nad ciężkim losem seniorki.
– A jak pani ma na imię? – spytała wreszcie Zuzanna.
– Jadwiga – odparła. – Teraz na zwolnieniu lekarskim jestem, więc w domu siedzę – dodała. – A że nogę trzeba rehabilitować, więc codziennie o tej porze spaceruję po naszej ulicy. Pusto tu, ruchu nie ma, więc przyjemnie.
– Jakie przyjemnie? – oburzyła się babka. – Ja myślałam, że do Gdańska jadę do wnuczki, a tu zadupie takie, że psy dupami szczekają – zaśmiała się i zaraz przeprosiła za wulgaryzmy.
– Dla pisarki to idealne miejsce chyba.
– Może… – westchnęła. – Tylko że ona męża musi sobie znaleźć, a nie tak ślęczeć w chałupie jak ten kołek w płocie. I wie pani – ściszyła nagle głos. – Jej by trza pomóc. Ja wiem, że ona rozczochrana łazi i rozmemłana. Nie ubierze się ładnie, ale może jaki desperat w okolicy jest, co?
Jadwiga parsknęła śmiechem. Przez chwilę nawet nie mogła złapać tchu, bo nie spodziewała się, że staruszka ma plany matrymonialne wobec wnuczki.
– Myślę, że może nie powinna się pani wtrącać – odparła. – U nas tu na ulicy raczej kawalerów brak. Aptekarz jest wdowiec, ale on pewnie nie dla niej, bo koło sześćdziesiątki.
– Pani! Mężczyzna to może być starszy. Wtedy mu głupoty nie są w głowie, za spódniczkami nie gania.
Jadwiga znów parsknęła śmiechem. Do samej apteki nie mogła powstrzymać chichotu. Była też ciekawa, co zabawna staruszka zrobi. Pewnie będzie chciała dokładnie obejrzeć aptekarza. I nie myliła się. Babka od progu zrobiła się słodka jak cukierek. Starała się dobierać odpowiednie słowa, by wypaść jak najlepiej. Spodobał się jej mężczyzna za ladą, bo był starannie ogolony. Twarz może miał zbyt okrągłą i brzuch lekko odstający, ale poza tym wydał się jej odpowiedni. Aptekę posiadał! I dom. A to już były największe ze wszystkich plusów. Trzeba było tylko jakoś Mirkę zmobilizować do zaglądania do apteki, a aptekarza skłonić do odwiedzin u wnuczki. Już prawie zacierała dłonie na samą myśl o swoim genialnym planie.
* * *
Miranda wyjrzała przez okno w poszukiwaniu babki. Serce mocniej jej zabiło, bo przecież seniorka kompletnie nie znała okolicy! Wybiegła przed dom.
– Babciu! – krzyknęła. Jednak Zuzanny nie było w pobliżu. – Babciu!
Kobieta przez chwilę wahała się, w którą stronę powinna biec na poszukiwania. Zastanawiała się też, ile czasu mogło minąć od momentu, gdy widziała babkę po raz ostatni przez okno. Potem rzuciła się biegiem w lewą stronę. Natknęła się na sąsiadkę, jednak ta nie widziała staruszki. Zawróciła i teraz pędziła chodnikiem przed siebie, wyobrażając sobie, że babcia zasłabła i pewnie leży gdzieś przy drodze.
W pewnym momencie jednak zauważyła dwie kobiece sylwetki. Jedna podpierała się kulą, druga szła zamaszystym krokiem. Bardzo znajomym w dodatku. Miranda stanęła jak wryta i przez chwilę przyglądała się kobietom.
– Babciu! – krzyknęła wreszcie i ruszyła do niej. – Nic ci nie jest? Gdzie ty byłaś? Gdzie masz laskę? Zasłabłaś? Jadziu, dziękuję, że ją przyprowadziłaś.
W tym momencie Jadwiga po raz kolejny tego dnia parsknęła śmiechem. Złapała się jedną ręką za brzuch i nie mogła się uspokoić. Miranda przyglądała się jej z ciekawością, bo pierwszy raz w życiu widziała swoją koleżankę w takim stanie.
– Prze…