Spętani przeznaczeniem. Вероника РотЧитать онлайн книгу.
wiele możliwości tego, jak rozwinie się przyszłość – odezwała się w końcu i przesunęła dłonią po czole, by otrzeć pot. – Nie sądziłam, że ta jest prawdopodobna. W przeciwnym razie ostrzegłabym cię.
– Nie, nie zrobiłabyś tego – odpowiedziałam, unosząc ramię. – Interweniujesz tylko wtedy, kiedy pasuje to do twoich celów. Mój spokój i dobre samopoczucie niewiele dla ciebie znaczą.
– Cyra…
– Nieważne – dodałam. – Nienawidziłam go. Ja… Po prostu nie udawaj, że się mną przejmujesz.
– Nie udaję – stwierdziła.
Sądziłam, że dostrzegę w niej choć trochę Akosa. W gestach… tak, być może w niej był. Poruszające się brwi i szybkie, zdecydowane ręce. Ale jej twarz, jej jasnobrązowa skóra i wątła budowa ciała zdecydowanie nie przypominały jego.
Nie wiedziałam, jak potraktować jej szczerość, więc przeszłam nad nią do porządku dziennego.
– Zanieśmy go do zsypu na śmierci – zaproponowała.
Uniosłam jego cięższą część ciała, czyli głowę i barki, więc ona sięgnęła po stopy. Na szczęście pojemnik na odpadki znajdował się kilka metrów od nas. Kolejne nieoczekiwane udogodnienie. Niosłyśmy go etapami, po kilka kroków. Jego głowa kołysała się na boki, a otwarte oczy słały puste spojrzenia. Nie mogłam na to nic poradzić. Położyłam go tuż obok zsypu i nacisnęłam przycisk otwierający pierwsze drzwiczki, te na wysokości pasa. Miałyśmy szczęście, że nie był zbyt szeroki w barkach, gdyż w przeciwnym razie nie zmieściłby się. Ułożyłyśmy go w ciasnym pojemniku i zgięłyśmy mu nogi tak, by drzwiczki mogły się zamknąć. Kiedy zaś się zamknęły, nacisnęłam kolejny przycisk i otworzyłam zewnętrzne drzwi. Przechyliłam tacę zsypu, by wyrzucić ciało w przestrzeń.
– Znam waszą modlitwę. Mogę ją wygłosić, jeśli chcesz – zaproponowała Sifa.
Pokręciłam głową.
– Odmawiali ją podczas pogrzebu mojej matki – powiedziałam. – Nie chcę.
– Zauważ jednak, że wypełnił swój los – dodała. – Poniósł klęskę za sprawą rodziny Benesit. Nie musi się już ich bać.
To było całkiem miłe.
– Pójdę się umyć – oświadczyłam. Krew na moich dłoniach zaczęła krzepnąć i swędzieć.
– Pozwól, że zanim odejdziesz, przestrzegę cię. Ryzek nie był jedyną osobą, którą kanclerz obwinia o śmierć siostry. W rzeczywistości zaczęła od niego, ponieważ znacznie poważniejszą karę przygotowała dla kogoś innego. I nie zrezygnuje z niej. Znam ją na tyle dobrze, by wiedzieć, jaki ma charakter. Ona nie wybacza!
Przez chwilę patrzyłam na nią, aż w końcu znaczenie jej słów dotarło do mnie.
Mówiła o Eijehu, wciąż uwięzionym w drugim magazynku. I nie tylko o Eijehu, lecz także o reszcie nas – zamieszanych, zdaniem Isae, w śmierć Orieve.
– Na pokładzie znajduje się kapsuła ratunkowa – powiedziała Sifa. – Możemy ją wystrzelić. Zgromadzenie z pewnością przyleci po nią.
– Powiedz Akosowi, by podał jej środek usypiający – powiedziałam. – Nie mam teraz ochoty na walkę.
ROZDZIAŁ 4 AKOS
AKOS OMIJAŁ SZTUĆCE POKRYWAJĄCE podłogę kambuza. Woda już się gotowała, fiolka środka usypiającego czekała, by dołączyć do herbaty. Musiał jeszcze dorzucić do cedzaka kilka suszonych ziół. Nagle statek drgnął i Akos stanął na widelcu, miażdżąc piętą jego zębiska.
Przeklął swój głupi mózg, który wciąż podpowiadał mu, że dla Eijeha istnieje jeszcze nadzieja. W galaktyce żyje wielu ludzi z niezwykłymi darami. Ktoś z pewnością będzie wiedział, jak mu pomóc. Był już jednak zmęczony kurczowym trzymaniem się nadziei. Żył nią od lądowania wśród Shotet i dopiero teraz czuł, że jest gotów odpuścić. Pozwolić losowi zabrać się tam, dokąd miał iść. Na śmierć, do Noaveków, do Shotet.
Obiecał tacie, że sprowadzi Eijeha do domu. Może jedynie do tego miejsca – gdzieś w kosmosie – mógł go zaprowadzić. Może to musiało mu wystarczyć.
Ale…
– Zamknij się – powiedział do siebie i wrzucił zioła do cedzaka. Nie miał pod ręką lodokwiatów, ale nauczył się dostatecznie dużo o roślinach z Shotet, by przygotować uspokajającą mieszankę. Proces nie wymagał zresztą specjalnego kunsztu. Akos przechodził przez kolejne etapy warzenia naparu, posypując pocięty korzeń garoku startymi pancerzykami fenzu i dla smaku wyciskając na wierzch odrobinę nektaru. Nie wiedział nawet, jak nazywają się rośliny, z których go pozyskał – kiedy przebywał w wojskowym obozie treningowym pod Voą, przywykł do nazywania tych niewielkich, delikatnych kwiatów „ozdobną breją”, ponieważ bardzo łatwo się rozpadały. Nigdy jednak nie poznał ich nazwy. Smakowały słodko i prawdopodobnie dlatego je ceniono.
Kiedy woda się zagotowała, przelał ją przez cedzak. Uzyskany ekstrakt był brązowy i mętny, idealny do ukrycia żółtego środka usypiającego. Mama kazała mu uśpić Isae i nawet nie zapytał jej o powody. Nie interesowało go to, byle tylko zniknęła mu z oczu. Nie mógł zapomnieć o tej dziewczynie stojącej nad zachlapanym krwią Ryzekiem, zupełnie jakby uczestniczyła w pokazie. Isae Benesit być może miała twarz swojej siostry, ale jej nie przypominała. Nie potrafił wyobrazić sobie Ori stojącej tam i patrzącej, jak ktoś umiera. Bez względu na to, jaką nienawiścią by go darzyła.
Kiedy uwarzył ekstrakt i zmieszał go ze środkiem usypiającym, zaniósł miksturę Cisi, która siedziała na ławce przed wejściem do kambuza.
– Czekasz na mnie? – zapytał.
– Tak – odpowiedziała. – Mama mi kazała.
– No dobrze – stwierdził. – Zaniesiesz to Isae? Powinna po tym zasnąć.
Cisi uniosła brew.
– Sama tego nie pij – dodał.
Wyciągnęła rękę, lecz zamiast chwycić kubek, położyła mu dłoń na nadgarstku. Jej spojrzenie zmieniło się – stało się ostrzejsze – jak zawsze, kiedy jego dar nurtu osłabiał ten należący do niej.
– Co zostało z Eijeha? – zapytała.
Akos zadrżał. Nie chciał myśleć, co pozostało z jego brata.
– Ktoś, kto służył Ryzekowi – odpowiedział jadowitym głosem. – Kto nienawidził mnie, naszego taty, prawdopodobnie ciebie i mamy.
– Jak to możliwe? – Zmarszczyła brwi. – On nie może nas nienawidzić tylko dlatego, że ktoś włożył mu do głowy inne wspomnienia.
– Myślisz, że nie wiem? – warknął Akos.
– Może więc…
– Trzymał mnie, kiedy byłem torturowany! – Włożył jej kubek w ręce.
Odrobina gorącej herbaty wylała im się na dłonie. Cisi drgnęła, ocierając knykcie o spodnie.
– Poparzyłaś się? – zapytał, wskazując jej ręce.
– Nie – odpowiedziała. Dar nurtu przywrócił miękkość jej spojrzeniu. Akos nie potrzebował teraz żadnej delikatności, dlatego odwrócił się.
– To jej nie zaszkodzi, prawda? – zapytała Cisi, stukając palcem w kubek, tak by usłyszał ting ting ting.
– Nie – przyznał. – Dzięki temu naparowi nie będziemy musieli jej skrzywdzić.
– Zaniosę