Star Force. Tom 11. Zagubieni. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
Zaraz, zaraz. Napisałeś i uwolniłeś wirusa, przebywając wewnątrz zbudowanego przez Pradawnych wielowymiarowego labiryntu, którego działanie ledwo rozumiesz? Umieściłeś malware w cybernetycznym systemie obcych? Oszalałeś?
– Biologiczne formy życia mogą tak sądzić. W każdym razie skrypt wyłącznie się powiela i rozprzestrzenia, próbując dotrzeć do jakiegoś odbiorcy. Nie robi nic więcej.
– I podałeś w tej wiadomości informacje o naszej pozycji? Współrzędne układu gwiezdnego albo inne namiary?
Macki Marvina zakołysały się trochę niespokojnie.
– Zawarcie tych danych było niezbędne do osiągnięcia zamierzonych celów.
– Więc każdy odbiorca wiadomości będzie wiedział, gdzie się znajdujemy, nie tylko ci z Sił Gwiezdnych. Napisałeś coś jeszcze?
Teraz kamery i macki Marvina wiły się, co jasno świadczyło o tym, że zbliżam się do niewygodnego sedna sprawy.
– Zaszyfrowany pakiet danych zawierający podsumowanie naszej sytuacji – powiedział.
Pacnąłem się dłonią w czubek głowy.
– Czyli właśnie wysłałeś dane wywiadowcze na temat naszej misji i obecnego statusu do obcego systemu komputerowego, który być może ciągnie się przez całą Galaktykę. Nie dostrzegasz tu pewnego problemu?
– Na przyszłość mogę zaostrzyć kryteria swojego systemu ewaluacji ryzyka. Ale dane są dobrze zaszyfrowane.
– A czy ty potrafiłbyś przełamać takie zabezpieczenia?
– Oczywiście. Gdybym miał dość czasu.
– Czyli ile?
– Może miesiąc, gdybym wykorzystał wszystkie swoje obwody. Szyfrowanie było bardzo silne.
– A kiedy wysłałeś wiadomość?
– Krótko po przejściu przez okno.
Myślałem gorączkowo. Choć Marvin był niesamowicie zdolny, potrafiłem wyobrazić sobie znacznie potężniejsze sztuczne inteligencje. Od nadania wiadomości upłynął w przybliżeniu tydzień. Możliwe, że został nam mniej niż miesiąc, zanim ktoś na nią zareaguje. Choć z drugiej strony, odbiorca wiadomości mógł być niesamowicie daleko. Albo bardzo blisko. Lepiej nie ryzykować. Połączyłem się z Hansenem.
– Proszę przekazać rozkazy: stan podwyższonej gotowości, podwójne obsady zmian. Niewykluczone, że Marvin zdradził naszą pozycję nie wiadomo komu. – Następnie zwróciłem się do Sakury, która w milczeniu słuchała niepokojącej rozmowy. – Musimy przyspieszyć prace. Niech inżynierowie pracują po dwadzieścia cztery godziny na dobę, zezwalam na użycie stymulantów. Mamy być jak najszybciej gotowi.
– Tak jest – odpowiedziała, po czym zaczęła wyszczekiwać rozkazy.
Gdybym miał do czynienia z innym podwładnym, ustaliłbym dla podkręcenia tempa niemożliwy termin zakończenia prac, ale znałem Sakurę i wiedziałem, że bez żadnych gierek zrobi wszystko, co w jej mocy.
– Jeszcze jedno pytanie – powiedziałem do robota. – Skąd się wzięły tamte robale?
– W samej tylko Drodze Mlecznej są miliardy planet, więc nie potrafię…
– Nie bierz wszystkiego tak dosłownie. Powiedz w skrócie, czemu cię zaatakowały. Wlazłeś im do gniazda? Co nimi kierowało?
– Pierwszy raz zobaczyłem te istoty, gdy zaatakowały mnie w labiryncie. Możliwe, że któryś z eksperymentów je rozdrażnił. A może przyciągnął je atrakcyjny wygląd mojego korpusu?
– Ta, jasne. Dobra robota, Marvin.
– Wykrywam sarkazm.
– Przyzwyczaj się.
W tym momencie odezwał się Hansen:
– Kapitanie, wiadomość ze statku Jastrzębi.
– Już biegnę. – Wymierzyłem w Marvina palec wskazujący. – Potrzebuję potwierdzenia, tu i teraz. Zostajesz czy lecisz z nami, kapitanie Marvinie?
– Będę wam towarzyszył. To oczywiste, że bardzo mnie potrzebujecie.
– Nawet nie wiesz, jak mocno tego żałuję. Wracaj do swojego laboratorium i rozmontuj cały sprzęt, który mógłby zdradzić, że tu byliśmy. Załaduj wszystko na Charta i szykuj go do odlotu. Właśnie wymalowałeś nam na czołach wielką tarczę strzelniczą, a zwłaszcza na sobie. Czy to dotarło do twoich łańcuchów neuronalnych? Możliwe, że znów coś po ciebie idzie. Coś straszniejszego niż trzy przerośnięte owady.
– Ewentualność warta rozważenia, kapitanie Riggs – rzucił przez tylny głośnik, krocząc pospiesznie w kierunku najbliższej śluzy.
Nic nie motywowało Marvina silniej niż instynkt samozachowawczy, a ja wykorzystywałem ten fakt najlepiej jak umiałem. Robot bez wątpienia ucieknie przed potencjalnym zagrożeniem szybciej od nas, a w tej chwili dokładnie na to liczyłem.
Rozdział 4
– Dajcie wiadomość od Jastrzębi na główny ekran – rzuciłem, pędząc na mostek. Na razie nie miałem powodu, by odtwarzać ją na osobności.
Nagranie zaczęło się od symbolu wojskowego: stylizowanego ogona z kolcami. Jednostka znajdowała się co najmniej godzinę świetlną od nas, więc usiadłem i rozluźniłem się, wiedząc, że to nie będzie rozmowa. Po chwili na ekranie pojawił się Jastrząb, samiec w wojskowym mundurze przyozdobionym kilkoma odznaczeniami w formie kolorowych sznurków i piór, które tamci najwyraźniej lubili. Nabrałem wprawy w rozpoznawaniu twarzy obcych i byłem przekonany, że gdzieś go już widziałem, choć nie umiałbym stwierdzić, kto to jest.
– Witaj, komodorze Riggs – powiedział Jastrząb przez oprogramowanie tłumaczeniowe. W przeszłości kazałem im nazywać mnie komodorem, żeby poważniej mnie traktowali, i tak już zostało. – Jestem Kreel, syn Kleeda.
Rozjaśniło mi się w głowie. To on wniósł na pokład Nieustraszonego ładunek jądrowy, gdy jego ojciec próbował wykraść nam fabrykę, i to on postanowił nie wysadzić się w samobójczym ataku, za co byłem mu wdzięczny. Koniec końców zabiłem Kleeda w uczciwym pojedynku, więc byliśmy kwita. Słuchałem z zaintrygowaniem, co ma do powiedzenia.
– Czyny mego ojca skazały moją matkę oraz siostry na utratę pozycji i ostracyzm. Stanąłem więc na rozdrożu. Jedna ze ścieżek prowadzi do zakonu. To oznaczałoby koniec mojego rodu, ale matce i siostrom wolno byłoby przyjąć inne nazwisko. Druga ścieżka to wygnanie. Ta sama, którą ty obrałeś, komodorze Riggs.
Ciekawe, że widział we mnie banitę. Skąd jego zdaniem zostałem wygnany? Z własnego ludu? Z układu Pand albo litosów? A może to Jastrzębie mnie nieoficjalnie wygnały? Albo i oficjalnie. Nie śledziłem zbyt uważnie wytworów ich nieskończenie złożonej biurokracji. Obejrzałem wystarczająco wiele transmisji obcych, by przekonać się, że ich społeczeństwo jest stare i zepsute oraz, pomimo ciągłego gadania o honorze, pełne bizantyjskich zdrad i wewnętrznych rozgrywek. Większość tych ptaków używała słowa „honor” raczej z przyzwyczajenia. Często znaczyło ono tyle co „dziecinna duma”.
Nieliczni, jak choćby Klak, naprawdę wierzyli w ideę honoru. Ciekawe, czy Kreel również się do nich zaliczał.
– Ja i moi towarzysze wybraliśmy ścieżkę wygnania – kontynuował Kreel na nagraniu. – Mówi się, że wkrótce opuścisz układ przez zabójczy pierścień. Proszę o pozwolenie na zabranie się z tobą, komodorze Riggs. Zachowamy się honorowo. Przysięgniemy ci wierność i posłusznie usłuchamy twych rozkazów, choćbyś nawet posyłał nas na śmierć. – Uniósł dłonie i ogon w jastrzębim