Star Force. Tom 1. Rój. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
zwycięzcy dają prawo do jednego życzenia w nagrodę za to, że wytrwał do końca?
Płonne nadzieje? Pewnie tak, ale na nadzieję nic nie mogłem poradzić.
– Doprecyzowanie.
– Doprecyzowanie? – powtórzyłem. – Co to właściwie ma znaczyć: „doprecyzowanie”?
– Kto to twoje dzieci?
– Istoty, które zabiliście. Zostawiliście za sobą. Wyrzuciłaś je ze statku, ty cholerna kupo latającego gówna.
– Odwrócenie kursu – powiedział kobiecy głos.
Mój gniew nikogo tu nie poruszał. Spróbowałem jakoś go kontrolować. Jeśli uda mi się odzyskać dzieciaki, będzie wspaniale, ale przecież nadal nie potrafiłem myśleć całkowicie jasno. Odetchnąłem głęboko kilka razy, musiałem się przecież uspokoić. Musiałem poradzić sobie z sytuacją, nie dopuszczając do najdrobniejszej nawet wpadki. Byłem roztrzęsiony, a nie mogłem pozwolić sobie na błąd. Stawką mogło być życie moich dzieci.
Całkiem możliwe, pomyślałem, że chodzi też o życie innych ludzi. Czy na statku są inni ludzie, w tej właśnie chwili oblewający testy i ginący? A może nikt nie dotarł tak daleko? Może byłem pierwszy?
Myślałem o tysiącu możliwych rozkazów. Mogłem zażądać widoku Ziemi, nad którą lecieliśmy w całkowitej ciszy. Mogłem też zadać dziesiątki nurtujących mnie pytań, ale nie ośmieliłem się. Jeszcze nie. Bo co, jeśli pytanie zostanie sklasyfikowane jako polecenie udzielenia informacji? Co, jeśli wolno mi rozkazać tylko raz? Może też istnieć jakieś ograniczenie czasowe, drugie pytanie może znieść pierwsze? Nie mogłem pozwolić sobie na igraszki ze statkiem, póki nie poznam zasad. Grałem w śmiertelnie niebezpieczną grę, nie znając jej reguł. Mogłem grać, jak grałem wcześniej… ale z paranoiczną wręcz ostrożnością.
Czekałem na reakcję przez dobrą minutę, ale się nie doczekałem. Nie działo się nic nowego, a statek nic do mnie nie mówił. Mogłem tylko stać w milczeniu, zastanawiając się, co się, do diabła, dzieje. Przyglądałem się podejrzliwie każdej ścianie po kolei, oczy mi biegały.
Wydało mi się, że poczułem drżenie. Coś się zmieniło. Zatrzymaliśmy się?
Przejście otworzyło się mniej więcej w miejscu, przez które poprzednio wszedłem. Jak zawsze tutaj była to po prostu dziura w metalowej ścianie – to pojawiająca się, to znikająca. Teraz, kiedy przyjrzałem mu się bliżej, zjawisko wydawało mi się niepokojące. Kimkolwiek byli ci obcy, technologicznie byli znacznie bardziej rozwinięci od nas. Jak to powiedział Arthur C. Clarke? Że każda odpowiednio rozwinięta technologia będzie dla nas nieodróżnialna od magii? No więc właśnie teraz statek był dla mnie magiczny. Jak odrzutowiec dla wodza barbarzyńskiego plemienia.
W pomieszczeniu, do którego teraz zaglądałem, zobaczyłem znajome wężowate ramię. A właściwie tylko jego górny zwój, reszta pogrążona była w ciemności poniżej. Na moich oczach poruszyło się, zaczęło zwijać. Wciągało coś do statku.
Dostrzegłem ciemnoszarą powierzchnię nocnego morza. Pokój wypełnił się chłodnym, świeżym, słonym powietrzem. To był dobry zapach, ale tylko wzbudził we mnie rozpacz. Ramię cofnęło się już całe, na jego końcu zobaczyłem uchwyt przypominający dłoń. Trzymała zmiażdżone ciało Sandry. Całkiem nagiej, bo straciła koszulkę gdzieś tam, w lodowatej wodzie. Woda kapała z jej długich ciemnych włosów, wylewała się strumieniem spomiędzy sinych warg. Prawa dłoń pozbawiona była palców.
– Nie… to nie… – odezwałem się, ale zaraz umilkłem.
– Twierdzenie niekompletne – oznajmił statek. Potężne czarne ramię znieruchomiało. Trzymało martwą dziewczynę wprost przede mną.
Jeśli powiem statkowi, że Sandra nie jest moim dzieckiem, czy wrzuci ją z powrotem do wody? Czy maszyna rzeczywiście potrafi wskrzeszać martwych? Nie widziałem powodu, żeby nie pozwolić jej ożywić dziewczyny. Można powiedzieć, że coś byłem Sandrze winien za to moje „przywództwo”.
– Pracujcie dalej – powiedziałem. – Ożywcie ją. Wykonajcie moje polecenie. A żeby w pełni je wykonać, musicie wrócić nad farmę, zabrać moje inne dzieci i je też naprawić.
Otworzyło się wejście do kolejnego pokoju, podobnej wielkości jak ten, w którym teraz byłem i o którym zacząłem już myśleć jako o mostku. Stało w nim kilka stołów, a dokładniej prostopadłościanów z metalu. Z każdego z nich zwisały trzypalczaste ramiona. Wielka macka położyła Sandrę na jednym ze stołów, po czym cała scena znikła mi z oczu.
Czyżbym spieprzył sprawę? Dostałem jedno życzenie i zbyt niejasno je sformułowałem? Nie wiedziałem, ale też nie chciałem znowu rozmawiać ze statkiem. Jeszcze nie. Może rzeczywiście potrafi ożywiać ludzi? Jeśli te stworzenia obserwują ziemię i napastują nas od lat, jak twierdzą ci wariaci od UFO, to mogły nieźle poznać naszą anatomię.
Pozwoliłem sobie na chwilę nadziei. Głupiec. Czyżby statek naprawdę mógł przywrócić moim dzieciakom życie? Brzmiało to jak bełkot szaleńca, ale z drugiej strony defibrylator wyglądałby pewnie na dobroczynną magię w oczach prymitywnego dzikusa sprzed stuleci. Codziennie wskrzeszamy ludzi w szpitalach. Ograniczeniem jest śmierć mózgu. Jaki jest limit czasowy? Jakieś cztery minuty, zdaje się. Dla naszej nauki. Dłużej, jeśli ofiara przebywała w niskiej temperaturze. Więc przy odpowiednio zaawansowanej technice – kto wie?
Nabrałem otuchy… i przestraszyłem się jej chyba bardziej niż samego statku. W parze z nadzieją często chodzi rozczarowanie. Jeśli się nie uda, mogłem ponownie poczuć ten straszny ból straty.
Znów pojawiło się to charakterystyczne, ledwie uchwytne drżenie. Nie wyczuwałem przyspieszenia statku, ale kiedy się zatrzymywał, odczuwałem to pod warunkiem, że nie działo się nic innego. Czy właśnie hamowaliśmy nad moją farmą? W głowie mi się kręciło, próbowałem nie dopuszczać do siebie absurdalnych myśli i nie wierzyć, że coś się da zrobić.
Powtórnie drzwi pojawiły się tam, gdzie ich przed momentem nie było. Wielka czarna łapa zawisła nad moją farmą. Wydawało mi się, że widzę… nie, tam naprawdę błyskały kolorowe światełka, rozlewały czerwień, błękit i żółć na dachu mojego domu. Policja? Karetki pogotowia? Ktoś doniósł o ataku? Z miejsca, gdzie się znajdowałem, nie mógłbym dostrzec żadnych pojazdów na ziemi, a nie chciałem zbliżać się do pokoju bez podłogi tylko po to, żeby mieć lepszy widok. Z całą pewnością nie zamierzałem zaufać statkowi do tego stopnia. Nic z tego, czego dowiedziałem się o nim do tej pory, nie świadczyło, że nie jest to kolejny skomplikowany test.
Ale w jakim to teście miałbym brać udział w tej chwili? Może właśnie sprawdzano, co zrobię, jeśli da mi się szansę zaatakowania okrętu? Być może już popełniłem fatalny błąd? Być może powinienem zażądać, żeby obcy zameldowali się przede mną i popełnili samobójstwo u moich stóp? Postanowiłem, że zabawię się w ten sposób, kiedy już ożywią me dzieci. Albo ich nie ożywią.
Zadawałem też sobie pytanie, czy tam, na dole, jest policja? Wiedziałem, że zastępca szeryfa jest praktycznie moim sąsiadem. Popijaliśmy razem piwo, graliśmy w futbol. Być może usłyszał strzały. Jeśli Dave Mitters jest tam, na miejscu, ciekawe, co sobie myśli o „moim” statku?
Odpowiedź na to pytanie otrzymałem w chwili, gdy ramię z trójpalczastą ręką opuściło się z okrętu i zaczęło poszukiwania. Rozległy się urywane trzaski.
– Nie postrzel mi dzieciaków, baranie – burknąłem pod adresem Dave’a. Ale sam też cofnąłem się o krok. Jeśli walił w statek, to wcale nie życzyłem mu szczęścia.
Nagle rażące światło wybuchło pod okrętem w bezgłośnej eksplozji. Jego jaskrawa zieleń oślepiła