Star Force. Tom 1. Rój. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
nią woń ozonu i spalenizny. W chwilę później nadciągnęły kłęby czarnego dymu. Co się zdarzyło tam, na dole? Nie miałem wątpliwości, że okręt na ogień odpowiedział ogniem. Prawdopodobnie automatycznie.
Czy spalił Dave’a Mittersa? Aż otrząsnąłem się na myśl, że mogłem zabić ludzi tylko przez to, że kazałem statkowi powrócić nad farmę. Pamiętałem oczywiście o tym, że sam do niego strzelałem i wówczas zareagował inaczej, ale teraz, kiedy dotarłem na mostek, zasady mogły się przecież zmienić.
Wężowe ramię cofało się coraz szybciej, trzymając złożone nosze – takie, na jakich przewozi się chorych karetkami. Szczęka mi opadła. Leżący na nich człowiek miał przykrytą twarz, ale kształt ciała podpowiedział mi, że to moja Kristine. Białe prześcieradło pokrywały czarne płatki popiołu. Na jej widok zalał mnie żal tak wielki, że poczułem fizyczny ból, jakby potężna pięść walnęła mnie w żołądek. Dostałem mdłości. Nosze znikły w bocznym pokoju, tym ze stołami i małymi ramionkami. Nie zajrzałem do środka. Wcale nie chciałem wiedzieć, co robią tam z Sandrą. Nie chciałem patrzeć, jak tną jej piękne ciało.
Zgiąłem się wpół, opierając łokcie na kolanach. Omal nie zwymiotowałem. Musiałem walczyć o zachowanie kontroli nad żołądkiem. Kilkoma krokami przeszedłem przez pokój, oparłem się o chłodną ścianę mostka. Ramię znowu szperało po mojej farmie. Wkrótce, wiedziałem o tym bez żadnych wątpliwości, wniesie na pokład ciało Jake’a. Nie chciałem oglądać martwego syna. Nigdy więcej.
Tam, na ziemi, było już bardzo cicho i bardzo spokojnie. Fale gorąca i dymu odpłynęły, pozostawiając po sobie przebłyski rudopomarańczowego światła. Coś płonęło, mogłem tylko mieć nadzieję, że to nie mój dom. I że nie ciało Dave’a Mittersa.
Ramię zrobiło dokładnie to, czego po nim oczekiwałem. Wróciło na pokład z ładunkiem. Wślizgnęło się do sali chorych – zresztą może była to kostnica – a potem znikło. Przyłożyłem policzek do zimnej ściany. Bardzo starałem się nie myśleć o Jake’u, o Kristine, o Davie. Nie myśleć o niczym.
A jednak myśli wręcz kłębiły mi się w głowie. Co będzie, jeśli statek ożywi moje dzieci, ale jako bezmózgie warzywa? Czy będę musiał patrzeć, jak dorastają w śpiączce? Albo jeśli nie wypuści już nikogo z nas? Nigdy? Co, jeśli pozostaniemy jego niewolnikami testowanymi, być może, w ten sposób, że będzie nas wystawiał w walkach na śmierć i życie gdzieś na innych planetach?
Co, jeśli pogorszyłem i tak złą sytuację, pakując w nią moje dzieci?
Rozdział 5
– Proces odzyskiwania zakończony.
– Jesteś… jesteś gotów na przyjęcie nowych rozkazów? – spytałem z wahaniem.
– Gotów – odpowiedział statek.
Rozejrzałem się dookoła szeroko otwartymi oczami. Głos nie wydobywał się z jednego określonego miejsca, nic z tych rzeczy. Nie widziałem niczego, co można by uznać za głośnik. Pomyślałem, że przecież mogą nim być same ściany. Jeśli statek potrafi dowolnie zmieniać je w drzwi, to zapewne potrafi też wprawiać w ruch małe ich fragmenty, wywołując wibracje, tworząc w ten sposób głośnik i artykułując słowa. Bardzo dziwna technologia.
Zastanawiałem się przez chwilę. Jeśli wolno mi wydać nowy rozkaz, to albo ta próba jest znacznie dłuższa i trudniejsza od innych, albo w ogóle nie jest próbą. Czyżby naprawdę oddano mi władzę nad statkiem? Jeśli tak, to dlaczego?
Nie od razu, ale wreszcie zdecydowałem się na zadanie paru pytań. Zależało mi szczególnie na jednej odpowiedzi.
– Rozkazuję ci odpowiedzieć na pytanie. Jaki jest stan procesu ożywiania? Czy moje dzieci będą żyć?
– Nieznany. Zastosowano zastrzyki.
To już wymagało namysłu. Jakie zastrzyki? Uznałem, że taka odpowiedź musi mi na razie wystarczyć. Dowiem się reszty, kiedy wykonam swoją robotę. Ale użycie słowa „nieznany” mocno mnie zaniepokoiło. Rezultat procesu pozostawał wątpliwy. Potrząsnąłem głową, pomasowałem skronie.
– Statek – jak mam cię nazywać?
– Jak życzysz sobie zwracać się do nas?
Do głowy przyszło mi natychmiast kilka różnych pomysłów, na przykład „Dupek”. Po raz pierwszy od chwili przebudzenia uśmiechnąłem się. Ponuro.
– Nazwę cię „Alamo”… ponieważ mam szczery zamiar nigdy cię nie zapomnieć[1].
– Proces zmiany nazwy ukończony.
Prychnąłem.
– W porządku, Alamo, na początek spróbujemy czegoś naprawdę łatwego. Włącz ekran czy co tam chcesz, żebym mógł zobaczyć, co się dzieje pod nami.
W samym centrum podłogi pojawiła się luka, okrągła, mająca jakieś trzy metry średnicy. W jednej sekundzie powietrze zaczęło uciekać przez nią z przeraźliwym świstem, a jednocześnie poczułem uderzenie nieprawdopodobnego, niesamowitego zimna. Czyżbyśmy byli w przestrzeni? Czy właśnie udało mi się popełnić samobójstwo?
– Zamknąć! Zamknąć natychmiast!
Z trudem chwytałem powietrze. Leżałem na podłodze, powoli przesuwałem się w stronę szczeliny…
Na szczęście zaraz znikła. Ciśnienie na mostku błyskawicznie wróciło do normy. Jak wysoko byliśmy? Raczej nie w przestrzeni, bo otwarcia na przestrzeń z pewnością bym nie przeżył. Poza tym nie odczuwałem nieważkości. A więc: bardzo wysoko, ale jeszcze w atmosferze. Mówimy o kilometrach.
Zorientowałem się, że leżę na podłodze skulony, zwinięty w drżący kłębek. Blisko było, bardzo blisko. Przypomniałem sobie własne słowa: „ekran czy co tam chcesz”. Przypuszczalnie w kłopoty wpędziła mnie fraza „co tam chcesz”. W kontaktach z okrętem należało wyrażać się precyzyjnie. Znów nauczyłem się czegoś na własnym błędzie.
– Statek – powiedziałem.
Żadnej reakcji. No tak, zmiana imienia.
– Alamo, zgłoś się.
– Zgłaszam się.
– Dlaczego otworzyłeś dziurę w podłodze?
– Taki dostałem rozkaz.
Zamrugałem, zaskoczony, usiadłem, opierając się o ścianę. Rzeczywiście zostałem dowódcą! Czy te centaury to byli poprzedni dowódcy?
– Alamo, powróć do Kalifornii, lecąc na wysokości półtora kilometra.
Statek zadrżał.
– Misja wtórna wstrzymana.
– Jaka misja wtórna?
– Pozyskiwanie nowego personelu dowódczego.
– Czy kiedy ja tu sobie siedziałem, ty nadal zbierałeś ludzi z ziemi tym swoim ramieniem?
– Tak.
Sapnąłem, wściekły.
– Poddawałeś ich takim samym testom jak mnie?
– Nie. Sekwencja testów nie była identyczna.
Przemyślałem to sobie. Zdaje się, że już wiedziałem, o co chodzi.
– Więc teraz, kiedy jestem tutaj, odbędzie się ostateczny test na agresję albo zdolności przywódcze? Walka na mostku? Oddasz dowództwo temu, kto zwycięży w walce na śmierć i życie w tym pomieszczeniu?
– Tak.
– Wstrzymaj tę misję. Alamo, zaprzestaniesz porywania ludzi