Star Force. Tom 2. Zagłada. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
nie zapytamy. Może mają jakieś uprzedzenia religijne. Może ktoś zagroził im śmiercią, jeśli opuszczą planetę? Kto wie?
– Powód dobry jak każdy inny – przyznał.
Spojrzałem na niego.
– Sir, ale to nie jest jedyny powód, dla którego się pan tutaj fatygował, prawda? Nie zamierza pan rozpytywać mnie o Niebieskich.
Kerr machnął ręką.
– Oczywiście, że nie, ale dało mi to pretekst, aby przylecieć osobiście.
– Co jeszcze chce mi pan powiedzieć?
– Myślę, że pan to wie, Riggs.
Potwierdziłem.
– Wasi ludzie chcą zmienić warunki umowy? Sir, chcę, by przekonał pan administrację, że nadal potrzebujecie Sił Gwiezdnych. Proszę im powiedzieć, żeby respektowali naszą suwerenność. Zdaje pan sobie sprawę, że samo pańskie wylądowanie tutaj naruszyło traktat?
Kerr spojrzał mi w oczy.
– To są decyzje polityczne, poza moim zasięgiem. Ale jeśli o mnie chodzi, uważam, że ma pan rację.
Nie podobał mi się ton, jakim to powiedział. Wskazywał, że generał odbył już tę rozmowę w moim imieniu i przegrał. W jego głosie brzmiały nuty porażki. Zdałem sobie nagle sprawę, po co tutaj jest: próbował mnie ostrzec albo znaleźć jakiś nowy powód, dla którego rząd mógłby zmienić zdanie.
– Panie generale – powiedziałem – potrzebuję czasu. Tygodnia. Proszę dać mi tyle, a będę miał ponownie flotę.
Zmarszczył brwi.
– Sądzi pan, że oni mogą wrócić tak prędko? Nasze najnowsze interferometry ich śledzą. Są w połowie drogi do Jowisza i nadal przyspieszają.
– W jakim kierunku?
– Tajne – powiedział, a potem przekrzywił nieco głowę. – A co mi tam, cholera. Myślimy, że lecą do Neptuna albo jeszcze dalej, ku Pasowi Kuipera.
– Pas Kuipera… – powiedziałem, usiłując przypomnieć sobie coś z zajęć z astronomii.
– Poważna nazwa dla zbioru komet i kawałków skał krążących za orbitą Neptuna. Tak czy inaczej, tam może być następny punkt koncentracji.
– Ach – powiedziałem. – Tak jak ten w okolicach Wenus.
– Tak przypuszczamy.
– Spodziewałem się, że nie skierują się bezpośrednio ku następnej gwieździe. Nawet z prędkością światła nie dotarliby tam przez lata.
– Proszę mieć na uwadze, że tylko spekulujemy – ostrzegł mnie Kerr.
Kiwnąłem głową.
– Tak czy inaczej, dziękuję za informację. Ale to nadal bez znaczenia. Chcę, abyście respektowali naszą suwerenność. Wiem, że niektórzy ludzie w rządzie mogą mieć jakieś zapędy, ale proszę ich powstrzymać. Potrzebuję kilku dni.
Kerr spojrzał na mnie dziwnie. Potem jego wzrok prześlizgnął się po stalowych budynkach, które nas otaczały. Byłem pewien, że wie, co w nich jest. W końcu pokiwał głową. Rozumiał, że pracuję nad tym, by jak najszybciej odbudować flotę.
– Tylko tydzień? Chciałbym dać panu ten czas, Riggs, ale nie ja tu dowodzę. Jestem całkowicie przekonany, że jest pan najlepszym człowiekiem do tej roboty i może pan odtworzyć flotę szybciej niż ktokolwiek inny, o ile w ogóle ktoś by to potrafił. Ale tym razem nie chodzi o czas, tylko o pozycję. To wszystko sprawa względności sił. Rozumie pan, co chcę powiedzieć?
Odpowiedziałem mu spojrzeniem. Oczywiście, że rozumiałem. Decyzja została już podjęta. Administracja miała swoje cele. Chcieli moich maszyn dla siebie.
Nagle, patrząc w ciemne, zakłopotane oczy generała, znałem już prawdę. Waszyngton chciał tych fabryk natychmiast. I to wszystkich. Zamierzali działać szybciej, niż podejrzewałem. Chcieli wykonać ruch uprzedzający, zanim jakiekolwiek inne mocarstwo zmądrzeje i samo przystąpi do działania. Prawdopodobnie środki były już w morzu i okrążały moją wyspę. Czy generał mówił coś o okrętach podwodnych? Czy to była wskazówka, której nie zauważyłem wcześniej? Może siedziały tam od miesięcy, czekając na odpowiednią chwilę.
Pomyślałem o tej zabójczyni, Esmeraldzie. Nie miałem już złudzeń, że była buntowniczką. Została użyta jako sonda, próba sił. Udało jej się zachować to, co politycy nazywają „wygodną nieświadomością”. Ale teraz znałem już prawdę.
Kiwnąłem głową.
– W pełni to rozumiem, panie generale. No cóż, proszę zrobić, co w pana mocy, by mi pomóc, jeśli uważa pan, że to leży w interesie świata.
Kerr wziął głęboki oddech i wolno wypuścił powietrze. Kiedy się odezwał, mówił dużo ciszej.
– Czemu nie wrócisz ze mną, Kyle? – spytał.
– Sir?
– Nie ma potrzeby, byś z tym wszystkim walczył. Wiesz, że w domu jesteś bohaterem. Wracaj ze mną. Nikt ci nie będzie miał tego za złe. Pozwól zabrać się do Waszyngtonu i wstawić się w twojej sprawie. Na pewno wrócisz do programu z nowymi, oficjalnymi możliwościami. Cała planeta tyle ci zawdzięcza. A co najważniejsze, moglibyśmy naprawdę skorzystać na twojej pomocy.
– Ale nie niezależnie. Nie na moich warunkach – odpowiedziałem.
Wolno pokręcił głową.
– Dziękuję za propozycję, naprawdę szczerze. Pomyślę o tym, sir. Będę w kontakcie.
Generał zrobił kilka kroków w stronę słońca, które chowało się już do oceanu.
– W porządku. Nie będę się z tobą kłócił. Ale nie myśl zbyt długo, Kyle.
Podążyłem wzrokiem za jego spojrzeniem.
„A więc dziś w nocy” – zdałem sobie sprawę. „Przyjdą jeszcze dziś w nocy”.
Serce zabiło mi mocniej. Nie miałem czasu do stracenia. W ogóle nie miałem czasu.
– Muszę wracać do pracy, panie generale. Dziękuję za wizytę – powiedziałem, kierując się ku pomieszczeniu Czternastki.
Czułem wzrok Kerra na swoich plecach.
– Nie rób nic głupiego, Riggs! – krzyknął za mną. – Nie daj się zabić na darmo!
– Mnie nie tak łatwo zabić! – zawołałem przez ramię.
Zamknąłem za sobą drzwi i oparłem się o nie. Przede mną była Jednostka Czternaście i marine, którego ochrzaniłem wcześniej. Znów bawił się tabletem. Kiedy wszedłem, odłożył go. Zastanawiałem się przez moment, w co teraz grał.
– Na zewnątrz!
– Sir?
– Do oddziału! Pełny sprzęt. Cały pluton w gotowości. Chcę, aby połowa stanu osobowego przeczesała dokładnie ten las w promieniu stu metrów. Niech Kwon się ze mną skontaktuje.
Chłopak wyprostował się.
– O co chodzi, sir?
– Zostaniemy wkrótce zaatakowani, żołnierzu. Potrzebujesz pisemnego rozkazu czy ruszysz w końcu dupę i wpakujesz ją w kombinezon bojowy?
– Tak jest! – krzyknął. Otworzył z rozpędem drzwi. Pchnął je z taką siłą, że potem się nie domknęły. Nie zwracałem uwagi ani na niego, ani na resztę obozu, który nagle zrobił się bardzo głośny.
– Jednostka