Star Force. Tom 8. Szturm. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
szybkością przebiegały po pulpicie.
Na ekranie pojawiły się obrazy. To, co przedstawiały, całkowicie tłumaczyło porównanie do greckiego boga.
Cokolwiek to było, było ogromne. Miało sferyczny kształt i przypominało bąbel skalny. Na obu biegunach gładkiej powierzchni znajdowały się wybrzuszenia.
– Jakaś kopuła czy coś – powiedziałem. – Na dnie tej gęstej atmosfery? Musi tam panować niewiarygodne ciśnienie. Nie wiedziałem nawet, że tak głęboko można pracować. Czy to jakieś budynki?
– To muszę ustalić.
Podczas gdy on pracował, wokół nas gromadzili się sztabowcy. Ich zaskoczenie było nie mniejsze niż moje. Szybko zaczęli robić własne analizy. Narastał szum podnieconych rozmów. Ja już wiedziałem wszystko, co chciałem wiedzieć. Odszedłem od stołu.
– Marvin? Czemu nie meldowałeś mi o tym wcześniej?
– Próbowałem to zrobić trzykrotnie. Nie przyjmował pan danych, pułkowniku.
Chciałem ze wstydem zwiesić głowę, ale nie zrobiłem tego. Nikt nie lubi widoku zgnębionego dowódcy. Pomyślałem, żeby prosić Marvina o skasowanie zapisów naszych rozmów, ale powstrzymałem się. Zasługiwałem na nieco wstydu. Cokolwiek zrobiłem, uczyniłem to samemu sobie. Niestety, wszyscy w Siłach Gwiezdnych będą musieli ponieść tego konsekwencje.
Rozdział 4
Nie udało mi się doprowadzić do wielkiego spotkania z dowódcami Sił Gwiezdnych. Żałowałem tego później, ponieważ nie pojawiła się już okazja, by pokazać im, że znów dowodzę.
Gdy tylko Marvin powiedział mi o dziwnej strukturze, nakazałem dokładne sondowanie gęstej atmosfery planety. Jak u większości gazowych olbrzymów, składała się na nią mieszanka wodoru, metanu i innych składników. Nie widzieliśmy nigdy stałego ani płynnego rdzenia, ale zakładaliśmy, że musi istnieć coś takiego. Odczyty Marvina wskazywały, że planeta posiada jednak jakąś „powierzchnię”. Wniosek, że to może być konstrukcja sztuczna, wcale nas nie cieszył.
Nie musieliśmy długo czekać na wyniki sondowania. Być może trafiliśmy z nimi na odpowiedni moment, nie wiem. Faktem jednak było, że na dnie atmosfery coś zaczęło się ruszać.
W momencie, kiedy usłyszałem, że kontakt lekko zmienił pozycję, zarządziłem ogólny alarm i skierowałem Gatre oraz dwie bliźniacze jednostki w stronę Edenu-12, rodzimej planety Niebieskich. Tymczasem obiekt zaczął nabierać prędkości, przesuwając się w górę atmosfery.
– Pułkowniku? – zawołała kapitan Sarin, wchodząc przez śluzę na mostek. – Czemu manewrujemy w środku zmiany wachty? Chciałabym wiedzieć, kiedy na moim okręcie odbywają się ćwiczenia.
– To nie są ćwiczenia – odpowiedziałem, nie podnosząc wzroku znad pulpitu.
Przybliżyłem obraz i wyizolowałem obiekt szybkimi ruchami palców.
– Proszę mi powiedzieć, co pani o tym sądzi – zażądałem.
– Jak dla mnie to jakiś satelita. Asteroida albo mały księżyc. Wokół jakiej planety orbituje?
– Nic z tego. Prawdę mówiąc, właśnie unosi się w atmosferze Edenu-12.
Dodałem widok tła planety Niebieskich. Okręt, czy co to było, stanowił maleńki fragment obrazu olbrzyma. Miał jednak na tyle duże rozmiary, że dało się go zauważyć na tle planety.
– To nie dzieje się naprawdę…
Spojrzałem na nią. Jej migdałowe oczy zrobiły się wielkie jak nigdy dotąd. Inteligentne ubranie nie dopięło się jeszcze i zauważyłem nagie ramię pod rozpuszczonymi włosami. Zwykle pojawiała się na mostku ze starannie upiętymi włosami, ale dziś musiała się bardzo śpieszyć.
Sięgnąłem i dotknąłem materiału na jej barkiem, kombinezon dopiął się, zakrywając skórę. Wróciłem do obrazów.
– To okręt – wyjaśniłem. – Nie ma innego wytłumaczenia. Podejrzewam, że startuje w odpowiedzi na nasze sondowanie atmosfery.
– Jest za wielkie na okręt.
– Dla mrówek jesteśmy olbrzymami. Rozmiar zależy od perspektywy. Przy niskim ciśnieniu pojedynczy Niebieski może mieć półtora kilometra średnicy. Załoga o takich rozmiarach wymaga odpowiedniego okrętu.
– Mogę przerwać, pułkowniku? – wtrącił Marvin. Zbliżył się do nas, machając mackami. Nie widziałem go tak podnieconego od chwili, gdy kilka lat temu otrzymał pozwolenie na wskrzeszenie Sandry.
– Oczywiście, Marvin.
– Ten okręt może wcale nie mieć żywej załogi. Nanookręty w przeszłości twierdziły, że Niebiescy nie mogą opuszczać swojej planety.
– Tak, ale to związane było z umową między nimi a makrosami. Siedzieli u siebie, by nie wywołać wojny. Teraz nie ma tu makrosów, które by ich obserwowały.
– To istotna uwaga – przyznał Marvin – jednak nie wiemy, dlaczego nigdy osobiście nie latają w kosmos. Poza tym stworzyli nie jeden, tylko dwa typy robotów, by poznawały kosmos w ich imieniu. To wygląda na poważną awersję do lotów kosmicznych.
– Jasne, możemy przyjąć, że to pojazd bez żywej załogi. Do czego zmierzasz?
– A co, jeśli stworzyli trzeci typ robotów do obsługi tego okrętu?
Oboje z Sarin spojrzeliśmy na Marvina. Trudno zaprzeczyć, że taka możliwość istniała. Zajęło nam chwilę przyswojenie tej myśli. Marvin wydawał się nią zafascynowany, dla nas jednak oznaczała koszmar. Zarówno nanity, jak i makrosy były dziełami Niebieskich i stanowiły pasmo niekończących się kłopotów dla Ziemi oraz innych zamieszkałych planet.
– Biorąc pod uwagę ich zdolności do tworzenia sztucznych inteligencji – powiedziałem – mam szczerą nadzieję, że tym razem tak nie jest. Dziękuję jednak, że zwróciłeś nam uwagę na tę niepokojącą możliwość.
– Nie ma za co. Jeśli jednak okazałoby się, że mam rację… chciałbym mieć możliwość wejścia w interakcję z tą nową formą sztucznego życia. Spotkałem wiele gatunków biotycznych, ale te podobne do mnie wydają się stosunkowo rzadkie.
Jasmine spojrzała na mnie, dając wzrokiem do zrozumienia, że nie byłby to najlepszy pomysł. Nie odpowiedziałem. Zamiast tego zwróciłem się do Marvina:
– Jeśli będziemy się komunikować z tym okrętem, znajdziesz się w centrum zdarzeń, bez względu na to, kto go pilotuje.
Marvin oddalił się do swoich urządzeń badawczych. Co minutę docierały do nas nowe informacje z sond przy Edenie-12. Wprawdzie dotarcie w głąb atmosfery zawsze stanowiło dla nas problem, ale na orbicie planety umieściliśmy dużo maszyn zwiadowczych.
– A jeśli on ma rację, pułkowniku? – spytała Jasmine.
Wzruszyłem ramionami.
– Wtedy albo wykręcimy się jakoś od walki, albo zniszczymy te nowe potwory. Pokonaliśmy już dwie rasy maszyn. Trzecia niewiele tu zmienia.
Powiedziałem to na głos bardzo pewnie. Ale na własny użytek wcale taki pewien nie byłem. Naprawdę miałem nadzieję, że okręt pełen jest gadających chmur, a nie nowych koszmarnych maszyn.
Jednak im więcej o tym myślałem, tym bardziej skłaniałem się do konkluzji, że w stylu Niebieskich byłoby zrobić coś takiego. W końcu to oni stworzyli makrosy i nanity. To ukazywało ich ogromne możliwości technologiczne. Bez względu na to, kto pilotował okręt, należało przyjąć, że jednostka dysponowała ogromną siłą ognia.
–