Arabski książe. Tanya ValkoЧитать онлайн книгу.
i upasionego na amerykańskim wikcie dziennikarzynę Chaszodżdżiego, z którym ostatecznie i tak bym się dogadał, ponoć pocięli na kawałki, zafoliowali i przesłali pocztą kurierską na nasze rodzime piaski. – Bin Salman patrzy na Hamida, a w jego oczach widać młodzieńcze rozbawienie, nad którym za wszelką cenę usiłuje zapanować. Lecz kiedy rozmówca robi zabawną minę, obaj nie wytrzymują i wybuchają nerwowym śmiechem. – Niezła przesyłka dyplomatyczna, nie ma co! – Książę aż bije się po udach. – To jest chore. Można się tylko śmiać lub płakać. – Ociera łzy i pyta przyjacielskim tonem: – Czego potrzebujesz, sadiqi? Wszystkie niezbędne pisma i pieczęcie dostaniesz, pełnomocnictwa już masz, bo w pełni ci ufam. Zrób z tym gównem porządek. Całe to nazbierane przez dziesięciolecia szambo będziemy powoli, acz sukcesywnie i skutecznie, mam nadzieję, oczyszczać.
Hamid, mężczyzna o czystych rękach i wielkim sercu, wie już od pewnego czasu, że z tym człowiekiem może współpracować, a nawet skoczyć za nim w ogień. Zwłaszcza po odważnym oświadczeniu Muhammada bin Salmana, że przez ostatnie trzydzieści lat ultrakonserwatywna saudyjska monarchia nie była normalnym, praworządnym krajem z powodu rygorystycznych doktryn, na których się opierała. Takie szczere wyznania nikomu dotąd się nie zdarzały. Młody książę zapowiedział przekształcenie Arabii Saudyjskiej w państwo oparte na umiarkowanym islamie i otwarte na wszystkie religie, tradycje i ludzi całego świata. Jedyne, co Hamid może teraz zrobić, to modlić się do Allaha, żeby tego kreatywnego, pozytywnego saudyjskiego władcy ktoś nie pozbawił życia za jego modernistyczne, wyzwolone zapatrywania i dążenia.
Hamid Binladen postanawia najpierw spełnić swój obowiązek, a dopiero potem zrobić Marysi niespodziankę i odwiedzić ją na Wilanowie. Nie chce, żeby cokolwiek go rozproszyło, bo wie, że ma do rozwiązania kolejną trudną, a na dokładkę śmierdzącą sprawę. Potem może razem z żoną poszukają jakiegoś lokum – mieszkania lub willi – i od razu kupią, gdyż oboje są Polską zauroczeni. Bardzo się tutaj zmieniło, podsumowuje mężczyzna, obserwując Warszawę przez okna służbowego lexusa, który wiezie delegację do saudyjskiej placówki. Tylu cudzoziemców na ulicach. Sporo Azjatów, Koreańczyków, Chińczyków, Hindusów i Pakistańczyków oraz Arabów, a nawet Afrykanów. No, no, jak ta tradycyjna, polska społeczność to znosi?, uśmiecha się kpiarsko, wciąż dobrze pamiętając ksenofobię mieszkańców kraju nad Wisłą, kiedy był tu dziesięć lat temu. Cały świat się zmienia, więc oni też muszą, podsumowuje.
– As-salamu alejkum31. – Ambasador patrzy na grupę pięciu mężczyzn ze służb specjalnych i tajnych urzędów zimnym wzrokiem, lecz grzecznościowo przywołuje uśmiech na usta. Jego pracownicy, sami mężczyźni, stoją za nim murem, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Większość ubrana jest w białe toby lub galabije32, wszyscy mają tradycyjne arabskie ghutry33, białe lub w biało-czerwoną kratę, które nerwowo co chwilę poprawiają lub odrzucają ich brzegi na plecy.
– Wa alejkum as-salam34. – Witają się po kolei, wymieniając kurtuazyjne uściski dłoni.
Hamid i jego kolega z secret service35 są po cywilnemu, to znaczy w ciemnych garniturach, trzech pozostałych zaś nosi toby, choć w ojczyźnie ich strojem jest raczej mundur. Nawet przez cienki biały materiał męskich sukni widać ich wojskową sylwetkę, a postawa zdradza takiż dryl.
– Zapraszam panów do saloniku. – Mały chudy człowieczek w zachodnim markowym ubraniu wykonuje gest ręką. – Odpoczniemy chwilę, bo zaraz będzie azan36. Mam nadzieję, że razem skierujemy nasze modlitwy ku Allahowi i Mekce, mimo że dzieli nas od naszego świętego miasta tyle tysięcy kilometrów. – Szef placówki chce narzucić swój plan działania, ale to nie z tymi panami, którzy patrzą na siebie porozumiewawczo z kpiarskim uśmieszkiem na ustach. Hamid ma przemożną chęć rozerwać tę małą ludzką gnidę na strzępy, a przynajmniej rozetrzeć na ścianie.
– Nie przyjechaliśmy tutaj na modły ani dewocję. – Binladen lustruje dyplomatycznego cwaniaczka z marsem na czole. – Pracowników odpowiedzialnych za bezpieczeństwo placówki proszę o zabranie mojego współpracownika Mohamada i udostępnienie mu wszystkich nagrań z kamer przemysłowych. Proszę też o oprowadzenie dwóch moich pozostałych kolegów po całym terenie ambasady, rezydencji oraz apartamentach pracowników dyplomatycznych po uprzednim wręczeniu im map placówki, o których przygotowanie prosiliśmy w naszej wczorajszej tajnej depeszy. Ostatni audytor pójdzie z tutejszym przedstawicielem Komisji do spraw Krzewienia Cnoty i Zapobiegania Występkom37, której działalność w naszym kraju została znacząco ograniczona, i zapozna się z wszystkimi raportami z ostatnich trzech miesięcy. Ja natomiast udam się z ekscelencją do jego gabinetu. – Kończąc wydawanie poleceń, Binladen kieruje się ku schodom, bowiem tak naprawdę nie potrzebują żadnych planów, gdyż każdy ma w małym paluszku rozkład budynków i pomieszczeń.
– Jakie ma pan pełnomocnictwa, by szarogęsić się na moim terenie?! – Ledwo zamykają się dźwiękoszczelne drzwi, ambasador wykrzykuje do swojego gościa, machając mu niegrzecznie rękami przed nosem. – Jestem z rodu Saudów! A pan kim jest? Spokrewniony z najbardziej znanym na świecie terrorystą. Ha!
– Koligacje rodzinne przestały się liczyć. Wśród ministrów nie ma już ani jednego z królewskiej rodziny. Na stanowiska obecnie trzeba zapracować i sobie zasłużyć. A pan, ekscelencjo, tego kryterium nie spełnia.
– Że co?!
– Nie widziałem wśród pana pracowników Mohameda al-Harbiego. Gdzie się podział? Na urlopie? Nie poinformował pan centrali o jego absencji.
– Jakiś tydzień temu nie stawił się do pracy. Ponieważ nie przedstawił usprawiedliwienia, został zwolniony. Informację dziś rano wysłano do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, prosto do biura kadr. Rozpoczęliśmy nową rekrutację na jego stanowisko. – Mężczyzna kłamie jak z nut, nawet nie mrugnąwszy powieką.
– A jego córka? – Hamid ma go w garści i tylko czeka, jak mu dosoli.
– Co z jego córką? Co mnie obchodzi jakaś dziewucha?
– Lekarka Zajnab bint Mohamed al-Harbi również pracowała u was w ambasadzie. Ona także nie stawiła się do pracy?
Szef saudyjskiej placówki przełyka ślinę i ciężko wzdycha. Zastanawia się, czy jego leniwi pracownicy zatuszowali, co trzeba, czy swoim zwyczajem zlekceważyli sprawę i zrobili wszystko po łebkach. Jeśli tak, to przy nowym rządzie w najlepszym wypadku pójdą siedzieć. W gorszym dostaną najwyższy wymiar kary. Tak dla przykładu. Dla postrachu. I po co dał się zwieść słowom tego oszołoma mutawwy38? Po co słuchał jego nawiedzonych gadek o grzechu, hańbie rodziny, hańbie placówki i konieczności honorowej zbrodni? Teraz widzi, jakie to było głupie i ograniczone.
– Miała umowę o pracę na umowę-zlecenie. Chyba wygasła. – Drapie się po modnie przyciętej bródce. – Musi pan porozmawiać z moim kadrowym. Przecież ja nie kontroluję procedur zatrudnienia i zwalniania drugorzędnych pracowników czy okresowych najemników. Nawet się tym nie interesuję. To tak, jakby egzaminował mnie pan z imion sprzątaczy. – Chce zrzucić z siebie odpowiedzialność.
– Ta „dziewucha”, jak pan ją nazwał, leczyła pańską żonę i córki, więc powinien był ją ekscelencja zapamiętać. Ale widać pamięć już nie ta…
– Czego pan chce? – Ambasador ma dość tej rozmowy.
31
32
33
34
35
36
37
Saudyjska policja religijna zajmująca się egzekwowaniem przestrzegania szariatu (islamskiego prawa religijnego) na terenie całej Arabii Saudyjskiej, gdzie jest ono podstawą prawa państwowego.
38