Star Force. Tom 8. Szturm. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
księżyca. W ostatniej chwili impuls z okrętu zniszczył połowę.
– Odpalić pozostałe zdalnie. Może fala uderzeniowa trochę nimi potrząśnie.
Z dala od zasięgu skutecznego rakiety wybuchły jaskrawymi rozbłyskami. Fobos nawet nie zwrócił na nie uwagi.
Westchnąłem i odszedłem od stołu dowodzenia. Usiadłem w swoim fotelu.
Na stanowisku panowała cisza. Bitwa przygnębiła nas. Straciliśmy wielu dobrych żołnierzy i prawie połowę zaangażowanego sprzętu. Ogólnie straty Sił Gwiezdnych wyniosły blisko dziesięć procent… W jednej bitwie.
Podeszła do mnie kapitan Sarin.
– Kyle, walczyliśmy już z nowymi wrogami.
Spojrzałem na nią, jakbym pierwszy raz ją widział. Zmusiłem się do uśmiechu.
– To prawda. Wiele dowiedzieliśmy się o tym nowym graczu i do następnego spotkania już się przygotujemy.
Moje słowa wyraźnie ją uspokoiły. Nigdy nie przestawało mnie dziwić takie zachowanie mojego sztabu. Po prostu chcieli to usłyszeć, więc wierzyli. Osobiście uważałem, że nasza sytuacja przedstawiała się paskudnie. Całe przygotowania, budowa zapór na nic się zdały. Oto pojawiał się przeciwnik znajdujący się w samym centrum naszego systemu. W dodatku posiadał nową, potężną broń.
Im więcej o tym myślałem, tym mniej mi się podobało.
– Cokolwiek zrobisz, Kyle – powiedziała cicho Jasmine – proszę nie rób tego, co chodzi ci po głowie.
Sęk w tym, że po głowie nic mi nie chodziło.
– Czyli?
– Nie bombarduj ich świata.
Już miałem zapytać, czym miałbym to zrobić, ale się powstrzymałem. Nadal mieliśmy rakiety i połowę myśliwców. Uderzenie można było wykonać.
– Poczekaj, czy powiedziałaś, że myślisz, że chcę ich zbombardować?
– Tak.
– Czemu tak uważasz?
Zmieszała się na chwilę.
– Ponieważ właśnie ponieśliśmy duże straty, a ty już ich raz bombardowałeś. Tym razem trudno się dziwić takiej decyzji.
– Nie chcę ich zbombardować, Jasmine. Za pierwszym razem też nie chciałem. Przyznaję, że mnie to już męczy. Co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę, że giną moi podkomendni.
– Doskonale cię rozumiem.
– Wiem o tym. Ale, tak czy inaczej, walka była uczciwa i nie widzę powodu, by mścić się na cywilach.
– Jeśli to zrobisz, mogą się wycofać. Mogą wrócić na planetę, by jej bronić.
Spojrzałem na nią. Miała zacięty wyraz twarzy. Zdałem sobie właśnie sprawę, że chciała bombardowania. To jej okręty zostały zniszczone. Jej piloci zgnieceni jak pchły. Była wściekła i reagowała emocjonalnie. Nie widziałem tego u niej wcześniej, ale może zmieniła się, sprawując funkcję dowódcy. Czuła się osobiście odpowiedzialna za załogę lotniskowca i śmierć pilotów.
– Jasmine – powiedziałem łagodnie – jeśli zaatakujemy ich siedziby, w odwecie mogą zniszczyć nasze farmy na Edenie-8. Pomyślałaś o tym? A jeśli przegramy? Chcesz narazić naszych cywilów?
Tym razem to ona dała się zaskoczyć.
– Oczywiście, że nie, pułkowniku.
– To dobrze. Coś jeszcze?
– Nic, co pomogłoby nam wygrać tę walkę.
– Proszę robić swoje, kapitanie.
Na jednym z moich wyświetlaczy Eden-12 rósł w oczach. Nasze okręty, mimo swoich rozmiarów, wyglądały przy nim jak mikroby.
Co powinienem teraz zrobić? Po kilku minutach chyba na coś wpadłem. Plan zawierał mnóstwo niebezpiecznych punktów i wymagał dopracowania, ale pojawił się.
Podszedłem do stołu nawigacyjnego, spojrzałem na wyznaczane kursy. Komandor dowodząca zespołem zaprosiła mnie bliżej.
– Dobrze, że pana widzę, sir – powiedziała. – Chciałabym wiedzieć, czego teraz pan od nas oczekuje. Jesteśmy dość blisko planety i musimy podjąć decyzję.
– Proszę przedstawić mi opcje.
– Mamy ich kilka. Możemy użyć planety, by wyhamować, wykonać obrót i czekać na ewentualnego przeciwnika. Możemy wykonać kolejne przejście na dużej prędkości.
Spojrzałem na nawigator i wiedziałem, że jej się to nie podoba, ale uczciwie przedstawiała wszystkie warianty.
– Co jeszcze mamy w menu?
– Możemy się odbić i lecieć do stacji Weltera.
– Racja. Jeśli polecą za nami, spotkają się z ciężkim uzbrojeniem stacji bojowej. Nie najgorsza opcja. To wszystko?
– Nie, sir. Pomyśleliśmy, że chce pan usłyszeć szeroki wachlarz opcji. Zastanawialiśmy się nad kursem powrotnym na Eden-8, gdzie znajduje się reszta floty.
– Na to absolutnie się nie zgadzam. Nie ściągnę tego potwora w pobliże naszego świata.
– No cóż, to wszystko z naszej strony. Gdzie mamy lecieć, pułkowniku?
– Sporo o tym myślałem. Wydaje mi się, że polecimy przez pierścień. Pierścień Heliosa.
– Ach, pozwolimy Robalom się tym zająć, tak?
– Oczywiście, że nie. Nasi sojusznicy nie zasługują na takie traktowanie.
– Pozwolimy im więc ścigać nas wiecznie, sir?
Uśmiechnąłem się krzywo.
– Wiem, gdzie zabiorę tego wielkiego drania. Prosto na Ziemię. Zrobimy gwiazdkowy prezent imperatorowi Crowowi.
Nawigator spojrzała na mnie, jakbym oszalał. Nie twierdzę, że nie miała racji.
Rozdział 6
Teraz, kiedy miałem plan, zdałem sobie sprawę, że trudno będzie go zrealizować. Mój sztab chyba miał podobne odczucia.
– Sir – powiedział Miklos na pierwszej poświęconej mu odprawie – ten pomysł jest niewykonalny.
– Dlaczego? – zapytałem. – Na razie okręt cały czas leci za nami. Pierwszy strzał przeznaczony był osobiście dla mnie. Nie sądzę, by przestali, aż zniszczą całą grupę bojową albo sami zostaną zniszczeni.
– Jest tak wiele wątpliwości, że trudno mi jest przedstawić je wszystkie naraz.
– Spróbuj.
Miklos zaczął wyliczać zastrzeżenia, odhaczając je na palcach. Miał ich sporo. Odnosiłem jednak wrażenie, że jest po prostu wściekły po stracie tylu ludzi i takiej ilości sprzętu. Mocno to przeżył.
– Po pierwsze, nie wiemy, czy przeciwnik za nami poleci.
– Trafne – odparłem. – Ale mam plan, żeby tak zrobił. Proszę kontynuować, komodorze.
Podniósł się kolejny palec, środkowy. Miklos prawie pokazał mi „ptaszka”. Próbowałem nie zwracać na to uwagi. Gesty u Europejczyków miały mniejsze znaczenie niż u Amerykanów.
– Po drugie, okręt przeciwnika jest wolny. Wkrótce od niego odskoczymy. Nawet zakładając, że powtórzą nasz manewr, i tak będziemy się od nich oddalać.
– Zgoda. Ale my właśnie hamujemy. Nie czuje